„Nie warto się kłócić, ale warto pilnować swojego interesu, nie dać się. I naprawdę, nie bać się sądu” – Jerzy Boczoń z Fundacji Regionalne Centrum w Gdańsku opowiada w rozmowie z ngo.pl, jakie wnioski wyciągnęli po sporze z Departamentem Wdrażania EFS w MPiPS, który podał Fundację do prokuratury.
Małgorzata Borowska: – Przez rok prokuratura badała waszą sprawę. Jak to wyglądało w praktyce? Policja zapukała do drzwi?
Jerzy Boczoń: – Nie. Dostaliśmy z policji powiadomienie o tym, że Departament Wdrażania EFS w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu podwójnego finansowania tych samych działań w prowadzonych przez nas projektach i w związku z tym „zapraszają” na przesłuchania. W pierwszej kolejności członków zarządu Fundacji, następnie koordynatorów projektów, a potem personel, który w jakimś stopniu był zaangażowany w ich realizację. Prokurator włączył się na następnym etapie.
Zaskarżone działania właśnie się skończyły?
J.B.: – Projekt skończył się dwa lata wcześniej! Właściwie były to dwa projekty. Jeden finansowany był z funduszy europejskich, drugi z tzw. funduszy norweskich. Jeden nadzorował Departament Wdrażania EFS w MPiPS, drugi – ówczesne Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Obydwa dotyczyły wzmocnienia partycypacji obywatelskiej w jednostkach pomocniczych samorządu terytorialnego, w radach dzielnic i sołectwach. Od początku były pomyślane jako dwa uzupełniające się przedsięwzięcia. To, czego nie mogliśmy sfinansować z jednego, próbowaliśmy sfinansować z drugiego projektu. Mieliśmy zamiar współfinansować niektóre przedsięwzięcia, np. zamiast dwóch konferencji zorganizowaliśmy jedną – większą, z większą liczbą gości i zagranicznych ekspertów. MRR, w trakcie tzw. kontroli krzyżowej (z dwóch ministerstw), uznał to za błąd we współfinansowaniu. W efekcie Ministerstwo Rozwoju Regionalnego nakazało nam zwrot 107 tys. zł – z powodu niekwalifikowalności wydatków. Uznaliśmy wówczas, że był to nasz błąd w interpretacji instrukcji. I niedawno zwróciliśmy ostatnią transzę tej kwoty. To był zresztą ogromny błąd. Zachęcam wszystkie NGO-sy, że – jeśli mają poczucie o swojej niewinności – nie ulegały zbyt szybko.
Skoro oddaliście pieniądze, to skąd prokuratura?
J.B.: – Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa złożył Departament Ministerstwa Pracy, po tej samej kontroli krzyżowej. Co więcej, naliczył nam do zwrotu 170 tys. zł. Za te same działania! Wtedy powiedzieliśmy: sorry, nie oddamy dwa razy tych samych pieniędzy. Tym bardziej, że wcześniej dostaliśmy z MPiPS pismo, że wszystkie cele i rezultaty projektu zostały osiągnięte! Pod względem merytorycznym, według ministerstwa, projekt się udał. Nigdy nie doszło też do podwójnego finansowania żadnego z działań – chcę to podkreślić z całą stanowczością.
Ministerstwo złożyło zawiadomienie do prokuratury, i co?
J.B.: – Równolegle dostawaliśmy z Departamentu MPiPS dziesiątki pism z żądaniem zwrotu pieniędzy, z wyznaczonym terminem. Nasz prawnik – co może być ważne dla innych organizacji – podkreślał, że listy te nie mają żadnego znaczenia, dopóki nie zostanie uruchomiona procedura administracyjna lub sądowa. Należy oczywiście reagować – podnosząc merytoryczne argumenty, wyjaśniając, ale nie ma obowiązku stosowania się do postulatów.
Departament MPiPS uruchomił procedurę?
J.B.: – Tak. Przeszła wszystkie departamenty i po około dwóch miesiącach od jej rozpoczęcia, potwierdził jej zasadność Minister Pracy.
Zaskarżyliście decyzję MPiPS nakazującą zwrot pieniędzy do MRR, instytucji zarządzającej, czyli nadrzędnej wobec resortu pracy.
J.B.: – I dostaliśmy szybko odpowiedź, w której IZ (red: Instytucja Zarządzająca) potwornie zrugała Departament Wdrażania EFS za sposób zachowania w naszej sprawie i niedotrzymanie procedur. MRR pisze w niej, że jeżeli zasady wydatkowania środków zostały naruszone, to należało zareagować adekwatnie do stopnia naruszenia. Wnioskował również do tegoż Departamentu o natychmiastową zmianę decyzji, tak aby odpowiadała rozmiarowi sprawy. I od tego czasu dostajemy z Ministerstwa Pracy i Polityki...
Przeprosiny…
J.B.: – Bynajmniej! Działo się to wtedy, gdy prokuratura dopiero zaczęła badać sprawę. Mamy w fundacji wrażenie, że MPiPS czekał z reakcją na pismo MRR-u na decyzję prokuratury. Sprawę w prokuraturze zamknięto – nie postawiono nam nawet jednego zarzutu! Ale do dzisiaj, co 30 dni dostajemy z MPiPS pismo, że nadal, z różnych powodów, nie mogą podjąć decyzji w naszej sprawie. W pewnym momencie powodem było nawet to, że Ministerstwo nie otrzymało od nas dokumentów! A dokumentację przez pół roku trzymała prokuratura.
Co zamierzacie?
J.B.: – Chcemy ponaglić Departament i doprowadzić do wydania decyzji na piśmie. Na razie nic nie mamy na papierze, nawet decyzji o zamknięciu śledztwa. Nie wiemy zatem, czy szykować się np. do sądu. Jeśli to się nie powiedzie, chcemy zgłosić kwestię braku rozstrzygnięcia do Rady Działalności Pożytku Publicznego. Teoretycznie RDPP powinna zajmować się rozstrzyganiem sporów między administracją a organizacjami. Planowaliśmy również zrealizowanie projektu, w którym wypracowalibyśmy procedurę postępowania w takich sytuacjach jak nasza – niesłusznego oskarżenia. Chcielibyśmy, żeby istniała procedura, wszczynana zanim partnerzy pójdą do sądu, np. mediacyjna. Projekt nie przeszedł, szukamy na niego innych środków.
Co byście dzisiaj, w tamtej sytuacji, zrobili inaczej?
J.B.: – Poszlibyśmy do sądu, bo słysząc „sąd” administracja reaguje zupełnie inaczej: podejmuje ostrożniejsze decyzje. Tym bardziej, że ma doświadczenie przegranych z kilkoma organizacjami. Wie, że sędziowie zupełnie inaczej podchodzą do zasadności wydawania środków niż urzędnik trzymający się tabel. Znam przypadek dużej fundacji, która wygrała z jednym z ministerstw w sądzie sprawę o niepoprawne, w opinii administracji, wydanie 400 tys. złotych. Sędzia puknął młotkiem i orzekł, że zostały wydane, po pierwsze zgodnie z polskim prawem, po drugie – zgodnie ze statutem tej fundacji, a po trzecie – zaszła wyższa konieczność wydania ich w ten sposób. Powiedział też: dla mnie wytyczne europejskie nie są prawem. Do widzenia.
To rekomendowałbyś organizacjom?
J.B.: – Nikomu nie rekomenduję wchodzenia w spory, bo niezwykle zaburza to funkcjonowanie organizacji. My przeżyliśmy również klęskę wizerunkową. Na wieść o prokuraturze – odwrócili się nawet wieloletni partnerzy lokalni – to bolesna nauka. W kilka dni po wejściu prokuratora, w drzwiach stało czterech kontrolerów z Urzędu Marszałkowskiego na czterodniową niezapowiedzianą kontrolę. Przestało się liczyć to, że w właśnie świętowaliśmy dwudziestolecie nienagannego funkcjonowania Fundacji.
Rekomendowałbym natomiast: po pierwsze, dobrze czytaj wytyczne. Po drugie, współpracuj z kontrolą. Nie warto się kłócić, ale warto pilnować swojego interesu, nie dać się.
Na jak najwcześniejszym etapie warto zasięgnąć porady prawnej. I naprawdę, nie bać się sądu. Aczkolwiek, co jest na pewno ograniczające, w sądzie trzeba mieć po swojej stronie prawnika, a to oznacza koszty.
Jakie wy ponieśliście?
J.B.: – Wszyscy ponieśliśmy – tyle, ile kosztuje rok procedowania prokuratury. Natomiast najboleśniejszym kosztem, dla mnie, polityka społecznego i działacza organizacji jest to, że taka sprawa, jak nasza może zniechęcić inne, małe organizacje do sięgania po europejskie pieniądze i realizowania fantastycznych być może pomysłów. „Jeśli oni, z 20-letnim stażem, nie poradzili sobie – pomyślą organizacje – to co dopiero my, małe żuczki? Nie warto”.
Myślę też, że takie postępowanie administracji jest druzgocące dla zasady pomocniczości i partnerstwa. Zachowanie Departamentu Wdrażania w MPiPS to partnerstwo z pozycji siły – wiadomo było, że proceduje ze słabszym partnerem, który ma mniejsze możliwości obrony, choćby dlatego, że administracja oczekuje odpowiedzi w ciągu siedmiu dni, sobie zostawiając 30. Wiadomo też, że każdy z partnerów może się pomylić. Nie karze się za pomyłki donosem do prokuratury, a jeśli tak – to jeśli zarzuty są niesłuszne, przynajmniej się za nie przeprasza.