Jeździsz rowerem, ale wciąż boisz się wjechać na jezdnię? A może poruszasz się ulicami Warszawy, ale masz problem z kilkoma skrzyżowaniami? Jeśli tak, Warszawska Masa Krytyczna służy pomocą.
Rowerzyści z Warszawskiej Masy Krytycznej przekonują, że nie warto się zrażać. Zresztą, ulicami jeździć trzeba – nie ma innego wyjścia. Po pierwsze dlatego, że za jazdę po chodniku można dostać mandat, a po drugie – sieć warszawskich ścieżek rowerowych jest dziurawa jak ser szwajcarski. - W Warszawie mamy ponad 370 kilometrów ścieżek rowerowych. Niby dużo, ale problem w tym, że składają się z wielu niepołączonych odcinków – mówi Wojciech Kaszuba z Warszawskiej Masy Krytycznej. – Są miasta, w których jest o połowę mniej ścieżek, ale można się po nich przemieszczać bez najmniejszego problemu – przekonuje. W Warszawie ścieżka rowerowa szybko się kończy, a rowerzysta ląduje na chodniku albo na ulicy. Trzeba sobie radzić. – No więc pomagamy oswoić się z tą ulicą – tłumaczy Wojciech Kaszuba. – Pokazujemy, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, i udowadniamy, że wbrew pozorom na ulicach jest bezpieczniej niż na chodniku, bo na jezdni, bądź co bądź, kierowcy spodziewają się rowerzystów – przekonuje. – W stolicy większość kierowców przyzwyczaiła się już do obecności jednośladów. Nie jest tak, jak jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy rowerzysta na jezdni był podobną sensacją jak UFO – żartuje.
Kobiety na rowery
Monika Wolska umówiła się na jazdę z wolontariuszem Warszawskiej Masy Krytycznej o siódmej rano – to godzina, o której zwykle jeździ do pracy. – Po przejechaniu trasy usłyszałam, że nie jest ze mną najgorzej – opowiada.
– Okazało się jednak, że jeżdżę zbyt blisko krawężnika, a to nie ma sensu, bo jak nie studzienki, to wertepy – mówi. Po pracy umówiła się z wolontariuszem na przejazd w drugą stronę.
Z Warszawskiej Akademii Rowerowej skorzystała też Zosia Mockałło.
– Jechaliśmy z okolic Słowackiego do Czerniakowskiej, jakieś dziesięć kilometrów. Wolontariusz poświęcił mi sporo czasu, dokładnie tłumaczył, jak powinnam zachować się na każdym skrzyżowaniu. Dużo mi to dało, dziś na ulicy czuję się znacznie pewniej. Ale wciąż przydałoby mi się jeszcze kilka lekcji.
– Większość uczestników Akademii to tak naprawdę uczestniczki – zauważa Wojciech Kaszuba. – Ale są i panowie. Najczęściej są to rowerzyści, którzy jeżdżą już ulicami Warszawy, ale mają problem z pokonaniem jakichś konkretnych odcinków i chcieliby sobie taki przejazd przećwiczyć – mówi Kaszuba. – Zapisują się też osoby, które jeszcze nigdy nie jeździły ulicami. Chcieliby, ale się boją – wtrąca Aleksandra Graczyk-Kaszuba, żona Wojciecha. Wspomina czasy, kiedy sama nie mogła przełamać się, by wjechać na jezdnię. – Początkowo jeździłam w grupie znajomych. Oni oswajali mnie z ulicą. Później jeździłam już sama, ale obowiązkowo w kasku i kamizelce – to dawało mi dodatkowe poczucie bezpieczeństwa.
Aleksandra Graczyk-Kaszuba po ulicach Warszawy jeździ już dobre dziesięć lat. Na ogół czuje się dość pewnie, ale kiedy jakiś czas temu jechała z mężem mostem Poniatowskiego, było znacznie gorzej niż zwykle. – Jechaliśmy z Pragi w stronę centrum, zgodnie z przepisami, lewym pasem, bo prawy to buspas (niedostępny ani dla samochodów, ani dla rowerów). Kierowcy trąbili, omijali nas z prawej strony, naprawdę nie czułam się bezpiecznie – opowiada. Jej mąż, choć wiedział, że jedzie zgodnie z literą prawa, też nie czuł się komfortowo. – Kierowcy zwalniali, opuszczali szyby i bluzgali. Usłyszałem wtedy wiele ciepłych słów – śmieje się.
Biała gorączka i palpitacja serca
– Z buspasami jest problem – mówi Kaszuba. Kierowcy nie znają przepisów. Wiedzą tyle, ile zapamiętali z egzaminu na prawo jazdy. Gdy widzą więc rowerzystę, który omija buspas, wciskają klakson. – Staraliśmy się, by w Warszawie buspasy były dostępne również dla rowerzystów. W paru miejscach jest to już możliwe, ale nie na moście Poniatowskiego. Urzędnicy są zdania, że spowolniłoby to ruch na moście i że tak, jak jest teraz, jest bezpieczniej. Jestem innego zdania – mówi Wojciech Kaszuba. Jego zdaniem ulice z buspasami to dziś jedne z najniebezpieczniejszych miejsc dla rowerzystów. Kierowcy dostają białej gorączki, a rowerzyści – palpitacji serca.
Newralgicznych miejsc jest więcej. – Na przykład skrzyżowania ze ścieżką rowerową, wydzieloną na chodniku – mówi Aleksandra Graczyk-Kaszuba. Zdarza się, że kierowcy, którzy skręcają w prawo, zapominają przepuścić jadących prosto rowerzystów. Niebezpieczne bywają też sytuacje, gdy rowerzysta musi zmienić kilka pasów, by na zbliżającym się skrzyżowaniu skręcić w lewo.
– Trzeba się nieźle nagimnastykować – wzdycha Graczyk-Kaszuba. Na szczęście, problem ten być może już wkrótce zniknie. Rozwiązaniem są śluzy rowerowe, a więc przestrzeń dla jednośladów pomiędzy pasami a miejscem, w którym zatrzymują się samochody. Dzięki śluzom, rowerzyści, czekając na zielone światło, mogą swobodnie przejechać w poprzek jezdni, by ustawić się na pasie do skrętu w lewo. – Jak na razie w Warszawie nie ma śluz rowerowych, bo nie ma przepisów wykonawczych, które określałyby, jak mają wyglądać, ale są spore szanse, że już w tym roku się to zmieni – dodaje Wojciech Kaszuba.
Zgłoszenia do Warszawskiej Akademii Rowerowej można przesyłać na adres: naukajazdy@masa.waw.pl