Wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce nie zdziwiły wnikliwych obserwatorów sceny politycznej. Miażdżąca przewaga dwóch partii politycznych, które między siebie podzieliły większość mandatów, utwierdza w przekonaniu, że konstrukcja systemu wielopartyjnego w polskim parlamencie powoli zamiera.
Zwycięska partia, czyli Platforma Obywatelska uzyskała niemal pięćdziesięcioprocentowe poparcie społeczeństwa, co przełożyło się na zdobycie 209 mandatów. Na drugim miejscu znalazło się Prawo i Sprawiedliwość, na które głos oddawał co trzeci obywatel udający się do urny. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego wywalczyło 166 mandatów. Pozostałe dwie partie – Lewica i Demokraci (53 mandaty) oraz Polskie Stronnictwo Ludowe (31) zostały daleko w tyle, tracąc do prowadzącego duetu ogromny dystans – ponad trzy- czterokrotnie mniejsze poparcie! Ale to nie wszystko. Jeszcze nigdy dotąd w wyborach parlamentarnych w III RP nie zdarzyło się, aby do sejmu weszły jedynie cztery partie (w 1997 roku było ich „zaledwie” pięć) i to aż dwie z tak znaczącą przewagą nad resztą! Czy to oznacza, że wkrótce będziemy mieli w Polsce do czynienia z systemem monopartyjnym, a cenzorowanie poczynań rządu przypadnie wyłącznie opozycji pozaparlamentarnej? Czy polityczny pluralizm zostanie zastąpiony przez monopol jednej, dominującej partii?
Potwierdzeniem tego rodzaju obaw ma być tzw. „miękki totalitaryzm” stosowany przez zwycięskie ugrupowanie. Zjawisko to polega na próbie zmarginalizowania roli przeciwników politycznych poprzez pozbawienie ich instrumentów kontroli władzy. Przykładem projekt reformy mediów publicznych oraz zawieszenia finansowania partii politycznych na okres dwóch lat. Pozbawienie konkurentów środków pieniężnych na kampanię wyborczą ze Skarbu Państwa i odebranie im czasu antenowego na prezentację własnego programu, faworyzowałoby rządzących, którzy straciliby rywali w walce o głosy obywateli, zyskując dzięki temu jeszcze większe poparcie. Czy na tym miał polegać pluralizm, gdy u progu lat 90. hasło to robiło zawrotną karierę w ustach przyszłych polityków mających na względzie uczciwość i klarowność demokratycznych rządów?
W ich mniemaniu może tak, ale obywatele z pewnością inaczej pojmowali jego znaczenie. Bo czymże jest pluralizm? Ano fundamentalną zasadą panującego ustroju, która dopuszcza istnienie niejednolitych zróżnicowanych poglądów w ramach jednej zbiorowości – w tym wypadku politycznej. Normatywny wydźwięk pluralizmu przekonuje, że każdy reżim państwowy powinien składać się z zasad uwzględniających współistnienie różnych interesów grupowych, zbieżnych ze sobą, przeciwstawnych sobie albo neutralnych wobec siebie. Toteż naturalnym przejawem pluralizmu jest swoboda zakładania partii politycznych – od lewa do prawa, funkcjonowanie opozycji krytykującej poczynania rządu, a także istnienie niezależnych środków masowego przekazu, czyli czwartej władzy, która ma obecnie za zadanie sprawować kontrolę nad pozostałymi trzema, czy im się to podoba, czy nie. Synonimem pluralizmu jest rozproszenie władzy, fragmentaryzacja społeczeństwa.
Pojęcia pluralizm nie można jednak używać wyłącznie w kategoriach politycznych, ponieważ zdecydowanie wykracza ono poza tą sferę. Ma szerokie zastosowanie nie tylko na szczeblu centralnym, ale i lokalnym. Jest budulcem społeczeństwa obywatelskiego, uprawnionym, a nawet zobowiązanym do konstytuowania silnego państwa, a więc moralnego dobrobytu jednostek. Ale konsolidacja musi odbywać się poprzez odmienność i różnorodność, powinna być bitwą na konkurencyjne poglądy. Pluralizm daje obywatelom oręż do walki, aktywizuje ich działania, sprawia że za pośrednictwem samodzielnych organizacji i stowarzyszeń przejawiają własną inicjatywę, dzięki czemu instytucje polityczne tracą na swej pryncypialności, a władza ulega decentralizacji, co jest procesem niezbędnym dla higieny demokracji.
Pluralizm oznacza bardziej „wolność” aniżeli „równość”. Wybitny francuski myśliciel Alexis de Tocqueville tę drugą cechę demokracji uznawał za groźną. Odwołania do samego siebie, brak autorytetów, ale i ograniczeń, to wszystko sprawia, że równość pozbawia obywateli niezależności, toteż osamotnione jednostki uciekają się pod opiekę państwa. Tak powstaje „nowy despotyzm” – tyrania nadopiekuńczości walcząca z pluralizmem. Wszak „miękki totalitaryzm” ma za zadanie destruować jego przejawy, bo wtedy monopol na władzę pozostanie niezagrożony, co jest obsesją rządzących – wszystkich bez wyjątku.
***
Konrad Wojciechowski – absolwent UW (Wydział Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji), z dyplomem magistra socjologii oraz animatora działań lokalnych (antropologia kulturowa). Na co dzień realizuje się w zawodzie dziennikarza. Pisuje głównie o sporcie, jego teksty ukazywały się w m.in. w "Polityce" i "Tylko Piłka". Obecnie działa oddolnie, współpracując z lokalną gazetą "Południe". Pracuje też nad biografią zespołu Perfect.
Źródło: inf. własna ngo.pl