Bieda i rozwarstwienie społeczne były prawdziwymi bolączkami przedwojennej stolicy. Radzono sobie z nimi, rozwijając współpracę władz i obywateli, i unowocześniając system opieki. Niektóre rozwiązania, jak instytucja opiekunów społecznych, również z dzisiejszego punktu widzenia mogą uchodzić za nowatorskie.
Na ekrany kin wszedł właśnie głośny film "Warszawa 1935". Rekonstruując za pomocą techniki komputerowej wizerunek przedwojennej Warszawy, obraz podsyca na nowo mit stolicy jako "Paryża północy" – miasta pięknego, bogatego i nowoczesnego.
Oglądając film, warto jednak pamiętać, że jest to tylko część prawdy o Warszawie tamtych lat. Stolica Polski z jednej strony była niewątpliwie miastem o wielu walorach architektonicznych, z drugiej strony borykała się, podobnie jak cały kraj, z problemami biedy, bezrobocia i przeludnienia, przy jednoczesnym braku wystarczających środków budżetowych, pozwalających na zaspokojenie potrzeb wszystkich grup społecznych. To właśnie m.in. ze względu na tego rodzaju wyzwania, pogłębiające się w czasach ówczesnego kryzysu, władze sanacyjne mianowały w 1934 r. komisarycznym prezydentem Warszawy wizjonera Stefana Starzyńskiego.
W tym samym 1935 roku, w którym rozgrywa się akcja głośnego dziś filmu, powołano w Warszawie do życia instytucję opiekuna społecznego. Był to wyjątkowy – również z dzisiejszego punktu widzenia – rodzaj pracy społecznej (mówiąc dzisiejszym językiem: wolontariatu). Pozwalał mieszkańcom Warszawy – przede wszystkim inteligencji – włączyć się w wysiłki na rzecz poprawy losu najuboższych. Opiekunowie swoją społeczną pracą, kompetencjami i autorytetem nie tylko pomagali ówczesnym wykluczonym, ale także ulepszali politykę miejską przez dostarczanie wiedzy o tym, jak wygląda życie najsłabiej rozpoznanych warstw społeczeństwa.
Stworzenie tego typu stanowiska nie było autorskim pomysłem Starzyńskiego. Instytucja Opiekuna Społecznego została opisana w rozporządzeniu Ministra Pracy i Polityki Społecznej, wydanym już w roku 1929. Jak czytamy w rozporządzeniu: "Opiekun Społeczny obowiązany jest zapoznać się z warunkami życia ludności na powierzonym mu obszarze i zwracać szczególną uwagę na wypadki wymagające roztoczenia opieki społecznej".
Funkcja ta miała być pełniona honorowo. Obowiązkiem samorządu było zapewnienie opiekunowi lokalu, w którym mógłby przyjmować interesantów, a także zwrot kosztów – w tym np. bezpłatnego podróżowania komunikacją publiczną.
Na podstawie swoich obserwacji opiekun mógł występować do władz samorządowych o przyznanie prawa do opieki społecznej lub zmianę wysokości świadczeń przysługujących danej osobie czy rodzinie. Do opiekuna społecznego osoby potrzebujące mogły się także zgłaszać same – do tego służyć miał lokal, w którym opiekun miał urzędować w określonych stałych godzinach dyżurów. Szczegółowe warunki pracy opiekuna, takie jak sposób składania przez niego raportów ze stanu swej wiedzy czy obszar pracy, określał samorząd.
Realia pracy przedwojennych opiekunów społecznych
Z rocznych podsumowań działalności opiekunów, publikowanych na łamach pisma przez Jana Starczewskiego, dyrektora miejskiego Wydziału Opieki Społecznej, wynika, że opiekunowie społeczni w Warszawie skalą swoich działań wykraczali poza ustawowe kompetencje. Stawali się nierzadko swego rodzaju rzecznikami i mentorami uboższych mieszkańców miasta w rozmaitych trudnych sprawach, jakie były ich udziałem. "Po bliższym poznaniu rodzin opiekunowie społeczni przekonywali się, jak wiele zdziałać można przez osobisty na nie wpływ, jak wiele pomóc im można nie tylko zapomogami (…)" – pisał.
W tym samym tekście Starczewski podaje dane, które przemawiają do wyobraźni: w pilotażowym roku pracy dzięki wstawiennictwu i mediacji ze strony opiekunów udało się zapobiec 196 przypadkom eksmisji lub utraty pracy przez osoby najuboższe. Jako że opiekunami zostawali często przedstawiciele inteligencji miejskiej, dzięki rozbudowanej sieci kontaktów oraz autentycznemu zaangażowaniu mieli łatwy dostęp do „wyższych sfer” stolicy. Stawali się więc, z natury pełnionej przez siebie funkcji, rzecznikami ich spraw wśród bogatszych mieszkańców, którzy nierzadko decydowali o losie tych biedniejszych.
Z racji wykonywanego zawodu opiekun społeczny mógł pomóc osobom potrzebującym również swoimi wysokimi kompetencjami. W numerze styczniowym z 1937 roku adwokat Bronisława Luidor przekonuje, że opiekun społeczny powinien w miarę swojej wiedzy udzielać pomocy prawnej rodzinom, z którymi pracuje, ponieważ "do poradni prawnej petent przychodzi na ogół wówczas, gdy, jak się to mówi, ma już nóż na gardle".
Opiekunowie organizowali też akcje samopomocowe – m.in. zbiórki żywności, odzieży i książek szkolnych, które wspomagały niewystarczające środki z budżetu miejskiej pomocy społecznej.
To, że rola opiekunów społecznych w Warszawie nie ograniczyła się do zapisanego w ustawie ewidencjonowania efektów zapomóg, wynikało z faktu, że pełnienie tej dobrowolnej funkcji wiązało się z dużym prestiżem. Opiekunowie otrzymywali od miasta specjalną odznakę i legitymację, która dawała im wiele uprawnień podobnych do tych, jakimi dysponowali urzędnicy miejscy. Była to nie tylko praca, ale także misja społeczna.
Opiekunowie społeczni starali się także wpływać na politykę władz miasta. Widząc „od dołu” wiele zjawisk, których dotyczyła miejska i ogólnokrajowa polityka, poddawali krytycznej refleksji istniejące rozwiązania i przedstawiali swoje propozycje zmian w prawie. W 1937 roku w artykule pt. "Alkoholizm i wypłaty" Jan Płuskowski pisał, że jego zdaniem problem alkoholizmu wśród robotników ograniczyłoby wydawanie wypłat w czwartki, a nie w soboty. Jak argumentował autor: "Wypłaty czwartkowe powodują, że: 1) matki, żony kupują produkty na targach, które z reguły w piątki się odbywają i odbywać się w piątki winny koniecznie; 2) robotnicy nie mają czasu na większą pijatykę, gdyż i wyspać się trzeba i do roboty w piątek przybyć w trzeźwym stanie".
329 opiekunów społecznych w 1937 roku
W 1937 roku, a więc w dwa lata od utworzenia tej instytucji, w Warszawie działało już 329 opiekunów. O tym, jak wiele pracy mieli do wykonania, możemy się przekonać, czytając publikowane w piśmie raporty o potrzebach opiekuńczych Warszawy. Dowiadujemy się z nich, że np. w roku 1931 bezrobotni stanowili w Warszawie ponad 13% ogółu mieszkańców, a więc blisko sto tysięcy ludzi. Liczba ta stale wzrastała, co wiązało się ze zjawiskiem podobnym do dzisiejszego – do Warszawy przyjeżdżali mieszkańcy całej Polski w poszukiwaniu pracy, której, rzecz jasna, dla wszystkich nie było.
Znajomo z dzisiejszego punktu widzenia brzmią też słowa komentarza do artykułu o potrzebach opiekuńczych stolicy: "Obowiązujące ustawodawstwo niemal cały ciężar obowiązków w zakresie opieki społecznej i zdrowia publicznego nakłada na barki samorządów. (…) mimo zwiększenia się potrzeb opiekuńczych w całej Polsce, wydatki związków samorządowych stale maleją".
Śledząc historię opiekunów społecznych trudno mieć wątpliwości, że konstruowany dziś mit "Paryża północy" odbiega od prawdy o realiach życia w Warszawie przed wojną. Ale tworzony w kontrze do niego obraz stolicy głęboko podzielonej na dwie sfery – bogaty salon i dzielnice nędzy – byłby równie krzywdzącym uproszczeniem. Choć Warszawa rzeczywiście była miastem o dużym rozwarstwieniu, to między różnymi światami społecznymi miasta istniały połączenia. Co jednak istotne, nie była to jedynie kwestia "dobrej woli" wyższych sfer, ale przede wszystkim mądrze prowadzonej polityki władz – budowania trwałych, wpisujących się w krajobraz miasta instytucji pełniących społeczne funkcje.