Zaśmiecana, podpalana w tajemniczych okolicznościach, odstraszająca. „Stop” postępującej dewastacji willi Chowańczaków w Parku Morskie Oko powiedziała ekipa Stowarzyszenia MOKO. W najbliższą niedzielę, 12 czerwca 2011 r., zbombardują obiekt kwiatami i będą zbierać podpisy w sprawie jego ratowania. Ale to nie wszystko.
Na betonowym murku siedzi trójka dzieciaków.
– Wiesz, że w tej willi straszy?
– No, co ty?
– Mówię ci. Widziałam w telewizji, że tu są duchy.
Pamiętam tę rozmowę, bo sama widziałam program, który wyemitowała jedna z popularnych stacji telewizyjnych. Willa zasłużonej dla Polski rodziny Chowańczaków w mokotowskim Parku Morskie Oko naprawdę straszy. Stopniem dewastacji. Naokoło śmietnisko, okna bez szyb, jedno zabite dechami. Do środka lepiej nie zaglądać. Choć ostatnio dawno pożaru nie było, to wcześniej zdarzały się regularnie.
– Budynek powstał w latach międzywojennych. Jest jedną z pamiątek Powstania Warszawskiego. Był też niezwykle ciekawym obiektem architektonicznym, zarówno z zewnątrz, jak i w środku – mówi Jerzy Majewski, varsavianista, dziennikarz Gazety Wyborczej. – Żal ściska za serce, jak patrzę, co się dzieje z tą willą. Znika kolejny, unikatowy i charakterystyczny dla tej części Warszawy budynek – dodaje.
Żal poczuli też mieszkańcy tej części Mokotowa. W końcu zebrała się ekipa, która powiedziała „stop”.
To fragment maila, który do nowo powstałego Stowarzyszenie MOKO przesłała Marta Chowańczak. Zasłużona dla Warszawy rodzina na inicjatywę aktywistów z Mokotowa zareagowała od razu. Odezwał się nawet Andrzej Chowańczak z Argentyny. MOKO dostało od nich zdjęcia z czasów świetności willi i historyczne dokumenty.
W niedzielę, 12 czerwca 2011, podczas akcji „Co z tą willą” Stowarzyszenie MOKO będzie nagłaśniać problem podupadającego zabytku. Odbędzie się panel dyskusyjny, na którym pojawią się znani varsavianiści, będą też zbierane podpisy pod petycją do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego o odkupienie willi od developera i oddanie jej do użytku publicznego. Bo willa Chowańczaków wpisana jest na listę zabytków architektonicznych. Dbałość o nie, to jeden z głównych celów, które przyświecają aktywistom.
Przedstawiciele MOKO zaatakują nie tylko podpisami, ale i kwiatami. Przez całe popołudnie wkopywać będą naokoło budynku kolorowe sadzonki. Zadziałają metodą kontrastu: na szarość i brud, kolorowe kwiaty. Zachęcają mieszkańców do przynoszenia własnych roślin.
– Jeśli masz trochę sadzonek, nie zawahaj się ich użyć. Po prostu przynieś i wkop je z nami – zachęca Paulina Jednorowska, jedna z założycielek stowarzyszenia i współwłaścicielka klubu „Regenracja”, usytuowanego w Parku. Lokal stał się miejscem spotkań stowarzyszenia MOKO.
Wieloryb w stawie
Choć znali się od dawna, nie wiedzieli, że myślą o tym samym. Przypadkowa rozmowa w „Regeneracji”, uświadomiła im, że wszyscy mają na sercu jedno miejsce: swój park – oazę zieleni w sercu Mokotowa.
– Zaczęliśmy zadawać sobie pytania: dlaczego Żoliborz czy Saska Kępa tak prężne integrują okolicznych mieszkańców działaniami w przestrzeni publicznej, a my dla naszej okolicy nie robimy nic? Dlaczego w naszym parku nic się nie dzieje? – wylicza Maciej Gosk.
Na pierwszym spotkaniu pojawiła się pełna sala osób.
– To był znak, że z potrzebą działania nosiło się naprawdę wielu ludzi – dodaje.
– Od czego zaczęliśmy? Od narzekania – wspomina Paulina Jednorowska. – Dlaczego pozwalamy, by do parku wjeżdżały samochody i tratowały piękną ulicę Morskie Oko? Co dzieje się z przepiękną kiedyś willą Chowańczaka, która teraz słynna jest tylko ze swojej rozsypki i tego, że odstrasza przechodniów? – wymienia.
Poczuli, że swoim parkiem muszą zająć się sami.
– Firma, którą ma dbać o zieleń w parku, rozjeżdża trawniki ciężkimi samochodami, nikt nie przystosowuje parkowych alei do wspólnego użytkowania przez pieszych, rowerzystów, a szczególnie rodziców z wózkami – wymienia Maciej Gosk. To jeden z wielu problemów, jakimi chcą się zająć. – Mamy wiele pomysłów, które przy współpracy z samorządem mogą odmienić Morskie Oko, zachowując jednocześnie jego otwarty, parkowy charakter. Przecież to my codziennie jedziemy rowerem przez park, albo pchamy wózek z dzieckiem. Nie będziemy bezczynni, zarówno w sprawie zabytkowych schodów na Boryszewskiej, zniszczonych pięć lat temu, jak również nie odpuścimy abstrakcyjnej idei umieszczenia w jednej z parkowych niecek wieloryba w skali 1:1 – deklaruje Gosk.
Dzieciaki będą miały uciechę, a obrzydliwa betonowa fontanna schowa się pod ogromnym cielskiem wieloryba.
Którą metodą wybierzemy metodę głosowania?
Planowanie weekendowej akcji było ich pierwszym wyzwaniem. Wyzwaniem przez duże „W”, bo ich ekipa to ponad trzydzieści osób.
– To cieszy, ale nie ułatwia wspólnego planowania – mówi Gosk.
Nazwę wybierali głosując poprzez wrzucanie fasolek do szklanek. Na logo rozpisali konkurs. Podział zadań na pierwsze wspólne działanie wymagał od nich sporego zaufania.
– Pierwsze decyzje, pierwsze plany. To bardzo ważny i trudny moment w działaniu zespołowym. Każdy przychodząc do Stowarzyszenia miał i ma swoje „osobiste” pomysły, a dla realizacji wspólnego celu często musi odłożyć je na bok i zająć się wybraną demokratycznie sprawą. To prawdziwa szkoła charakterów – podkreśla Gosk. – Działanie społeczne ma jeszcze jeden ogromny plus, który jest minusem emocjonalnym: trzeba godzić się na to, że coś nie wyjdzie, ktoś się spóźni, ktoś z kimś się nie zrozumie – dodaje, ale szybko dorzuca: – Najfajniejsza jest jednak świadomość, że samo nic się nie zrobi, a tylko współpracując i szanując się wzajemnie można osiągnąć postawiony cel. Sam bijesz głową w mur, w silnej grupie rozwalasz mury!
Chęć do działania obudziła się w każdym z nich osobno. Zosia Pazik, mama 4-letniej Helenki niedawno rzuciła pracę w dużej stacji telewizyjnej. Od zawsze siedział w niej lokalny duch, ale potrzebowała motywacji. Udział w spotkaniach MOKO, tak ją pobudził, że na własną rękę zorganizowała niedawno kino dla dzieciaków na ścianie kamienicy przy ulicy Bałuckiego.
– Obawiałam się reakcji sąsiadów, a okazało się, że ludzie z balkonów bili brawo – wspomina. Już planuje kolejną odsłonę swojej inicjatywy, którą tym razem chce zrobić w ramach stowarzyszenia. Pamiętacie bajki ze starych projektorów typu „Jacek”? Właśnie to chodzi po głowie młodej mamie.
Park to nie parking i pranie oczekiwań
Co jeszcze się wydarzy w niedzielę? Sporo. Będą zbierać podpisy pod petycją o nieparkowanie w parku i namawiać mieszkańców, żeby mówili czego oczekują od Stowarzyszenia.
– Wykorzystamy prostą i znaną metodę: pomiędzy drzewami rozwiesimy sznurki do bielizny. Każdy będzie mógł napisać na kartonie, czego w parku mu brakuje i w którą stronę powinniśmy kierować nasze działania, by mieszkańcom żyło się lepiej i przyjemniej – zapowiada Paulina Jednorowska. W niedzielnej akcji pomogą też zaprzyjaźnieni aktywiści. Paulina Capała z Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” rozstawi się z firmą portretową, a Aga Brwi będzie serwować logo stowarzyszenia z sitodruku. Wpadając do parku, warto się więc zaopatrzyć w jasny T-Shirt, albo płócienną torbę. Do obejrzenia będą też zdjęcia willi z czasów świetności.
Miasto z tektury
Ekipa MOKO czeka nie tylko na dorosłych.
– Dla wszystkich dzieciaków szykujemy powtórkę z Dnia Dziecka – zaprasza Paulina Jednorowska. – Będzie budowa miasta marzeń z kartonów, wspólne malowanie na ścianie, warsztat zabawkowy, kretowisko chodnikowe i gra przestrzenna, w której dzieciaki staną się… pionkami. No i oczywiście najlepsze frytki w mieście – zachęca właścicielka„Regeneracji”.
Po zmroku dziecięcy plac zabaw przechwyci we władanie czterech muzyków, pięć instrumentów i niezliczone źródła inspiracji. Od 18.00 koncert zagra żywiołowy kwartet Jazzpospolita. Będzie więc z szacunkiem dla kanonu, ale i śmiałością w wykraczaniu poza gatunkowe wzorce. Wszystko to, jednego dnia, w jednym miejscu, podczas Akcji nr 1. Choć na pewno nie ostatniej. Bo MOKO dopiero się rozkręca.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)