Od zrywu do stowarzyszenia? "Wolna Ukraina" podsumowuje Misję
Czy grupa pięciu studentów może poruszyć pół Warszawy, a potem zorganizować, przeszkolić i wysłać misję 200 obserwatorów na ukraińskie wybory? Może. Wczoraj, 13 stycznia 2005 swój organizacyjny sukces świętowała Inicjatywa "Wolna Ukraina". Ukraiński Nowy Rok był okazją do podsumowań i zastanowienia, co dalej.
Zaczęło się od 400 SMS-ów wysłanych przez Jacka Kastelańca, studenta dziennikarstwa - organizujemy manifestację poparcia dla uczciwych wyborów na Ukrainie, przyjdźcie. Przyszli. Nie pięćdziesiąt - jak się spodziewali - a pięćset osób. Manifestacje odbywały się codziennie od 20 listopada 2004. Wysiłek organizacyjny rósł: koncert, petycje, zbiórki, strona internetowa.
Z czasem stało się jasne, że druga tura ukraińskich wyborów będzie
powtórzona. Z Ukrainy wrócili polscy obserwatorzy, mówiąc: jest potrzeba, żeby jechało nas więcej.
Każda misja jest potrzebna. Studenci z "Wolnej Ukainy" chcieli się włączyć. Ich wysiłki
gorąco wspierała wtedy Róża Thun, która mówiła w Fundacji Batorego: "Trzeba wykorzystać ten
ruch, nie odsyłać ich z kwitkiem, ale pokazać, co i jak". I tak "Wolna
Ukraina" z pomocą polskich organizacji pozarządowych zaczęła organizować misję.
Pierwsza zaufała im Fundacja Schumana. Dała biuro i telefon. Róża Thun wyprowadziła się ze swojego gabinetu do księgowej, żeby Inicjatywa mogła zorganizować sztab godny rangi przedsięwzięcia. Wsparcia udzielały organizacje związane z działalnością na wschodzie: Wschodnioeuropejskie Centrum Demokratyczne, Związek Ukraińców w Polsce. Nad tym, żeby wysłać ludzi na żywioł, jak na świąteczną wycieczkę czuwała Fundacja Batorego. W kontaktach z Ministerstwem Spraw Zagranicznych pomagała Grupa Zagranica.
Polską Misję Obserwacyjną, sformowaną z 200 wybranych przez
"Wolną Ukrainę" osób sfinansowały datki od osób prywatnych i Ministerstwo Spraw
Zagranicznych. Resort przekonały argumenty, że obserwatorzy Misji pojadą tanio i zostaną
przeszkoleni. Transza wpłynęła na konto i 22 grudnia Polska Misja Obserwacyjna wyjechała do
Charkowa i na Zakarpacie. Pokłosiem misji jest raport, przygotowany i wydany w zaledwie dwa
tygodnie po zakończeniu obserwacji.
- Zorganizowanie misji było zadaniem bezprecedensowym - mówi autor raportu, Wojciech Stanisławski.
- Naszą pracę można przeliczyć na jakieś 36 tysięcy "obserwatorogodzin"!
W siedzibie "Gazety Wyborczej" - gala. Jest minister spraw zagranicznych Adam Rotfeld, ambasador Ukrainy - Ihor Charczenko. Są zaprzyjaźnione organizacje pozarządowe, które uwierzyły, zaufały, przeszkoliły. Są w końcu sami obserwatorzy: wspominają wigilię w Charkowie, opowiadają anegdoty. Zastanawiają się co dalej. Nie chcieliby "wyhamować".
Wśród obserwatorów rozdano ankietę, żeby dowiedzieć się, jakie
działania byłyby im najbliższe. Myślą o konferencjach, wystawach, propagowaniu kultury ukraińskiej
w Polsce, monitorowaniu wyborów w innych częściach świata, a nawet "esportowaniu
demokracji". Pomysły zostaną zebrane i przepracowane. Przyjdzie czas na stowarzyszenie się.
Najbliższe plany osób związanych z "Wolną Ukrainą" to - już za dwie godziny - hucznie
świętować ukraiński Nowy Rok. A potem wrócić na - trochę zaniedbane przez sprawy wagi
międzynarodowej - studia.
Obserwatorzy mają poczucie sukcesu dotyczące nie tylko samych wyborów.
- Najbardziej cieszę się z tego, że udało nam się złamać lub osłabić w Polsce stereotypy: że
Ukraina to zapadły wschód, część byłego Związku Radzieckiego albo tania wódka - mówi jeden z
obserwatorów.
- "Wolna Ukraina" jest dla mnie dowodem, że można zrobić coś
ważnego i dobrego bez nie wiadomo jakich znajomości - podsumowuje Jacek Kastelaniec.
Źródło: inf. własna