„Zastanawiałaś się, czy istnieje przeznaczenie? Życie to sieć dróg. Czasami nieświadomie wybieramy jedną z nich, jeśli jest odpowiednia, kroczymy nią uparcie” – takimi słowami opisuje wyjątkową przygodę z wolontariatem Barbara Bochenek. Basia, na co dzień pasjonatka gór, spacerów po krakowskich zakamarkach oraz jazdy na rowerze, wolontariuszka w Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomym.
– Zaczęło się w liceum. Był to dwutygodniowy wakacyjny wyjazd z osobami niepełnosprawnymi do Niepołomic. Myślałam, że to epizod. Potem studia. Ale w pewnym momencie poczułam, że czegoś mi brakuje. Postanowiłam zaangażować się w jakiś wolontariat. Los zaprowadził mnie do Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym (TPG).
Przyszłam z ciekawości i z odrobiną strachu. Jak ja będę się porozumiewać z osobami głuchoniewidomymi? Stopniowo rozwiałam wątpliwości. Wspaniali ludzie sprawili, że przyjemnością było pomaganie. Pomoc w codziennych sprawach tj. zakupy, lekarz, urząd, współistniała obok wspólnych wypadów na kawę, w góry. Osoby głuchoniewidome są otwarte na kontakt. Wielu z nich jest moimi bardzo dobrymi znajomymi. To wchłonęło mnie doszczętnie.
Ponadto dwukrotnie brałam udział w wyjazdach organizowanych przez Fundację Agape Pomocy Osobom Niepełnosprawnym im. Hanny Chrzanowskiej. Jedną z gałęzi działalności fundacji są wyjazdy integracyjno-wypoczynkowe dla osób niepełnosprawnych. W takim właśnie turnusie miałam okazję uczestniczyć. To było kolejne doświadczenie wolontariackie w moim życiu – wspomina Basia.
Zastanawiałam się, czy Basia nie obawiała się rozpocząć swojej przygody z wolontariatem od razu od czegoś wymagającego lub sprawiającego takie wrażenie, dużego poświęcenia czasu i siebie.
– Nie od razu weszłam w wolontariat stały. Moja przygoda rozpoczęła się w 2010 r. Przybyłam na spotkanie informacyjne. Bałam się przyjść na spotkanie klubowe – takie spotkania odbywają się w dwie soboty w miesiącu. Uczestniczą w nich osoby głuchoniewidome, wolontariusze i tłumacze przewodnicy.
Na początku były to epizody. Prawdziwym chrztem bojowym była wyprawa z osobą głuchoniewidomą do supermarketu. Ogromna przestrzeń, w której się nie odnajdowałam. To było moje pierwsze prowadzenie osoby, która nic nie widzi. Byłam przerażona. Na szczęście udzieliła mi ona dużo wskazówek i panika minęła.
Przez pierwszy rok dość rzadko udzielałam indywidualnego wsparcia. Przełomem był maj 2011 r. Pojechałam z grupą z TPG na dwudniową wycieczkę w Beskid Sądecki. Wtedy przełamałam lody z osobami głuchoniewidomymi. Nie taki diabeł straszny.
Wolontariat w TPG nie wymaga regularności. Przychodzisz, gdy masz taką możliwość. Nigdy nie miałam ustalonych terminów. Jeśli była potrzebna pomoc indywidualna, a miałam wolną chwilę, zgłaszałam swoją dyspozycyjność. Teraz pracuję i studiuję zaocznie. Niestety, mam mniej czasu na TPG. Staram się przynajmniej raz w miesiącu zrobić coś. Na przykład jeśli idę w góry, to proponuję, czy ktoś nie chce iść ze mną. To żaden problem, a osobie, która nie ma na co dzień takiej możliwości, sprawię radość –wyjaśnia Basia.
Jak wygląda komunikacja z podopiecznymi Basi?
– Porozumiewamy się ich językiem – werbalnie, językiem migowym, alfabetem łacińskim pisanym na dłoni, alfabetem Lorma. Do osób słabosłyszących należy mówić wolniej, a przede wszystkim wyraźniej. Język migowy nie jest niezbędny, gdyż na spotkaniach zawsze znajdzie się osoba, która w razie potrzeby zawsze pomoże w komunikacji/rozmowie.
Alfabet Lorma i alfabet pisany na dłoni sprawia, że rozmowy są bardziej prywatne. Nikomu z otoczenia się nie przeszkadza, a sekrety pozostaną sekretami. W alfabecie Lorma każdej literze odpowiada znak na dłoni. Wystarczy jedynie poznać te znaki (jest ich tylko ok. 30), by móc się tym sposobem komunikować– tłumaczy Basia.
Wolontariat to także niezwykłe historie i wspaniałe przyjaźnie na lata.
– W TPG spotkałam wielu wspaniałych ludzi. Na początku myślałam, że osobom głuchoniewidomym będę jedynie pomagać. Okazało się, że to wspaniali ludzie. To od nich nauczyłam się czerpać radość z życia. Po co narzekać, skoro świat nam tyle oferuje? Oni są radośni pomimo swoich ograniczeń, realizują swoje pasje. Są osoby głuchoniewidome, które uczestniczą w biegach maratońskich na całym świecie, jeżdżą konno, jeżdżą na łyżwach, jeżdżą na rowerze (na tandemie), na nartach, podejmują wszelakie wyzwania, tj. studia czy rozwój umiejętności gastronomicznych. Ja znam te wszystkie osoby. Każda historia jest wyjątkowa.
Jednak chciałam się podzielić jedną historią. Nie tak dawno poznałam pana, który całkowicie nic nie słyszy i nic nie widzi od bardzo dawna. Komunikuje się alfabetem Lorma. Rozmowa trwa dłużej. Dlatego opracował on własny system skrótów i oznaczeń. Dla mnie było to niesamowite, że on sam unowocześnił alfabet Lorma –opowiada Basia.
Wolontariusze nie są nimi jednak całą dobę. Kim zatem prywatnie jest Basia?
– Z TPG wiążą się osoby związane z pedagogiką, fascynaci języka migowego oraz, nie wiadomo czemu, biolodzy. Tak było, jak przyszłam do TPG w Krakowie. Teraz struktura troszeczkę się pozmieniała.
A ja? Studiowałam historię, później miałam krótki epizod z informatyką, w końcu przekwalifikowałam się na księgową. Studiuję rachunkowość i pracuję w biurze rachunkowym. Sądzę, że chęć pomagania innym nie bierze się z tego, co w życiu robisz, lecz z wewnętrznej potrzeby – przekonuje Basia.
Osoby z Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym mówią o Basi w samych ciepłych słowach. Swoją cierpliwością, ciepłem i serdecznością zdobywa serca i zaufanie swoich podopiecznych, a także sympatię osób związanych z TPG. Ponadto prowadzi ona blog krakowskiej jednostki Towarzystwa, a także organizuje liczny wyjazdy i wyjścia do miejsc związanych z kulturą i sztuką, dbając o to, aby ekspozycje były dostosowane do potrzeb osób głuchoniewidomych.
A czy moja bohaterka myślała kiedyś, żeby zmienić wolontariat w pracę?
– Oczywiście, że o tym myślałam. Jednak nie przyszłam do TPG z taką myślą. Chciałam po prostu zrobić coś innego, bezinteresownego. Byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że w TPG mogę zarabiać i mieć pracę, w której człowiek się realizuje. Raj. Mam zrobiony kurs na tłumacza przewodnika osób głuchoniewidomych. Mogę dzięki temu robić część rzeczy odpłatnie, np. wyjeżdżałam na ogólnopolskie warsztaty organizowane przez Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym.
Jednak trochę boję się, że gdyby stało się to dla mnie pracą, to straciłabym ducha działania. Obawiam się, że relacje z osobami głuchoniewidomymi stałyby się formalne, a nie jak teraz – koleżeńskie. Obecny układ mi odpowiada. Wolontariat, a od czasu do czasu praca. Nie potrafiłabym myśleć o działaniach w TPG w kategoriach opłacalności, zysku. Za bardzo to kocham – wyznaje Basia.
Rozmowę przeprowadziła Monika Szarek, wolontariuszka Regionalnego Centrum Wolontariatu w Krakowie.
Artykuł powstał w ramach projektu „Wolontariat ma sens! – Rozwój Małopolskiej Sieci Centrów Wolontariatu” realizowanego przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.
Źródło: RCW Kraków