„Zacznij tam, gdzie jesteś. Użyj tego, co masz. Zrób, co możesz”. Złota myśl Arthura Ashe’a powinna służyć za oficjalne motto aktywności obywatelskiej. W realiach polskiej biurokracji ten model pozostaje pięknym marzeniem. Czy jednak musi tak być? Jak sprawić, by aktywność obywatelska była prosta w obsłudze i służyła obywatelom, a nie aparatowi biurokratycznemu państwa?
Problem
Ludzie zgromadzeni wokół wspólnej sprawy to nie wszystko, bo wypadałoby przejść proces rejestracji organizacji, jeśli chcemy by w ogóle traktowano nas poważnie. To, co potrafimy nie wystarczy, bo prowadząc organizację musimy nauczyć się skomplikowanych procedur potrzebnych nie nam, ale państwu, nawet jeśli nie korzystamy ze zwolnień, bo nie wydajemy żadnych pieniędzy. W starciu z referendarzami i starostami, którzy wydają się nie rozumieć, że stoją na straży konstytucyjnej wolności – naszej wolności – a nie systemu koncesjonowania uprzywilejowanej formy obywatelstwa, to co możemy, często nie wystarcza.
Tymczasem przestrzeń obywatelska się kurczy. Jest coraz mniej środków dostępnych obywatelom, nie „firmom” przerabiającym unijne dotacje na makulaturę sprawozdawczości. Organizacje uczone są, że im bardziej konwencjonalnie działają, im więcej uwagi przykładają do ilości, a nie do jakości, tym lepiej dla ich kieszeni. Uzależnienie zdolności operacyjnej od stałego napływu pieniędzy, strach przed ryzykiem (a więc przed innowacją i postępem) i oderwanie od rzeczywistych potrzeb tych, na rzecz których powinno się działać, to nie tylko grzechy sektora publicznego. Coraz częściej są to wewnętrzne problemy organizacji.
Przyczyn tych zjawisk trudno szukać jedynie w samych organizacjach, chociaż często zbytnio poddają się one temu, co się im narzuca. Problemem są zjawiska z obszaru „niewidzialnej władzy”, takie jak polska kultura pieczątki. Narzuca ona zbiorowej świadomości pogląd, że w publicznym obrocie nie ma miejsca na wolę dorosłych obywateli, niepoświadczoną stemplem instytucji przyznającej zdolność do czynności prawnych. Inna, jakże powszechna norma, to znane miłośnikom Dr House’a stwierdzenie, że wszyscy kłamią. Obywateli chroni się przed poświadczeniem nieprawdy, żądając „aktualnego” odpisu KRS, którego zgodność z rzeczywistością mierzona jest nie poprzez jego zawartość, ale czas, który upłynął od wystawienia.
Wiele osób, które prowadzą dobrze działające organizacje, nie chce za to pieniędzy, bo wynagrodzenie, jakie otrzymują z tytułu samorealizacji w zupełności by im wystarczyło. Jednak czas, jaki muszą poświęcić nie na robienie tego, co naprawdę ich kręci, ale na prowadzenie sprawozdawczości, rachunkowości i dopinanie formalności, zmusza ich do rozważenia trudnego dylematu. Albo przestaną działać, albo zatrudnią się w organizacji, by wszystkiego skutecznie dopilnować.
Zarabianie w organizacji nie jest niczym złym, natomiast jeśli powszechnym trendem staje się pobieranie wynagrodzenia za pełnienie ról liderskich i przywódczych, to mamy problem. Sektor obywatelski atomizuje się bowiem w ten sposób i odrywa do tej części społeczeństwa, która chciałaby działać i decydować, ale nie chce rezygnować z dotychczasowego stylu życia i pełnionych zawodowo ról. Aktywność obywatelska nie powinna być przecież ani wyrzeczeniem, ani przywilejem zamożnych. Mamy prawo realizować tę wolność w zakresie, w jakim chcemy i nie powinniśmy budzić się w nocy ze strachu, że nie wysłaliśmy kolejnego papierka, który nie posuwa naszych działań do przodu, nie zwiększa naszej przejrzystości, ale za to chroni nas przed strasznym gniewem Urzędu Skarbowego.
Propozycja rozwiązania
Innym mottem działalności sektora pozarządowego mogłaby być obserwacja Alberta Einsteina: „nie możemy rozwiązywać problemów przy pomocy tego samego myślenia, które je stworzyło”. Próby usprawnienia dysfunkcji, których źródła leżą nie tyle w artykułach ustaw, co w kulturze, wiele nie naprawią. W pewnym sensie należy zatem „wrócić do katakumb” społeczeństwa obywatelskiego i zadbać o wdrażanie zasad i chronienie tych zależności, które stoją u podstaw aktywności obywatelskiej i potrzeby wspólnego rozwiązywania dotykających nas problemów.
Jedną z takich wartości jest organiczna natura działania na rzecz wspólnego dobra. Jej początkiem nie jest pieczątkowo-papierkowy rytuał, ale więź między ludźmi, którzy wierzą, że we wspólnych działaniach całość jest czymś więcej, niż sumą części. Jej motorem nie są pieniądze, ale pomysły, zaangażowanie i czas. Jej naturę oddaje rozumowanie przyjęte w Norwegii, gdzie ani konstytucja ani inne akty prawne nie definiują wolności stowarzyszania się, trudno tam też szukać samego pojęcia "stowarzyszenia", za to 2,8 milionów obywateli ma w szufladach razem 10 milionów legitymacji członkowskich. Łączenie się w grupy i wspólne działanie jest czymś tak naturalnym i zakorzenionym, jak potrzeba życia w skupiskach ludzkich. Ciężar udowodnienia, że dana grupa stowarzyszeniem nie jest, spoczywa na tym, kto podejrzewa, że jej działalność nie odpowiada przyjętym w społeczeństwie normom.
W warunkach polskich mamy formułę stowarzyszenia zwykłego, która jednak nie jest ani powszechnie wykorzystywana, ani – co tu dużo mówić – specjalnie szanowana. Wykorzystywana jest najczęściej do krótkich projektów lub zadań, które wymagają finansowej „zrzutki” jego członków. A to szkoda, bo gdyby przydać im trochę więcej znaczenia – przede wszystkim w oczach samych zainteresowanych aktywistów, prostota ich prowadzenia i organiczny charakter przysłużyłby się realizacji wielu istotnych społecznie celów.
Organizacje proponują także poszerzenie stowarzyszeniom zwykłym zdolności do czynności prawnych, a także możliwości przyjmowania darowizn czy nawet dotacji. Warto poświęcić dużo uwagi tym rozwiązaniom, bo dobrze skonstruowane i zapisane mogą przynieść największą korzyść – ułatwienie ludziom korzystania z jednej z najważniejszych obywatelskich wolności.
Jest to idealne rozwiązanie dla inicjatyw, które nie zamierzają się profesjonalizować ani rozwijać działalności i budować infrastruktury – tworzyć codziennie otwartego biura czy zatrudniać pracowników. Stowarzyszenie zwykłe mogłoby być podstawową formą aktywności obywatelskiej, ponieważ – przy poprawieniu ram prawnych – jego funkcjonalność szła by w parze z nieskomplikowaną formalnie działalnością.
Źródło: OFOP