Nie wszystko, co wygląda jak „darmowe pieniądze”, jest zdrowe dla gospodarki i społeczeństwa. Podobnie jak w przypadku żywności — to, co szybkie, łatwe i mocno przetworzone, często karmi chwilową satysfakcję, ale w dłuższej perspektywie może przynieść szkody.
Kiedy pieniądz traci „wartość odżywczą”
Tak samo działają wysokoprzetworzone pieniądze – środki, które przechodzą przez wiele etapów dystrybucji, tracąc po drodze przejrzystość, związek z pierwotnym celem i poczucie odpowiedzialności za ich wydatkowanie.
Środki z dużych programów pomocowych – np. z Unii Europejskiej – często trafiają do beneficjentów w mocno przetworzonej formie. Zanim pieniądze dotrą do finalnego odbiorcy, przechodzą przez rozbudowane struktury: instytucje krajowe, urzędy, wyspecjalizowane agencje rozdzielające dotacje, a czasem jeszcze dodatkowych operatorów. Każdy z tych etapów jest jak kolejny proces przetwarzania żywności – dodawanie warstw „administracyjnych” przyprawia o utratę pierwotnego smaku, czyli jasności, na co te środki były w istocie przeznaczone.
Efekt? Łatwo wydaje się je na rzeczy, które ładnie wyglądają w sprawozdaniu, ale niekoniecznie przynoszą realną zmianę. Psychologia jest tu bezlitosna – im bardziej odrealniony jest moment, w którym pieniądze trafiają do naszej kieszeni, tym mniej czujemy, że są „nasze” i że powinniśmy wydać je mądrze.
Fastfoodowe dotacje w praktyce
Podobny mechanizm można zaobserwować w innych obszarach:
- Pracownik etatowy, który co miesiąc widzi kwotę „na rękę”, godzi się na wysokie podatki i składki, bo proces ich poboru jest dla niego niewidoczny. Natomiast przedsiębiorca, który sam przelewa podatki, często szuka sposobów na ich optymalizację – bo tu ból wydatku jest realny.
- Menedżer zatrudniony z zewnątrz potrafi zwalniać i zatrudniać ludzi według wskaźników, inaczej niż właściciel, który zna ich historie i imiona dzieci.
- Gotówka jest czymś co nauczyliśmy się szanować, szczególnie w dobie cyfryzacji, ale dla porównania skomplikowane fundusze hedgingowe zdążyły już stać się symbolem wyzysku ze strony wielkiej finansjery.
Gdy pojawia się „gotówka z zewnątrz”, zwłaszcza mocno przetworzona, łatwo wpaść w myślenie: wydajmy, bo jest. To jest finansowy odpowiednik fastfooda – łatwo się nasycić, ale później przychodzi refleksja, że organizm, czyli instytucja czy gospodarka, wcale na tym nie zyskała.
Ważne rozróżnienie – dotacje celowe
Nie wszystkie dotacje działają w ten sposób. W świecie organizacji pozarządowych zdecydowana większość środków to dotacje na realizację zadań publicznych – są one celowe. Oznacza to, że samorząd lub inna instytucja publiczna faktycznie „kupuje” od NGO określoną usługę – np. prowadzenie zajęć dla seniorów, organizację festiwalu czy opiekę nad przestrzenią publiczną. Tu zasada jest jasna: jest konkretne zadanie, określony zakres, umowa i rozliczenie.
Problem zaczyna się tam, gdzie dotacja ma być ogólnym „bodźcem rozwojowym” – ma doposażyć, zachęcić do inwestycji czy uruchomić działalność, ale nie jest ściśle powiązana z realnym, mierzalnym celem. Im więcej etapów po drodze i im mniej poczucia, że to są czyjeś prawdziwe pieniądze – tym większe ryzyko marnotrawstwa.
Jak odzyskać „zdrową gotówkę”
Podobnie jak w przypadku diety, lekarstwem jest świadomość pochodzenia i wartości tego, co konsumujemy. W przypadku finansów – wiedza, skąd pochodzą środki, przez ile rąk przeszły i na co faktycznie mają być przeznaczone. To prosta, ale często zapominana zasada: pieniądze publiczne nie są „znikąd”. To zawsze efekt czyjejś pracy, podatków i decyzji politycznych. Cytując klasyka: rząd nie ma swoich pieniędzy. Dodajmy – podobnie jak Unia Europejska, ZUS itd.
Świadomość źródła finansowania może przywrócić racjonalność w ich wydatkowaniu – tak, aby rozwój sektorów, instytucji czy firm był realny, a nie tylko „dobrze wyglądał na papierze”.
Bo tak jak nadmiar fastfoodów szkodzi zdrowiu, tak nadmiar gotówki wysokoprzetworzonej szkodzi gospodarce. Podobnie zresztą jak propaganda sukcesu oparta na sztucznych wskaźnikach.
Źródło: Fundacja Geko