Standardy etyczne to delikatna sprawa. Wywodzą się ze sfery wartości, takich jak odpowiedzialność, uczciwość, rzetelność. Mało kto będzie zatem je kwestionować, raczej niektórzy powiedzą, że są to sprawy oczywiste. Efekt jest taki, że niewiele organizacji na poważnie dyskutuje o tym, jak ich działania mają się do standardów. Tymczasem, świadome wdrażanie standardów ma jedną podstawową zaletę - zawsze poprawia funkcjonowanie, dobrostan i siłę organizacji. Zastanówmy się zatem nad tymi korzyściami.
O potocznych przeświadczeniach
Dyskusji o standardach etycznych towarzyszy kilka stereotypów. Po pierwsze, powszechnie uważa się, że dyskusja o nich powinna opierać się na twierdzeniach: trzeba przestrzegać prawa, trzeba być niezależnym, przejrzystym. Tymczasem standardy to w swej istocie dylematy! Ważniejsze od "przykazań" są pytania, jakie sobie w związku z nimi zadajemy. Co dla mojej organizacji znaczy bycie niezależną ? Czy ważna jest autonomiczność w partnerstwach, w jakie wchodzimy, czy też może niezależność w poglądach w stosunku do sponsorów? Na te pytania nie ma jednej, obowiązującej wszystkich odpowiedzi. Być może jest ich tyle, co organizacji.
Inne przeświadczenie jest takie, że standardy to jeden, spójny pakiet zasad. Tymczasem może zdarzyć się, że organizacja świadomie podejmie decyzję o nieprzestrzeganiu któregoś z nich. Czy to źle? Nie zawsze. Czasem wynika to ze specyfiki funkcjonowania organizacji, czasem z braku zasobów. Jeśli działacze potrafią racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego dany standard nie jest standardem organizacji - w porządku.
I wreszcie, aktywistom zajętym codzienną pracą, pozyskiwaniem grantów, walką z biurokracją czasem zaczyna się wydawać, że funkcjonują w próżni, że sami dla siebie są najważniejsi. Skoro wiedzą, po co i dlaczego robią to, co robią, do czego potrzebne są standardy? Tymczasem organizacja zwana społeczną występuje w całej sieci oczekiwań i potrzeb. Każdy, kto wchodzi w relacje z organizacją, staje się jej interesariuszem. Są nimi członkowie, beneficjenci i adresaci działań, sponsorzy, partnerzy, administracja; nie zapominajmy także o pracownikach. Oni wszyscy formułują oczekiwania, czasem sprzeczne. Organizacja nie ma obowiązku im wszystkim sprostać. Ale jeśli chce być wiarygodna, musi umieć uzasadnić które potrzeby są najważniejsze i dlaczego jedne zaspokaja, a inne nie. By robić to konsekwentnie, potrzebny jest jakiś kompas.
Tym kompasem może być na przykład niedawno znowelizowana karta zasad organizacji pozarządowych. Miało być o praktyce i korzyściach, spójrzmy zatem, na co przekładają się zapisane tam wartości i pojęcia?
O korzyściach z dobra wspólnego
Każdy intuicyjnie czuje, czym jest dobro wspólne. Organizacje opierają o nie swoje cele i działania. Jednak każdy z nas (i każda organizacja) dobro to trochę inaczej rozumie: dla jednych najważniejsza jest np. ekologia, inni uważają, że edukacja, a jeszcze inni, że zdrowie publiczne. Zwykle jest tak, że nie wszystkie dobra można mieć naraz, a jak twierdzą niektórzy, kompromis to taki rezultat negocjacji, który sprawia, że wszystkie strony są jednakowo nieszczęśliwe. Do dobra wspólnego ma to się tak, że organizacje zajmujące się promowaniem zmian w jakiejś sferze dobra wspólnego, powinny wyrobić w sobie nawyk siadania do stołu z innymi i dyskutowania o priorytetach katalogu spraw bardzo ważnych.
Organizacjom opłaca się też prowadzić taką dyskusję w obrębie własnej struktury, czy nawet władz. Cel, jaki zapisaliśmy w statucie to jedno, sposoby jego realizacji mogą być różne. Czy wszyscy się co do nich zgadzamy? Czy wszyscy je rozumiemy? Wbrew pozorom, takie dyskusje to nie strata czasu. Nie trzeba ich też prowadzić często. Korzyść? Jeśli nie możemy albo nie chcemy płacić ludziom zaangażowanym w naszej organizacji, musimy sięgnąć po inny rodzaj motywacji. Nic tak nie zadziała jak poczucie, że są oni słuchani, a ich pomysły brane pod uwagę. Ważne jest by uznawali działania organizacji za ważne i dobrze służące innym. W rezultacie, staną się ambasadorami naszej misji i działań.
O pożytkach z przestrzegania prawa
Ten oczywisty postulat mówiący, że obowiązującego prawa trzeba przestrzegać, ma kilka mniej oczywistych aspektów. Rodzi też wiele dylematów, jak np. gdzie przebiega granica między ułatwianiem sobie życia w zetknięciu z biurokratycznymi absurdami, a nieprzestrzeganiem prawa. To zagadnienie to materiał na osobny wywód. Skupmy się na przestrzeganiu zasad, które obowiązują, choć niekoniecznie na mocy ustawy.
Jedna z nich wiąże się z reprezentacją, jakiej podejmują się organizacje w związku ze swoją misją. Ile z nich tak naprawdę świadomie dyskutuje nad precyzyjnym określeniem grupy, której interesu bronią? Kilka miesięcy temu przeczytałam na stronie internetowej organizacji kobiecej, że reprezentuje ona wszystkie kobiety w Polsce. Nie wnikam w zakres ani postulaty - być może jak najbardziej słuszne. Rzecz w tym, że do mnie nikt nie pisał ani nie dzwonił z pytaniem, czy zgadzam się na taką reprezentację! Fakt bycia kobietą nie czyni mnie automatycznie podmiotem działań rzeczniczych. Owszem, organizacja ma prawo działać na rzecz kobiet i ich praw. Ale wolno jej działać jedynie w imieniu tych z nich, które świadomie się na to zgodziły.
Zrozumiałe jest, że organizacje chcą nadać właściwy ciężar gatunkowy swoim postulatom poprzez legitymizowanie ich możliwie szerokim społecznym poparciem. Jednak stawianie znaku równości pomiędzy „postulat słuszny” a „postulat powszechnie akceptowany” jest nadużyciem i szkodzi organizacji, która tak postępuje. Organizacje i ruchy społeczne o szerokim poparciu pracują na nie miesiącami i latami, ale wysiłek ten się opłaca. Szczere i otwarte określanie grupy, którą się reprezentuje: członków organizacji, osób, które podpisały się pod danym postulatem powoduje niejednokrotnie, że zachęceni rzeczywistymi liczbami ludzie chętnie stają się sympatykami naszych działań i spontanicznie udzielają nam poparcia.
O trudnej sile niezależności
Najprościej można powiedzieć, że organizacje stanowią własność swoich członków (stowarzyszenia) i podporządkowane są swojej misji (stowarzyszenia i fundacje), więc ich działania powinny stanowić konsekwencję tych dwóch wytycznych. W praktyce liczy się jednak również przetrwanie organizacji, trudne warunki funkcjonowania i wynikające z tych okoliczności kompromisy. W nich stawką bywa niezależność organizacji.
Jeden z wielu dylematów związany jest z finansami. Czy organizacja, która ma 80% swoich środków od jednego darczyńcy jest, czy nie jest niezależna? Pewnie inaczej sprawa ma się w przypadku fundacji, a inaczej stowarzyszenia. Te kwestie mogą być ważne dla innych darczyńców, dla opinii publicznej czy dla mediów, które interesują się jej działalnością. Po pierwsze, istotne jest, na ile sponsor ma wpływ na to, co robi organizacja. Darczyńca prywatny może wprost komunikować, jaki cel organizacja ma wesprzeć. Instytucjonalny może robić to pośrednio – wystarczy, że organizacja modyfikuje swoje działania w odpowiedzi na jego zmieniające się preferencje.
Po drugie, liczy się trwałość działań organizacji, która opiera swoje działania o wsparcie jednego darczyńcy. Darczyńca może zmienić zainteresowania, profil działania czy zubożeć - i co wtedy? To już nie tylko kwestia niezależności, ale i odpowiedzialności, także za los tych, których wspieramy swoimi działaniami. Z tego względu warto jest nie ustawać w wysiłkach, by zróżnicować nasz „portfel”. Pokazujemy tym samym, że nie istniejemy po to, by wydawać pieniądze naszego benefaktora, lecz po to, by działać. Z nim, a w razie potrzeby, bez niego.
O jawności w XXI wieku
Jawność coraz powszechniej staje się częścią działań organizacji i jako taka nie jest dyskusyjna. Jednak jako że żyjemy w społeczeństwie opartym na wiedzy i informacji, nabiera nieco innego, rozszerzonego znaczenia, które jest niezwykle istotne dla organizacji. Staje się bowiem narzędziem w walce o uwagę opinii publicznej i sponsorów.
Z tego punktu widzenia, jawność należy rozumieć jako dobrą komunikację. Nie wystarczy już udostępniać informacje. Należy robić to tak, by odbiorca mógł szybko zorientować się co organizacja robi, w jakim celu i z jakim skutkiem. W codziennej komunikacji z beneficjentami pomagają nowe technologie. Może zamiast pisemnej relacji z projektu zamieścić na stronie internetowej film z wypowiedziami uczestników? Może warto założyć konto organizacji na Facebooku, gdzie można zamieszczać krótkie informacje na temat tego co robimy, zdjęcia czy linki dostępne wszystkim, którzy nas w tym serwisie „polubią”? Interaktywne formy informowania są tanie, a często darmowe i co najważniejsze - dają nam dużo informacji o tych, którzy z nami w interakcję wchodzą. To pozwala nam kontrolować czy docieramy z naszym przekazem do tych, do których chcemy i w razie czego modyfikować go.
Innym ważnym aspektem komunikacji jest przemyślenie, co naprawdę chcemy powiedzieć. Niby oczywiste, ale przeglądając informacje o wydarzeniach i działaniach organizacji można czasem pomyśleć, że organizacje, które dużo robią tak naprawdę niewiele dokonały - co może być wrażeniem skrajnie mylnym. Dzieje się tak m. in. za sprawą przyzwyczajeń sprawozdawczych, gdzie istotne jest wykazanie wskaźników policzalnych: ile osób, w jakich dniach przez ile roboczogodzin organizacja wyszkoliła. Liczby mogą robić wrażenie, lecz postronnemu internaucie niewiele mówią o naturze działań organizacji. A przede wszystkim o wpływie tych działań na objętych nimi ludzi. Czego dowiedzieli się o sobie i o danej dziedzinie? Czy wpłynęło to na ich funkcjonowanie? Jakie nawiązali znajomości i relacje w trakcie projektu? Tego rodzaju informacje zapadają w pamięć i pokazują zarówno zaangażowanym w działania osobom jak i postronnym obserwatorom, że to co robimy ma sens. Odbiera też argumenty zwolennikom teorii, że organizacje zakłada się po to, by robić szkolenia. Należy zatem pokazać, że robi my założyliśmy naszą po to, by zmieniać świat i życie ludzi, którzy do nas trafiają.
O małych znaczeniach wielkich słów
Dobro wspólne, legalizm, autonomia, jawność – jak widać wielkie słowa przekuwają się na praktyczne aspekty funkcjonowania organizacji. Podsumujmy zatem: organizacja dba o dobro wspólne również przez to, że je sama dla siebie definiuje. Nie boi się również konfrontacji z innym rozumieniem, na przykład podczas negocjacji czy przy zawieraniu koalicji – bo wie, że z dyskusja nie umniejsza jej racji, ale powoduje, że działania są lepiej dopasowane do rzeczywistych potrzeb i problemów ludzi. Odpowiedzialność za beneficjentów wyraża się również w tym, że organizacja dba o możliwie różnorodny „portfel” finansujący jej działania – aby nie utracić decydującego głosu w sprawie tego, jak działa. Taka organizacja nie podpiera swoich postulatów mglistym poparciem ogółu, ale starannie definiuje grupę jaką reprezentuje i dba, by grupa ta wiedziała nie tylko o zamierzeniach, ale i o rezultatach podejmowanych działań. W tym celu komunikuje się z otoczeniem w przemyślany sposób, wykorzystując nowe technologie i zadowolonych z rezultatów interesariuszy: beneficjentów i sympatyków.
Czy nie brzmi to konkretnie?
Źródło: inf. własna (ngo.pl)