Jak pracownicy przejmują kontrolę nad swoim miejscem zatrudnienia? Pisze Michał Augustyn dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl.
Wielkie odzyskiwanie
Praktyka przejmowania miejsc pracy odżyła i rozwinęła się z niespodziewaną werwą w następstwie argentyńskiego kryzysu z początku XXI wieku: w 2005 roku już kilkanaście tysięcy pracowników pracowało w „odzyskanych fabrykach” (fábricas recuperadas). Porzucone przez prywatnych właścicieli nierentowne zakłady trafiały pod zarząd zwolnionych pracowników, którzy wznawiali produkcję. Większość załóg spontanicznie wybierała model funkcjonowania zbliżony do spółdzielczego, na który składały się pozioma struktura zarządzania, zasada równości głosów, współwłasność majątku i mała rozpiętość płac.
W ciągu kilku lat desperacka reakcja na skutki recesji (w tym bezrobocie sięgające 25%) przerodziła się w społeczny ruch na rzecz pracowniczej samorządności, cieszący się powszechnym poparciem. Jego narodziny są głównym tematem filmu Naomi Klein i Avi Lewisa Przejmowanie fabryk (ang. The Take) z 2004 roku. Ostatecznie, trudno sprzeciwiać się ludziom, którzy chcą pracować, nikomu nie wyrządzając przy tym krzywdy.
Argentyńczycy, szukający alternatyw po fiasku gruntownej prywatyzacji i deregulacji, które przyczyniły się do kryzysu, zaczęli kwestionować pogląd o prymacie własności prywatnej. Wielu doszło do przekonania, że społeczna użyteczność jest ważniejsza niż maksymalizacja zysku. Realne zasoby powinny być wykorzystywane dla zaspokajania potrzeb ludzi, nie zaś sprzedawane za bezcen, by pokryć długi źle zarządzanych prywatnych, aczkolwiek dotowanych przez państwo, przedsiębiorstw. Pracownicy potrafili przełożyć te racje na argumenty prawne; przed sądami domagali się przekazania nieruchomości i maszyn na poczet zaległych wypłat, ujawniali proceder bezprawnego wyprowadzania majątku firmy przez właścicieli, wykazywali, że przedsiębiorstwa wspierane przez podatników powinny być traktowane jak społeczna własność.
Greckie marzenie
Kiedy kolejny kryzys, tym razem globalny, dotarł do krajów południowej Europy, proces delokalizacji produkcji i spadku zatrudnienia w przemyśle był tam na tyle zaawansowany, że powtórka scenariusza argentyńskiego okazała się niemożliwa. Opuszczone w ostatnich dekadach fabryki popadły w ruinę lub zostały przejęte – nie przez pracowników jednak, lecz przez deweloperów. Najważniejsze z działających jeszcze zakładów otrzymały rządową pomoc.
W greckim przykładzie szczególnie ekscytujące jest to, że pracownicy odeszli od szkodliwej produkcji chemii budowlanej. Zamiast tego wytwarzają przyjazne dla środowiska kosmetyki i detergenty z lokalnych surowców. Podczas spotkania na terenie fabryki, w którym miałem okazję uczestniczyć, jeden z pracowników w prosty sposób tłumaczył powody tej decyzji; troska o zdrowie osób zatrudnionych przy produkcji miała nie mniejsze znaczenie niż dbałość o środowisko.
Wokół Vio.Me powstał prężny międzynarodowy ruch solidarnościowy, który wspiera walkę pracowników o usamodzielnienie. Ekologiczne produkty z greckiej fabryki są dystrybuowane głównie wśród sympatyków projektu, co zapewnia na razie niewielki, ale stały dochód. Mimo ogłoszonego w tym roku korzystnego wyroku sądu, który przyznał pracownikom prawo do tymczasowego zarządzania Vio.Me, dalsze losy tego przedsięwzięcia pozostają niepewne.
Spokój nad Wisłą
Powodów można szukać w tym, że zjawisko wywłaszczania przedsiębiorstw budzi odruchowe skojarzenia z nacjonalizacją przemysłu, która miała miejsce w ZSRR, a po drugiej wojnie światowej stała się standardową praktyką w krajach bloku sowieckiego, również w Polsce. Podobieństwa są jednak powierzchowne, a różnice zasadnicze: o ile w państwach uznawanych za komunistyczne był to proces przymusowy, sterowany przez scentralizowaną władzę, o tyle w ogarniętej kryzysem Argentynie i Europie podmiotem przemian własnościowych byli pracownicy.
Piętnem PRLu naznaczony został także sięgający korzeniami początków XIX wieku ruch spółdzielczy, który można uznać za ucieleśnienie idei współwłasności i demokracji pracowniczej. To wówczas Stanisław Staszic założył w powiecie hrubieszowskim prototyp przyszłych spółdzielni – Rolnicze Towarzystwo Wspólnego Ratowania się w Nieszczęściach. Dzisiaj, w dużej mierze dzięki oddolnej mobilizacji, duch spółdzielczości w Polsce powoli ożywa, przyjmując formę kooperatyw spożywczych i spółdzielni socjalnych, zakładanych zwykle przez młode pokolenie sceptyczne wobec hierarchicznego modelu zarządzania.
Niezależnie od genezy i formy społecznych przedsiębiorstw, udział w zbiorowym kierowaniu wspólnym przedsięwzięciem jest wielką szkołą współpracy i odpowiedzialności. W końcu, jak trafnie zauważył jeden z bohaterów The Take, chodzi nie o to, żeby nie było szefa, lecz by wszyscy byli szefami. Godne podziwu osiągnięcia przejętych przedsiębiorstw i troska o najbliższe otoczenie, widoczna u wielu ludzi, którzy zdołali wyzwolić się z kieratu pracy najemnej, zachęcają do kwestionowania obecnej struktury własności firm i dominującego, hierarchicznego modelu zarządzania.
Michał Augustyn dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl
Źródła:
„Kapitalizm bez własności”, Nowy Obywatel, nr 6(38)/2007, str. 16-21
Konrad Malec, „Wspólny wysiłek – wspólne korzyści, Nowy Obywatel, nr 6(38)/2007, str. 14-16
Źródło: Portal Ekonomiaspoleczna.pl