Demokracja jest naszym osiągnięciem, nie dążeniem. Wierzymy w nią, ale niespecjalnie mamy ochotę w niej uczestniczyć. Ma być, jak święty spokój - pisze Jan Herbst, przyglądając się temu, jak przez ostatnie 25 lat zmieniały się obywatelskie postawy i deklaracje.
Jest rok 1989. Pierwszego stycznia zniesione zostają kartki na benzynę i węgiel. W lutym rozpoczynają się obrady Okrągłego Stołu. Od marca możemy legalnie handlować dewizami, a w kwietniu uchwalona zostaje nowa ustawa „Prawo o stowarzyszeniach”. 2 tygodnie później ponownie zalegalizowana zostaje „Solidarność”, a za kolejne 2 miesiące odbywają się wybory parlamentarne, w których odnosi ona miażdżące zwycięstwo nad kandydatami z ramienia PZPR. Od sierpnia szaleje inflacja – do końca roku sięgnie ponad 600%. We wrześniu powstaje pierwszy niekomunistyczny rząd, na którego czele staje Tadeusz Mazowiecki. W listopadzie, w asyście tłumów dźwigi demontują w Warszawie pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, a w grudniu sejm przyjmuje pakiet 10 ustaw zmieniających ustrój gospodarczy kraju, nazwanych później „planem Balcerowicza”.
Blisko połowa ówczesnej opinii publicznej przejawia też większe lub mniejsze zainteresowanie polityką, a ponad 20% uczestniczy w jakichś aktach politycznego zaangażowania (demonstracje, podpisywanie petycji, strajki itp.). 41% deklaruje przynależność do jakiejś organizacji społecznej lub zawodowej (przy czym zdecydowanie największa część – 12% – do organizacji związanych z Kościołem), a blisko 30% również społeczną pracę w takich organizacjach. Kościół jest nie tylko wehikułem aktywności społecznej, ale też instytucją obdarzaną pełnym zaufaniem przez ponad połowę Polaków. 1/3 z nas ufa również administracji publicznej (a także podporządkowanym jej wówczas w znacznym stopniu dużym przedsiębiorcom). Jeden na czterech ma zaufanie do parlamentu. Listę instytucji obdarzanych największą nieufnością otwierają z kolei… związki zawodowe. Nie ufa im (wcale lub do pewnego stopnia) ponad 35% respondentów (co zapewne należy łączyć z ich silnym politycznym zaangażowaniem). Mniej kontrowersji wzbudza nawet policja, której nie ufa „jedynie” 30% ankietowanych. Co trzeci Polak (35%) skłonny jest jednak deklarować zaufanie do innych ludzi.
Jesteśmy w tamtych czasach też dość zasadniczy w kwestii naszych obywatelskich powinności: prawie połowa respondentów wzmiankowanych badań twierdzi, że żadne okoliczności nie usprawiedliwiają zaniżania swoich zobowiązań podatkowych, 62% nie znajduje żadnego usprawiedliwienia dla ubiegania się o nienależne świadczenia publiczne, 72% stanowczo potępia uchylanie się od opłat w tramwajach czy autobusach, a 82% nie akceptuje (w każdym razie w deklaracjach) żadnej formy łapówkarstwa.
Co się stało z tym społeczeństwem?
Szczęśliwie, możemy spróbować odpowiedzieć na to pytanie, odnosząc się do tych samych badań, które pomogły nam odmalować Polskę roku 1989. Mają one bowiem charakter powtarzalny – te same narzędzia pomiarowe, identycznie brzmiące pytania wykorzystywane są w kolejnych ich edycjach, co umożliwia precyzyjny pomiar przemian w systemach wartości badanych społeczeństw. W przypadku Polski ich wymowa jest (w każdym razie do 2008 roku) raczej przygnębiająca – większość ewidencjonowanych w nich trendów wydaje się wskazywać na głęboką, trwającą blisko 20 lat obywatelską „zapaść” naszego społeczeństwa. Być może to odłożona w czasie cena, jaką przyszło nam zapłacić za szokową terapię początku lat 90. Dość szybko, bo już od 1990 roku, zaczynamy tracić zaufanie do wszelkich instytucji, od Kościoła, który w ostatniej edycji badania, w roku 2012, cieszył się pełnym zaufaniem zaledwie 20% Polaków, poprzez instytucje władzy ustawodawczej (0% wskazań pełnego zaufania w 2012 roku!) wykonawczej (zaledwie 1%) i sądowniczej (tylko 3%), aż po przedsiębiorstwa (podobny spadek) czy prasę (por. wyk. 1).
Po drugie, tracimy zaufanie do siebie nawzajem. Tylko w ciągu pierwszego roku od uruchomienia przemian ustrojowych, odsetek respondentów skłonnych deklarować zaufanie do innych zmniejszył się wg wyników WVS z 35 do 29%, by pod koniec lat 90. zatrzymać się na długi czas na poziomie ok. 18%. Wycofaliśmy się także z aktywności w organizacjach – choć akurat na ten temat nie możemy powiedzieć wiele po 2008 roku, kiedy to w cytowanych tu badaniach wprowadzono zmiany metodologiczne uniemożliwiające porównania z wcześniejszymi pomiarami. Wiadomo jednak, że do 2008 roku odsetek dorosłych Polaków zrzeszonych w jakichkolwiek organizacjach społecznych zmniejszył się z ponad 40% do 23% (a odsetek tych angażujących się w społeczną pracę na rzecz takich organizacji – z 30 do 13%). Dotyczyło to przede wszystkim przynależności do związków zawodowych, ale także zrzeszeń religijnych i kościelnych oraz towarzystw sportowych. Wzrasta także nasze przyzwolenie dla (niektórych) działań antysystemowych. Według ostatnich pomiarów z 2012 roku, nieprzejednany sprzeciw wobec wyłudzania zasiłków przejawiało już tylko 48% Polaków, a np. sprzeciw wobec jazdy bez biletu – 56% (choć akurat tutaj warto odnotować postęp w stosunku do roku 2008, kiedy takie zachowania były piętnowane jeszcze rzadziej).
Przywiązani do demokracji. Deklaratywnie
Sęk w tym, że chyba nie bardzo chcemy. A może w codziennej pogoni za „europejską średnią” nie mamy na to siły? Demokracja jest naszym osiągnięciem, nie dążeniem. Wierzymy w nią, ale niespecjalnie mamy ochotę w niej uczestniczyć. Ma być, jak święty spokój. Dopiero ostatnie lata przynoszą pewne symptomy zmiany tej postawy. W ostatnich dwóch edycjach WVS częściej niż pod koniec lat 90. zdobywamy się na deklaracje zaufania do innych, nawet jeśli nie jest to stabilny trend (28% w 2008 roku, ale już w roku 2012 znowu tylko 22%). Częściej też twierdzimy, że angażujemy się w działalność różnych organizacji (acz, jak powiedziałem, wyniki te trudno porównać z pomiarami z przeszłości). Częściej uczestniczymy w różnych indywidualnych działaniach obywatelskich, a w każdym razie rzadziej stwierdzamy kategorycznie, że nie interesuje nas taka aktywność. Już 30% z nas nie stroni od podpisywania rozmaitych petycji i stanowisk. Na demonstracje wprawdzie nie chodzimy licznej, ale już połowa z nas wyobraża sobie, że mogłaby to robić. Rzadziej wykazujemy zrozumienie dla aspołecznych zachowań naszych współobywateli (niepłacenie podatków itp.).
Może więc w kolejnym ćwierćwieczu uda nam się zaprzeczyć słynnej maksymie R. Dahrendorfa który ostrzegał nas u progu transformacji, że minie 60 lat, nim uda nam się zbudować społeczeństwo obywatelskie? Na razie, Dahrendorf trzyma się mocno.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)