Nie czują nóg, ale mają skrzydła. W powietrzu czują wolność, niezależność, przestrzeń i przez chwilę zapominają o wózku inwalidzkim. Od sześciu lat realizują niesamowity projekt Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ we współpracy z Aeroklubem Stalowowolskim: ,,Rozwiń skrzydła”. Oto odważni i energetyczni paralotniarze, którym niebo jest przychylne i dało im skrzydła.
To pierwszy aeroprojekt w Polsce, w którym uczestniczą osoby niepełnosprawne ruchowo. Specjalnie dla nich, tak by mogli swobodnie latać, skonstruowano nawet wózek inwalidzki. Latają i oni, i wózek! I całe, piękne niebo jest na chwilę do wynajęcia.
Zamieniamy „nie mogę” na „zrobię to”
– Nie ukrywam, że na początku wydawało nam się, że ten projekt po prostu się nie uda. Choćby dlatego, że latanie jest kosztowne. Ale spróbowaliśmy. Bo jak tu nie spróbować, kiedy ma się przed sobą tak fantastycznie zmotywowaną do latania ekipę. Udało się. Dzięki Państwowemu Funduszowi Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych realizujemy projekt ,,Rozwiń skrzydła” i naprawdę wyrastają nam wszystkim skrzydła – śmieje się Zuzanna Janaszek Maciaszek, prezes Fundacji PODAJ DALEJ.
Od samego początku koordynatorem projektu z ramienia Fundacji jest Karol Włodarczyk.
– Nasze założenia były dość proste: przełamać wśród osób niepełnosprawnych ruchowo wewnętrzne bariery i zamienić ,,nie mogę” na ,,zrobię to”! No i zaczęły się schody, bo jak tu napisać, jakim językiem projekt z prośbą o spore dofinansowanie, na latanie! Jak przekonać tych, którzy przyznają fundusze na projekty, że latanie to forma nietuzinkowej, ale bardzo skutecznej rehabilitacji – mówi Karol Włodarczyk.
Ale proste rozwiązania są najlepsze. Projekt napisano słuchając tych, którzy już się z lataniem zmierzyli, tych, którzy uczą latania i tych, którzy chcą latać. No i poszło. W tym roku odbywa się już szósta edycja ,,Rozwiń skrzydła”, a uczestnicy projektu są po prostu niesamowici. Oto oni.
Karolina. Nadpobudliwa życiowo
To młoda, śliczna i uśmiechnięta kobieta, której łatwiej powiedzieć czego nie robi, niż to, co robi. Kobieta petarda! Lata, pływa na kajakach, jeździ hanbike’iem, trenuje szermierkę, pracuje, pływa, jeździ na nartach, pływa na desce za motorówką, jeździ na motocyklu. Ufff. Właśnie przywiozła brązowy medal z Pucharu Świata w kajakarstwie w konkurencji kanadyjek. Dwa lata temu miała wypadek i porusza się na wózku inwalidzkim. Zdecydowała, że jej życie po wypadku niewiele ma się różnić od tego sprzed.
– Zawsze byłam chyba nadpobudliwa życiowo – śmieje się.
– Kiedy zdarzył się wypadek i usiadłam na wózku pomyślałam, że może nigdy już nie będę chodzić, więc muszę szybko odnaleźć się na nowo. Codziennie walczę o siebie, by być niezależną i samodzielną.
W tym bardzo pomaga mi paralotniarstwo. To sport, który uczy cierpliwości, pokory, trzeba mu poświęcić dużo czasu, ale potem, kiedy jest się już tam w górze, czuje się niesamowitą wolność, bezkres. Kocham to! Dzięki paralotniarstwu jestem silniejsza psychicznie i fizycznie. W ogóle dzięki uprawianiu sportu wiem, że wszystko jest możliwe. Naprawdę na wózku da się żyć nawet po „roztrzaskanym” życiu – mówi Karolina.
Piotr uzależniony od paralotniarstwa
Żona Piotra nie od razu zaakceptowała pasję swojego męża. Po prostu się o niego bała. On też nie ukrywa, że lęk towarzyszy mu za każdym razem, ale jest to lęk, który motywuje.
– Paweł, nasz instruktor wytłumaczył mi, jak zamienić zwyczajny, ludzki lęk na ten motywujący. Przy takich ekstremalnych działaniach jak latanie, lęk jest naturalnym uczuciem. Byłoby niedobrze, gdybyśmy go nie czuli. Strach przy lataniu motywuje do skupienia, koncentracji, uruchomienia wszystkiego, co wiemy o lataniu, kiedy tam na górze jesteśmy zupełnie sami. Kiedy już lecimy, to na szczęście cały czas mamy kontakt z ziemią. Bezpiecznie czujemy się, kiedy Paweł do nas gada przez radio. Kiedy przestaje, robi się dziwnie. Ale teraz już wiem, że właśnie kiedy przestaje, to znaczy, że daję radę, że wszystko jest ok – mówi Piotr, z zawodu tłumacz.
Paralotniarstwo całkowicie zmieniło jego życie. Mówi, że czuje się innym człowiekiem. Twierdzi nawet, że paralotniarstwo uzależnia.
– Dla mnie w paralotniarstwie nie tylko samo latanie jest ważne. Bardzo lubię ludzi, z którymi się spotykam. Tworzą się więzi między nami, silne, czujemy, że łączy nas coś fantastycznego.
A tak zupełnie między nami, to myślę, że jestem nie do zniesienia dla rodziny, jeśli mam zaplanowanie latanie i nagle pogoda psuje wszystkie plany. Kiedy latam systematycznie ładuję się na jakiś czas i rodzina może ze mną wytrzymać – śmieje się Piotr.
Iwona. Im wyżej, tym lepiej!
Z wyglądu ta drobna blondynka wydaje się tak krucha, że człowiek się zastanawia, czy tam na górze wiatr jej nie porwie. Ale to tylko pozory. To silna kobieta, a latanie traktuje jako oderwanie się od wcale niełatwej rzeczywistości. Miesiąc po operacji onkologicznej stanęła na stoku i zrobiła licencję na paralotnię.
– Kiedy człowiek jest zdrowy, myśli, że jest nieśmiertelny. A jak dopada go choroba kompletnie zmienia się myślenie o życiu. Czas inaczej płynie. Ja po chorobie postanowiłam żyć tu i teraz, właśnie tą chwilą, nie za godzinę, wieczorem, jutro, miesiąc czy za rok. Teraz. Chciałam znaleźć coś, co oderwie mnie choć na chwilę od codziennych spraw. Nie sądziłam, że paradoksalnie będzie to latanie – mówi Iwona.
Dla niej emocje towarzyszące lataniu są najważniejsze. To oderwanie się na chwilę od ziemi pozwala zapomnieć o chorym ciele, kłopotach w pracy. Latanie to wielka radość, a po lataniu większość ziemskich kłopotów przestaje istnieć.
– To jest tak: lecimy samolotem i patrzymy na coraz mniejsze domki, aż z nabieraniem wysokości one całkowicie znikają. Dla mnie paralotniarstwo ma taki właśnie wymiar: im wyżej jestem tym moje ziemskie problemy stają się mniejsze
– mówi Iwona.
Piotr i jego trzecia miłość
O paralotni mówi otwarcie, że po jego żonie i handbike’u, to jego trzecia miłość. Próbował wielu rzeczy. Jego najbliżsi, gdyby któregoś dnia zdecydował się na lot na księżyc, pewnie by się w ogóle nie zdziwili.
– Połączenie strachu, wolności i szaleństwa jest dawką takich emocji, które można znaleźć tylko tam na górze. Dla mnie latanie to oderwanie się od codzienności, ale też niezła dawka kontaktu z ludźmi, choć lubię te chwile sam na sam tam na górze, a czasem oko w oko z jakimś ptakiem czy motylem. Kocham latać! – mówi Piotr.
Na co dzień w ich domu położonym nad stawem, wśród drzew, w zacisznej pięknej okolicy, zawsze na niego czeka żona.
– Kocham latać, ale najpiękniejszy w tym lataniu jest powrót do domu, w którym czeka na mnie żona. Ona zawsze czeka, a ja zawsze chcę wracać
– dodaje Piotr.
Sławek. Paralotnia to wolność
Latanie dla niego jest jak tlen, jak woda, jak pokarm, czyli wszystko to, co niezbędne, żeby żyć. Ale początki wcale nie były łatwe.
– Wydawało mi się, że trochę potrenuję, zaraz wsiądę na wózek i sobie polecę. Ale to tak nie działa. Najpierw długo uczyłem się stawiać skrzydło. Wściekałem się, bo w ogóle mi to nie szło! Myślałem nawet, że sobie odpuszczę. Ale udało się! Jak mnie te treningi nauczyły cierpliwości i pokory! Dziś latam i uwielbiam to! Jak jestem na górze, to myślę, że nie ma piękniejszego sposobu na obcowanie z naturą. Pola kwitnącego rzepaku, kwadraty pól z kukurydzą, wąskie tasiemki rzek…
Uwielbiam tę przestrzeń, wolność, uwielbiam mieć skrzydła. Paralotnia to wolność
– mówi Sławek.
Piotr, który kocha swoją mamę!
O swoich nowych pomysłach w ogóle nie mówi swoim bliskim. Lepiej ich nie drażnić, bo po co mają się martwić. Mamę poinformował o paralotniarstwie dopiero jak… zrobił licencję.
– Od dwunastego roku życia jeżdżę na wózku i mniej więcej od tego czasu kombinowałem, co tu zrobić, żeby jak najszybciej wyprowadzić się z domu. Kocham moją mamę, ale mamy, szczególnie dzieci niepełnosprawnych, są po prostu nadopiekuńcze. Najchętniej robiłyby wszystko za ciebie. We wszystkim, co robisz, widzą zagrożenie dla twojego życia. Dlatego od dawna miałem sprecyzowane plany: studia, praca jako programista, wyprowadzka na swoje. I tak się stało. Mieszkam dwieście kilometrów od domu rodzinnego i to jest idealna, bezpieczna odległość, taka, co to nie można wpaść niezapowiedzianym na weekend, ale proszę napisać, że pozdrawiam i kocham moją mamę – śmieje się Piotr.
Na co dzień oprócz latania, nurkuje i gra w ekipie koszykówki na wózkach. To, co najbardziej lubi w lataniu to fakt, że jest to sport, w którym nikogo do niczego się nie zmusza. Chcesz – lecisz, nie chcesz – nie lecisz. Brak presji, że coś trzeba, daje ogromne poczucie wolności.
– Tylko raz w życiu zadałem sobie pytanie, dlaczego akurat mi się przytrafił wózek? Miałem dwanaście lat i całe życie przed sobą. I zaraz przyszła odpowiedź: a dlaczego nie mnie miało się to przytrafić. Więcej już sobie tego pytania nie zadawałem. Postanowiłem żyć
– dodaje Piotr.
Paweł oswaja z lękiem, bo lęk jest potrzebny
Nie byłoby tego projektu, gdyby nie instruktorzy i wolontariusze.
Paweł Trzęsowski jest instruktorem paralotniarstwa. W niepełnosprawnych widzi niebywałą odwagę, ogromną motywację, wielkie chęci.
– Każdy może latać. Każdy, kto wie, gdzie jest lewa, a gdzie prawa strona. Latam i uczę latania od ponad trzydziestu lat. Każdego z uczestników traktuję indywidualnie, bo każdy jest inny i ma na starcie u mnie sto punktów. Jednego trzeba popchnąć, dodać odwagi, nagadać mu, zanim poleci, a drugiego przyhamować, bo takie ma parcie na latanie.
Oswajam ich z lękiem, bo lęk jest potrzebny, ale ten mobilizujący. Strach powoduje, że się koncentrujemy, uruchamiamy, tam na górze, gdzie jesteśmy zdani tylko na siebie, całą naszą wiedzę, co robić, by lot był przyjemny i by wylądować bezpiecznie
– mówi Paweł Trzęsowski.
Loty najczęściej odbywają się na lotnisku w Michałkowie, ale piloci z licencją latają też za granicą. W tym roku była wyprawa do Słowenii. Paweł mówi, że przy pierwszym locie ludzie niczego nie widzą.
– To zupełnie naturalne. To są takie emocje, że jesteśmy skupieni przede wszystkim na technice, co gdzie zaciągnąć, pociągnąć, jak ułożyć ciało, żeby przede wszystkim bezpiecznie wylądować. A lądujemy bezpiecznie, mamy nawet specjalnie skonstruowany przez studentów z Politechniki Wrocławskiej wózek inwalidzki do latania – dodaje Paweł.
Wolontariusze więcej otrzymują niż dają
Krystyna i Leszek są wolontariuszami. Pomagają uczestnikom przygotować się do lotów, uczestniczą też w ich życiu codziennym. Podziwiają ich za odwagę, chęć życia i próbowania rzeczy, po które nie sięgają nawet pełnosprawni.
– Więcej otrzymuję niż daję. Ja się tutaj ładuję dzięki nim. Podziwiam ich za odwagę, energię i taki smak na życie, jaki mają, którego ja nigdy nie doświadczyłam. Posypałam się, jak zaczął chorować mój tata. Tak się zwinęłam w sobie, że on leżał w łóżku i chorował, a ja w swoim domu, w swoim łóżku chorowałam razem z nim. Smutek i bezradność mnie zjadały. Postanowiłam coś zrobić. I tak leżąc w tym łóżku, zaczęłam przeglądać Internet. Zobaczyłam ogłoszenie Fundacji PODAJ DALEJ o poszukiwaniu wolontariuszy i zgłosiłam się. I to była najlepsza decyzja w moim życiu – mówi Krystyna.
Jak lecą, zawsze wieje, czasem wręcz słychać świst wiatru, bywa bardzo zimno, że aż bolą poliki, ale i bardzo słonecznie, czasem popada, czasem nagle chmury zasłonią widoki. Tak jest tam na górze i tak jest tutaj na ziemi, i tak jest na co dzień, w życiu.
Ale warto spróbować wszystkiego i jak mawia Piotr programista : ,,Bóg musi kochać szaleńców, skoro ich tylu stworzył”…
Więcej o działaniach Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ na www.podajdalej.org.pl oraz www.facebook.com/FundacjaPodajDalej.
Źródło: Fundacja im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ