Traktat Konstytucyjny Unii Europejskiej miał być przedmiotem debaty zorganizowanej przez Polską Fundację im. Roberta Schumana we wtorek, 3 lutego 2004 roku. I, czego można się było spodziewać, dyskusja nie wyszła poza kwestię podziału głosów w Radzie Unii Europejskiej, za którego utrzymanie – wedle popularnego hasła – jesteśmy gotowi polec.
Debata z ministrem Włodzimierzem Cimoszewiczem odbyła się koniec końców bez ministra, za to w poszerzonym składzie. Za stołem usiedli bowiem Adam Rotfeld, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Jan Truszczyński, Pełnomocnik Rządu ds. Negocjacji o Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej oraz Henning Tewes, Dyrektor Fundacji Konrada Adenauera w Polsce.
Wariant jedynie słuszny
Przypomnijmy, Traktat Nicejski przewiduje nowy system głosowania w Radzie Unii Europejskiej – jednym z najważniejszych organów decyzyjnych Wspólnot. Decyzje przyjmowane będą przez taką większość państw, która będzie w stanie zebrać również większość 232 głosów w Radzie (przy ogólnej sumie 321). Głosy przypisane są w różnej liczbie każdemu państwu - Polska ma ich 27, dwukrotnie większe Niemcy – 29. W projekcie Traktatu Konstytucyjnego zapisano tymczasem tzw. system podwójnej większości, któremu Polska powiedziała stanowcze nie – decyzje zapadają większością państw członkowskich, jeśli reprezentują one 3/5 ludności Unii Europejskiej.
W projekcie Konstytucji nie jest zatem ważna politycznie przydzielona państwom ilość głosów, ale realna liczba mieszkańców danego kraju, na czym korzystają kraje większe, np. Niemcy czy Francja. Zwolennicy systemu nicejskiego powiadają: sprzyja kompromisom, sprzymierzeńcy systemu podwójnej większości (zapisanemu w Traktacie) twierdzą: jest efektywny.
Dwa razy przymierzyć, raz uciąć
Podstawy polskiego stanowiska przedstawiał Jan Truszczyński. Wyjaśniał, że nie ma pewności, iż w kluczowych dla modernizacji polskiej gospodarki obszarach system podwójnej większości będzie Polsce sprzyjał. Chodzi o to, by wspólnotowe decyzje i prawo nie naruszały naszych dążeń do gospodarczego odbicia się w górę.
Perspektywę niemiecką przedstawiał, nieco mimowolnie obsadzony w tej roli, Henning Tewes:
– Chodzi tutaj o autentyczną troskę o funkcjonowanie Unii Europejskiej. Przy systemie nicejskim niezwykle łatwo jest blokować decyzje. Niemiecki minister spraw zagranicznych gorąco namawiał do poparcia systemu podwójnej większości – to była niemiecka „podwójna większość albo śmierć” i dlatego dziś tak szalenie trudno jest się z tego wycofać. Dyskusja w Niemczech jest w tej chwili bardzo gorąca i podobna do sytuacji w Polsce. Do kompromisu można podejść z dwóch stron: albo od systemu nicejskiego dojść do modelu, na który wszyscy będą się zgadzać lub od systemu podwójnej większości przybliżać się do modelu bliskiego Polsce i Hiszpanii. Pierwszą ścieżkę zaproponują Niemcy, drugą – jak się domyślam – Polacy. Bo myślę, że i rząd polski planuje kompromis.
Odpowiadał Jan Truszczyński:
– Zakładamy margines elastyczności, ale fundamenty podejścia Polski nie uległy zmianie. Wobec braku dowodów na to, że system oparty na podwójnej większości jest sprawniejszy, bardziej demokratyczny i przynosi większą wartość dodaną wszystkim państwom członkowskich, Polska stoi na stanowisku, że systemowi nicejskiemu – niezależnie od tego ile psów się na nim wiesza – należy dać szansę. Lepiej dwa razy przymierzyć, a raz uciąć.
Więcej optymizmu
Jednocześnie uczestnicy dyskusji niepokoili się, że tak łatwo wyparował w Polsce entuzjazm wiązany z samym wejściem do Unii Europejskiej.
– Powróćmy do języka debaty sprzed referendum. Przypomnijmy sobie, co obiecywaliśmy sobie i innym po wejściu do Unii Europejskiej. Pomyślmy, jak wykorzystać nasze uczestnictwo – apelowała Róża Thun.
Do tej opinii przychylił się prof. Rotfeld: – Bardzo mnie niepokoi to, że po roku 2003, kiedy dokonał się w Polsce pozytywny przełom na rzecz integracji, opuścił nas duch entuzjazmu. Było on niezwykle ważny i należy starać się go przywrócić. Nie warto, aby wejście Polski do Unii miało dla nas posmak piołunu porażki.
Jan Truszczyński podkreślał, że sprawa głosów w Radzie jest niezwykle istotna i nie jest przejawem małostkowości:
– Ta kwestia, która tak zajmuje umysły negocjatorów, to polityka w najczystszym wydaniu, bo dotyczy tego, kto ile ma do powiedzenia w poszerzonej Unii.
Zgadzał się jednakże na potrzebę krzewienia „pozytywistycznego” i racjonalnego podejścia do integracji: – Będziemy w klubie, który pomoże nam stanąć na własnych nogach. Warto odnowić dyskusję o tym, co Polska może w Unii osiągnąć i jak Unia ma funkcjonować w świecie. Rozniecenie takiej dyskusji jest zadaniem między innymi polityków – oby go nie pogrzebali.
Źródło: inf. własna