NGO w Internecie: Cyfrowe pastwiska i otwarte szkatuły wiedzy
Otwórz wiedzę, którą wypracowała twoja organizacja, a będziesz bardziej skuteczny i dotrzesz ze swoimi ideami do większej grupy odbiorców – zachęca Centrum Cyfrowe Projekt: Polska. Przekonuje, że tworzenie swobodnie dostępnych zasobów to nowa forma obywatelskiego zaangażowania.
Wspólna wiedza, kultura, informacje, którymi się dzielimy to współczesny sezam, który warto otworzyć – mówił Alek Tarkowski, socjolog Internetu, dyrektor Centrum Cyfrowego Projekt: Polska, podczas konferencji poświęconej otwieraniu zasobów w organizacjach pozarządowych pod nazwą „Sezamie otwórz się!”, która miała miejsce 14 marca w Muzeum Historycznym Miasta Stołecznego Warszawy. – Żyjemy w przeświadczeniu, że mamy dostęp do wielu różnych zasobów wiedzy, ale wbrew pozorom sezam nie jest tak szeroko otwarty, jak mógłby być – przekonywał.
Kluczowa jest kwestia prawa autorskiego i jego relacji do współczesnych technologii. – 20 lat temu prawo autorskie dotykało niewielu osób. Na przykład, książki były w wersji drukowanej. Gdy chcieliśmy się podzielić z kimś lekturą, po prostu ją kserowaliśmy. Teoretycznie mogliśmy wykonać kilkaset takich kopii i rozdawać je na ulicy, ale przecież nikogo nie było na to stać – tłumaczył obrazowo Tarkowski. – Sposoby korzystania z zasobów były bardzo ograniczone i bardzo prywatne. Dziś odpowiednikiem kserowania jest wrzucenie pliku do Internetu, co uruchamia problem legalności takich zachowań i poszanowania praw twórców – podkreślał.
Cyfrowe pastwisko
Po co nam ta otwartość? – W dawnych czasach w Anglii funkcjonowały tak zwane commons, czyli wspólne pastwiska, pola, stawy. Od XV wieku rozpoczął się proces ich grodzenia, bo zwyciężyło przekonanie, że to zwiększy ich efektywne wykorzystanie. Ale stało się inaczej. Grodzenie przyniosło problemy i wpędziło w ubóstwo ogromną rzeszę ludzi – mówił dyrektor Centrum Cyfrowego.
Według zwolenników cyfrowej otwartości ten sam proces zaobserwować możemy w Internecie. Prawo autorskie jest tak skonstruowane, że prowadzi do „grodzenia” sieci i ogranicza możliwości korzystania z zasobów. – Skoro Internet pozwala na swobodne kopiowanie, powielanie, docieranie do zasobów, to może warto pomyśleć o takich modelach, szczególnie na poziomie prawa, które pozwalałyby wykorzystać tą szansę – przekonywał Tarkowski. – W ramach naszych działań próbujemy pokazać, że jest alternatywa dla obecnej sytuacji, w której – świadomie lub nie – bardzo się strzeże swoich zasobów.
NGO-sie otwórz się!
W procesie otwierania treści szczególne znaczenie mają organizacje pozarządowe. Bo z zasady są to instytucje, które działają nie dla zysku, lecz w celu wprowadzenia jakiejś zmiany społecznej. Według „otwartystów” dzielenie się wiedzą, współtworzenie treści, swobodne korzystanie z dorobku innych sprawiają, że działania organizacji są bardziej skuteczne. Otwartość pomaga w efektywnej wymianie wiedzy między organizacjami i umożliwia lepsze wykorzystanie środków finansowych. To także sposób na szersze dotarcie z informacją i efektami swoich działań do odbiorców, którzy mogą nas wesprzeć swoim czasem, pieniędzmi lub zmianą swojego poglądu w jakiejś sprawie. Dzięki otwartości nie trzeba wyważać otwartych drzwi: zamiast robić coś od nowa, wystarczy skorzystać z tego co wypracowała już inna organizacja i dołożyć do tego własną cegiełkę. A potem puścić całość w dalszy obieg.
Otwartość, czyli co?
Gdy myślimy o organizacji, która dzieli się swoją wiedzą, na myśl przychodzi nam przede wszystkim upublicznianie w Internecie treści, które wypracowała. Każdy może wejść i skorzystać: pobrać publikację, obejrzeć raport z badań, zapoznać się ze scenariuszem zajęć. Fachowo i nie po polsku nazywa się to „Open-Access”. Ale w rzeczywistości to tylko jeden ze szczebelków na drabinie otwartości i to taki, który jest na niej dość nisko. Jeżeli po prostu upublicznimy w sieci nasze zasoby, zasięg ich oddziaływania wciąż będzie mniejszy, niż mógłby być. Bo nie damy użytkownikom szansy na swobodne powielanie tego materiału, udostępnianie go czy modyfikowanie. Kolejny poziom otwartości to bezpłatne udostępnianie z możliwością ponownego wykorzystania treści, ale z nałożonymi pewnymi restrykcjami, na przykład zakazem ich komercyjnego wykorzystania. Najwyższy poziom, czyli pełna otwartość ma miejsce wtedy, gdy zasoby zostały opublikowane na wolnych licencjach lub znajdują się w domenie publicznej. Nie tylko dostępne są bezpłatnie, ale możemy je swobodnie wykorzystywać, kopiować, dystrybuować, przerabiać, bez względu na to, czy robimy to dla pieniędzy czy zupełnie bezinteresownie.
Nie ma otwartości bez techniczności
Tak wyglądają różne poziomy otwartości, ale w większej mierze odnoszą się one do prawnego statusu treści niż do ich dostępności technicznej. Co z tego, że wszystkie wartościowe materiały opublikujemy na wolnych licencjach, skoro zrobimy to w formie zeskanowanych dokumentów? Trudno będzie wygodnie wykorzystywać zawartą w nich wiedzę, trudno też będzie z poziomu wyszukiwarek internetowych dotrzeć do znajdujących się w nich szczegółowych informacji. Dlatego zespół Projekt: Polska zachęca, by zadbać nie tylko o otwartość prawną, ale również techniczną. Aby każdy mógł ponownie wykorzystywać treści, niezależnie od technologii, jakie wykorzystuje. Techniczna otwartość obejmuje również publikowanie materiałów w takiej formie, by mogły z nich korzystać osoby z niepełnosprawnością.
Suche dane i kody
Otwarta organizacja pozarządowa, to taka, która nie tylko dzieli się finalnymi efektami swoich działań jak raporty czy publikacje, ale również surowymi danymi, w tym roboczymi. Raport z naszych badań może się komuś przydać, ale nie mniej użyteczne mogą być dla kogoś pojedyncze ankiety, protokoły ze spotkań czy pozyskane przez nas informacje publiczne. Często nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak bardzo.
Kolejna szkatuła, która czeka na otwarcie, to oprogramowanie. Zwolennicy szerokiego dostępu zachęcają, by dzielić się kodem źródłowym programów, które do nas należą i zezwalać innym na jego rozwijanie. Dzięki temu użytkownicy czują się bezpiecznie – wiedzą, że nie zostaną pozostawieni na lodzie z oprogramowaniem, którego nie można modyfikować. Otwarty kod to również szansa na zbudowanie aktywnej społeczności programistów, którzy będą chcieli go rozwijać. Wreszcie, „uwolniony” kod to możliwość skorzystania z naszych programów przez inne organizacje, które tanim kosztem mogą dostosować program do swoich potrzeb.
Otwierać się czy nie otwierać?
Mimo zalet, które zachwalają entuzjaści przekraczania informacyjnych granic, społecznicy miewają wątpliwości. Dlaczego instytucja non-profit ma się godzić na komercyjne spożytkowanie owoców swojej pracy? Czy warto rezygnować z zysków ze sprzedaży wypracowanej wiedzy, skoro można dzięki nim skuteczniej realizować swoją misję? A co jeśli ktoś wykorzysta nasze zasoby w celach, które nam nie odpowiadają?
„Otwartyści” w ostatnim czasie muszą zmierzyć się z jeszcze jednym wyzwaniem. Od czasu afery Edwarda Snowdena akcent w debacie publicznej na temat Internetu przesunął się z kwestii praw autorskich i dostępu do dóbr kultury, w kierunku zagrożeń związanych z inwigilacją i naruszaniem prywatności. Trudno jest zachwycać się nowymi szansami, jakie stoją przed użytkownikami sieci, skoro sen z oczu spędzają nam zagrożenia, które ona powoduje. Jak pisze Wojciech Orliński w wydanej w 2013 roku książce pod znamiennym tytułem „Internet. Czas się bać”: ”Niezależnie od tego, co nowy wspaniały cyfrowy świat ma do zaoferowania każdemu z nas jako jednostce, wszyscy powinniśmy się martwić skutkami społecznymi. Nawet mieszkańcy NRD nie byli inwigilowani przez Stasi tak skutecznie, jak my jesteśmy codziennie inwigilowani przez sektor prywatny i publiczny”.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)