NGO SCI-FI: Sektory się rozpłyną
W organizacji wydarzeń kulturalnych nie będzie istotne, kto jest urzędnikiem, kto przedsiębiorcą, a kto pozarządowcem. Podział na sektory będzie zanikał - mówi Grzegorz Lewandowski.
Dziś jednym z podstawowym problemów w dziedzinie kultury jest brak długofalowej strategii „co, gdzie, kiedy, komu, jak i dlaczego”. W Warszawie w ciągu ostatnich kilku lat, naszkicowany został Program Rozwoju Kultury, ale jest on raczej ramą, której na razie nie udało się – poza kilkunastoma ideowymi zapisami – wypełnić treścią.
Dzieje się tak po części dlatego, że nie ma w tej dziedzinie liderów formułujących wyraziste, strategiczne postulaty. „Polityczna debata” przypomina rodzinną kłótnię o budżet domowy. Wiadomo, że są różne potrzeby, a pieniędzy mało, więc spieramy się, czyje potrzeby są ważniejsze i komu powinna być wydzielone środki na ich realizację. „Strategiczne” postulaty organizacji sprowadzają się do tego, żeby konkursy ogłaszano w terminie, a formularz wniosku był prosty. Debata publiczna po rozstrzygnięciu ogranicza się do sporu o to, że pieniądze rozdzielono niesprawiedliwie, bo przecież „mój pomysł był najlepszy”.
Przy nieistniejącej wspólnocie i zagubionym dobru wspólnym, system dotacji na kulturę uważam za szkodliwy i chętnie bym go zlikwidował. To oczywiście niemożliwe, trzeba więc dać sobie czas i… poprawiać, co się da. Moja wizja przyszłości w tej dziedzinie opiera się głównie na idei oddolnych, obywatelskich działań na rzecz dobra wspólnego, w którym to, z którego sektora pochodzą ich realizatorzy, ma zupełnie drugorzędne znaczenie.
Sektory będą zanikać
Myślę, że wyraźny podział na sektory: publiczny, prywatny, obywatelski w przyszłości będzie zanikał. Dzisiejsze sektory będą „udziałowcami” kultury. Kluczowy będzie człowiek, jego potrzeby. W organizacji wydarzeń kulturalnych nie będzie istotne, kto jest urzędnikiem, kto przedsiębiorcą, a kto pozarządowcem. Świat będzie potrzebował, żeby ludzie czytali książki. Będziemy się wówczas zastanawiać, jaki i gdzie (jako wspólnota) mamy potencjał.
W Warszawie sprawdziło się to przy okazji budżetu partycypacyjnego: kilka osób z urzędu, mediów, biznesu i organizacji pozarządowych zastanawiało się, co zrobić, żeby budżet partycypacyjny nie podzielił losu inicjatywy lokalnej (w ciągu roku spłynęło do ratusza tylko kilka propozycji działań). Okazało się, że akcję można zorganizować w „pięć minut” – wspólnotowo, bez dotacji. W ciągu kilku tygodni udało się zrealizować maraton pisania wniosków, w którym uczestniczyło kilkaset osób, pojawił się cykl artykułów w gazecie, wypowiedzieli się eksperci, została nawiązana dobra współpraca między urzędnikami dzielnicowymi a aktywistami. Miasto i mieszkańcy zyskali. Dla mnie taki rodzaj działania to przyszłość.
Nie będzie publicznych pieniędzy
Wspólne działanie na rzecz kultury będzie konieczne, bo publicznych pieniędzy na kulturę będzie coraz mniej. Budżet będzie zjadany przez emerytury starzejącego się społeczeństwa i infrastrukturę, którą dziś się buduje na kredyt. Będziemy musieli rozwinąć w ludziach potrzebę uczestnictwa w kulturze za własne pieniądze, a z drugiej strony – rozwinąć prywatny mecenat nad przedsięwzięciami artystycznymi. Nie będzie się liczyć „własność” jakiegoś pomysłu (czyli to, że potrzeba zrealizowania jest zgłoszona przez organizację pozarządową), ale właśnie jego interdyscyplinarność – czyli to, jak wielu, jak różnych obywateli się pod nim podpisuje.
Innymi słowy reaktywujemy… inicjatywę lokalną. Przedsięwzięcia na rzecz wspólnoty realizować będą obywatele – przy czym będziemy przez nich rozumieć i urzędnika średniego szczebla, i przedsiębiorcę, i przedstawiciela organizacji pozarządowej – bo będzie ich łączyć wspólnota celu. Razem z podziałami na sektory znikną biurokratyczne procedury: „Słuchaj, jak się przysłuchuję, o czym ludzie mówią, to wynika z tego, że potrzebne są jakieś wspólnotowe rozwiązania dla seniorów – będzie mówić jeden obywatel do drugiego – chodźmy może, do naszego kolegi urzędnika, koleżanki urzędniczki z pokoju obok (naszego współobywatela), zastanowimy się, co z tym zrobić”. I jedni idą „w dół” – mobilizować np. wolontariuszy i zyskiwać sponsorów, a inni „w górę” – przekonywać do rozwiązania swoich dyrektorów-decydentów.
Znikną organizacje
Naturalnie w takiej wizji dla organizacji pozarządowych – w formie rejestrowanych przez sąd stowarzyszeń czy fundacji – jest mniej miejsca. Jest możliwe, że za 50 lat w ogóle nie będzie trzeciego sektora. Będą za to świadomi obywatele realizujący swoje prawa samodzielnie albo w porozumieniu z innymi obywatelami – skrzykniętymi w jakimś celu, np. poprzez ówczesnego Facebooka. Wspólnie będziemy zaspokajać rozmaite potrzeby, ale nie poprzez organizacje. Dajmy przykład: jedną z moich nadziei na spokojną starość jest zrzucanie się z sąsiadami z tego samego bloku na wspólne usługi w budynku: lekarza, stołówkę, fizjoterapeutów i świetlicę. W idealnej sytuacji nie będę do tego potrzebować pośrednika w postaci organizacji pozarządowej – szczególnie takiej, która, żeby przetrwać i utrzymać etaty musi realizować programy senioralne dla anonimowych użytkowników.
Rządzą społecznicy
W roku 2040 trzeci sektor nie istnieje również dlatego, że społecznicy, którzy przez lata w nim działali, są wtedy po prostu u władzy. Wyobrażam sobie, że jest to optymistyczna konsekwencja dzisiejszych wysiłków na rzecz edukacji obywatelskiej. Skoro dziś pierwszy sektor prowadzi nas w kierunku obywatelskości, samoorganizowania się, współdecydowania – to mam nadzieję, że bierze pod uwagę, że się tego w końcu nauczymy i weźmiemy odpowiedzialność „za całość”.
Z powodu wymiany elit politycznych zmienia się język polityki i sposób funkcjonowania w niej. Społecznicy, którzy rządzą, wnoszą do polityki nowe znaczenia. Odzyskują symbole, zmienia się język mówienia o dobru wspólnym, wspólnocie, itp. Znikają bezideowi i związani z mafijnymi strukturami politycy partyjni, a pojawiają się politycy dbający o polis. Obywatele współrządzą swoim krajem, a w urzędach umacniają się urzędnicy, dzięki którym działania „z łączonym potencjałem” – na rzecz kultury i na rzecz wspólnoty stają się możliwe.
Źródło: inf. własna ngo.pl