W przyszłości 1% mógłby stać się państwową pulą pieniędzy. Rada organizacji wspólnie z rządem ustalałaby priorytety, a NGO-sy, które spełniałyby określone warunki, pilnowałyby sprawozdań, dostawałaby jakieś minimum na swoje funkcjonowanie – Joanna Piotrowska z Feminoteki opowiada o wizji przyszłości III sektora w Polsce.
Niepokoi mnie obecna tendencja zachęcania organizacji pozarządowych do „usamodzielniania się”. Niezależność organizacji, również finansowa, jest szalenie ważna i z pewnością ułatwiłaby organizacjom działalność, zwłaszcza w sferach, które dla wielu sponsorów są kontrowersyjne. Jednak zdobywanie tej niezależności dzięki prowadzeniu działalności gospodarczej czy zakładaniu spółdzielni socjalnych jest dla mnie dyskusyjne. Osobiście uczestniczyłam w warsztatach z ekonomii społecznej. Bardzo uważnie się temu przyglądałam. Myślałam nawet, by coś w tym kierunku zrobić. Uświadomiłam jednak sobie, że u podstaw tego wszystkiego leży kwestia zysku, ekonomii i konkurencji.
Organizacjom zagrażać będzie myślenie o „zysku”
Idea organizacji pozarządowych nie wyrosła z chęci zysku, tylko z chęci działania w pewnym obszarze, który uważamy za zaniedbany. W Feminotece do tej pory łamiemy sobie głowę, jaką działalność gospodarczą mogłybyśmy prowadzić, by przynosiła zysk. Wciąż jednak wpadamy na pomysły raczej „społeczne”, czyli na takie, które zysku raczej nie przyniosą.
Osoby, które mają taki dar albo nauczyły się, jak wypracować zysk, jak sprzedać coś lepiej, zakładają swoje firmy, które dobrze funkcjonują. Obawiam się działalności gospodarczej, bo co, jeśli ona nie będzie przynosiła organizacji zysku? Pociągnie za sobą straty finansowe i odciągnie ludzi i ich energię z organizacji od działań społecznych.
Wciąż jest dla mnie zagadką, jak utrzymać niezależność w Polsce. Nasze społeczeństwo nie angażuje się społecznie w takim stopniu jak to ma miejsce w krajach „starej” Unii Europejskiej czy w Stanach Zjednoczonych. Tam faktycznie zbiórki publiczne, darowizny są powszechne i wiele organizacji jest po prostu „utrzymywana” przez obywateli i obywatelki, którzy zarabiają więcej i dzielą się pieniędzmi, bądź przez firmy, które czują, że to dla nich dobry sposób na społeczne zaangażowanie lub po prostu zadbanie o swój wizerunek.
Testujmy nowe rozwiązania w finansowaniu
Mechanizm 1% nie spełnił oczekiwań wielu organizacji, zwłaszcza tych niewielkich. Znów jest tak, że najbogatsi i najwięksi dostają najwięcej, a ci, którzy podejmują się trudnych, kontrowersyjnych tematów – tych pieniędzy dostają niewiele.
Nie mam w zanadrzu dobrego rozwiązania. Myślę, że to kwestia ciągłego poszukiwania i testowania, braku obaw przed zmianami, próbowania czegoś nowego. Podziwiam kraje skandynawskie za odwagę w testowaniu nowych rzeczy. Mamy analizy, mamy diagnozy i wiemy, że obecny model nie działa, spróbujmy więc może innej drogi. Bo teraz w III sektorze liczy się, kto jest silniejszy, ma billboardy i reklamuje się w telewizji.
Państwo musi stać się partnerem III sektora
Martwi mnie jeszcze inna rzecz. Chodzi o brak zaufania i realnej współpracy instytucji państwowych z organizacjami pozarządowymi. Cały czas się mówi czy pisze się w różnego rodzaju diagnozach, że organizacje są ważne, bo są najbliżej ludzi. Niestety, to tylko retoryka. Nie przekłada się to na realne działania. Organizacje wciąż są traktowane marginalnie. Jeśli organizowane są konsultacje, to my wkładamy sporo wysiłku w to, by przeczytać często naprawdę obszerne materiały i przygotować swoją opinię. Potem jednak o tych opiniach słuch ginie i nie wiadomo, czy nasze uwagi zostały w ogóle uwzględnione, czy nasze doświadczenie i wiedza wzięte pod uwagę.
Czujemy brak wsparcia ze strony państwa w promocji III sektora jako równorzędnego aktora przemian społecznych. Media jeśli piszą o organizacjach, to najczęściej wtedy, gdy wokół nich wybuchają afery, które podważają ich wiarygodność i osłabiają i tak wątły trzeci sektor.
Minimum bytowe dla organizacji
Ostatnio brałam udział w wizycie studyjnej w Finlandii, gdzie miałam okazję obserwować, jak funkcjonują tam organizacje. Prócz startowania w różnorakich konkursach – każda organizacja pozarządowa otrzymuje wsparcie od państwa. To środki na podstawowe utrzymanie. Zapytałam osoby związane z jedną z organizacji – czy nie boją się, że jeśli zmienią się politycy u władzy, to stracą te pieniądze, czy to nie ogranicza ich niezależności. Okazuje się, że nie jest to możliwe, bo takie minimum gwarantują odpowiednie przepisy. Owszem, środki te mogą zostać zmniejszone, ale fundusz nie może zostać zlikwidowany. Pytanie jest tylko takie, czy to dobre rozwiązanie i jak ustrzec się przed utratą niezależności.
Jestem pod wielkim wrażeniem funkcjonowania organizacji w Finlandii. Współpraca społeczeństwa z państwem jest tam w ogóle oparta na bardzo dużym zaufaniu. Np. większość równościowych zapisów zainicjowali politycy.
Nie obawiajmy się państwa
Wydaje mi się jednak, że można by pomyśleć o takiej podstawie finansowej dla każdej organizacji również w Polsce. O dodatkową pulę środków należałoby się starać, startując ze swoimi projektami w konkursach. To jest ciekawa koncepcja, ale trzeba by było faktycznie głęboko się zastanowić, jak to w Polsce miałoby wyglądać. To na pewno ułatwiłoby działalność organizacjom – myślenie o bycie, utrzymaniu choćby niewielkiego lokalu i minimalnego zespołu. Nie boję się dużego wpływu państwa na działalność społeczną. Należałoby jednak zadać sobie pytanie – jak to zrobić, by państwo nie zaszkodziło organizacjom?
Dzisiaj organizacje, takie jak moja, stoją i będą wciąż stały, jeśli tego nie zmienimy, przed gigantycznym wyzwaniem, często ponad ich siły – jak przekonać ludzi do tego, by dawali pieniądze na inne kwestie niż tylko chore dzieci, pieski i kotki? Nie jesteśmy społeczeństwem, które w nowe idee bardzo mocno się angażuje. Ciężko się przebić z trudnymi tematami.
Krążę wokół tematu finansów, bo to wielka bolączka polskich organizacji. Zajmujemy się w Feminotece kwestiami równouprawnienia i mówimy o dyskryminacji np. na rynku pracy, a same dyskryminujemy siebie w miejscu pracy. Nie możemy podpisać umów stałych z naszymi współpracowniczkami. Jest coś nie tak w tym, że pracujemy na umowach śmieciowych i wymaga się od nas bardzo wysokich kompetencji i specjalizacji. Uważam, że to głęboko niesprawiedliwe. III sektor działa w jakiejś otchłani – bo ani nie jesteśmy instytucją państwową, ani nie jesteśmy firmą. Kim my jesteśmy?
Nie chodzi mi przy tym o obrośnięcie w piórka, siedzenie za biurkiem i dłubanie w nosie. Nie może być jednak tak, że organizacje społeczne działają niemal wyłącznie wolontarystycznie lub za grosze. Nie każdy się sprawdza w biznesie, nie każdy chce funkcjonować w strukturach urzędowych, państwowych czy samorządowych. III sektor to obszar bardzo atrakcyjny dla wielu osób. Wymaga jednak wielu wyrzeczeń i uważam to za niesprawiedliwe, że z powodu finansów organizacje tracą dobrych ludzi.
Zrezygnujmy z konkurowania o środki
Jestem przeciwniczką zasady konkurencyjności. Za nią nic dobrego nie idzie. Wiele małych organizacji nie jest w stanie unieść trudności z napisaniem wniosków o środki unijne. A powstały organizacje, które założono tylko po to, by po nie sięgać. Pracują w nich ludzie, którzy potrafią świetnie pisać wnioski, wypełnić je „watą”. Nie ma w tym realnej działalności. Trzeba być jakimś super mega profesjonalistą, żeby coś napisać. To nie jest skrojone dla przeciętnej organizacji pozarządowej.
Nie jestem przeciwniczką tworzenia projektów i pisania budżetów, harmonogramów, bo one faktycznie porządkują myślenie o tym, co chcemy zrobić. Można wówczas określić, jakie efekty zostały osiągnięte, a jakie nie. Ale jestem przeciwniczką konkurencyjności i „startowania” w rozmaitych konkursach. Cieszę się, jeśli wygram jakiś konkurs, a z drugiej strony jest mi przykro, gdy koleżanki z innych organizacji, o których wiem, że świetnie działają, mają rewelacyjne pomysły – nie dostają dofinansowania. I wiem, że to nie dlatego, że nie potrafią działać, tylko system oceniania wniosków jest taki, że praktycznie nie wiadomo, dlaczego jakaś organizacja wygrywa dofinansowania, a inna nie. Wiem, że wcale nie dlatego, że jest gorsza czy słabo napisała wniosek. A przegrana w konkursie nawet dla organizacji z dorobkiem i wielkim doświadczeniem może oznaczać zawieszenie działalności. Każdemu może powinąć się noga.
Myślę, że w przyszłości 1% mógłby stać się taką państwową pulą pieniędzy. Powołać można by radę organizacji, z którą wspólnie ustalano by priorytety w różnych obszarach. Organizacje, które spełniałyby określone warunki, pilnowałyby sprawozdań, dostawałaby jakieś minimum na swoje funkcjonowanie. Gdyby priorytetem miałyby być np. sprawy równościowe, to organizacje z różnych obszarów mogłyby realizować projekty w tej sferze. Każda organizacja mogłaby się włączyć i wnieść coś specyficznego – organizacje ekologiczne, sportowe itd. Wymagałoby to po prostu szeroko zakrojonej współpracy, wspólnego pochylania się nad problemami, zamiast konkurowania.
Taki rodzaj podstawowego wsparcia finansowego rozwiązałby wiele różnych problemów. Organizacje pozarządowe chętniej wchodziły ze sobą w koalicje, chętniej by ze sobą współpracowały i „koleżankowały się” ze sobą. Nie miałyby poczucia, że muszą coś ukrywać, że są dla siebie w pewnym sensie zagrożeniem. Bardzo byłabym zadowolona, gdybym mogła usiąść w gronie różnorodnych organizacji i bez napięcia rozmawiać, bez poczucia, że za chwilę będziemy konkurować. To oczyściłoby atmosferę w III sektorze.
Konkurencja prowadzi do konfliktów, a czasem – w przypadku przegranej – może zaprzepaścić wieloletnie doświadczenie. Nie stać nas na to, by tracić doświadczone organizacje i pracujących tam ludzi.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)