W przyszłości III sektor czeka wyraźny podział. Demokrację „przejmą” lokalne społeczności, które w nieformalnych grupach rozwiązywać będą problemy. Rynek usług społecznych przejmą z kolei przedsiębiorstwa społeczne. Ekspert Akademii Rozwoju Filantropii Tomasz Schimanek opowiada o przyszłości sektora pozarządowego w Polsce.
Pieniądze to sprawa drugorzędna
Kwestia pieniędzy to, moim zdaniem, dla przyszłości sektora sprawa istotna, ale jednak drugorzędna. O tyle warto o nich myśleć, że z pewnością będzie coraz trudniej je pozyskiwać. Z jednej strony bowiem rośnie konkurencja, z drugiej wymagania, zwłaszcza jeśli chodzi o środki publiczne. Ale jeżeli chodzi o szeroko rozumianą filantropię to akurat nie byłbym pesymistą. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to spektakularny, niedościgniony i zupełnie wyjątkowy przypadek, niemniej jest wiele organizacji np. działających lokalnie, które całkiem dobrze radzą sobie z pozyskiwaniem darowizn od osób indywidualnych i biznesu. Fundusze lokalne, których tworzenie wspierała Akademia Rozwoju Filantropii, opierają swoją działalność o kapitały żelazne, które z trudem i powoli, ale są pomnażane. Nasze społeczeństwo jest cały czas „na dorobku” i coraz więcej osób stać będzie na przekazywanie pieniędzy organizacjom.
Sądzę więc, że filantropia w najbliższych kilkunastu latach będzie się rozwijać. To bardzo ważne, bo dzięki temu będzie budowana przeciwwaga dla pieniędzy publicznych. Obecnie podstawowym problemem dotyczącym finansowania działań organizacji jest bowiem to, że opiera się ono głównie o środki publiczne. Taka sytuacja nie jest dobra, organizacje, zwłaszcza lokalnie działające, często nie mają innej alternatywy finansowania niż pieniądze publiczne. To osłabia ich pozycję, a także nierzadko uzależnia np. od samorządu.
Demokracja „zejdzie” na sam dół – organizacje muszą być użyteczne społecznie
Pierwszorzędna dla mnie kwestia związana z przyszłością organizacji pozarządowych to ich społeczna użyteczność. O ile organizacje dobrze będą pełnić swoje trzy podstawowe funkcje społeczne, o tyle byłbym spokojny o ich przyszłość. Moim zdaniem, dwie funkcje organizacji są kluczowe. Pierwsza, najważniejsza dla mnie, choć obecnie trochę niedostrzegana, to reprezentacja interesów. Każda organizacja, czy tego chce czy nie, działając, wyraża potrzeby, interesy swoich członków, założycieli czy też osób, którym pomaga. Taka jest praktyka, ale wyjaśnia to dobrze teoria, która jasno pokazuje, że organizacje tworzone są właśnie po to, aby artykułować potrzeby społeczne i zabiegać o ich zaspokajanie, gdyż nie wszystkie grupy społeczne mogą to robić w ramach struktur demokratycznych, bo nie mają swoich przedstawicieli np. w radzie gminy czy parlamencie. Ta funkcja nie jest tylko rzecznictwem interesów, ale powinna prowadzić także do wpływania na decyzje władz publicznych czyli do tak zwanej partycypacji społecznej.
Chciałbym, żeby w perspektywie następnego pokolenia ta funkcja zanikała, żeby w strukturach demokratycznych były reprezentowane i ucierały się interesy różnych grup społecznych, żeby decyzje publiczne podejmowane były, jeżeli nie przez wszystkich, to przynajmniej przez większość obywateli. Taka wizja według mnie może się spełnić na poziomie czegoś, co dziś nazywa się jednostkami pomocniczymi samorządu gminnego czyli sołectw na wsiach i osiedli w miastach. To one, choć dziś nie mają wielu formalnych uprawnień, powinny być solą demokracji, to w tych mikro wspólnotach ich mieszkańcy powinni podejmować wspólne najważniejsze decyzje. To raczej gmina powinna być administratorem, sprawnie zarządzającą jednostką pomocniczą dla tworzących ją wspólnot sołeckich i osiedlowych.
Mam świadomość, że to nie będzie łatwe zadanie, ale moim zdaniem nie ma od niego odwrotu. Już w tej chwili widać, że obywatele coraz aktywniej angażują się w działania wspólne na poziomie sołectw, osiedli czy dzielnic, a udział w życiu publicznym na poziomie gminy i wyżej jest coraz mniejszy. Widać to wyraźnie po tym, jak mało obywateli uczestniczy w wyborach samorządowych czy parlamentarnych, w konsultacjach społecznych czy referendach lokalnych.
Wierzę, że za 25 lat osią demokracji lokalnej będą sołectwa i osiedla. Tam znajdą się obywatele z różnych opcji, więc ta funkcja rzecznicza organizacji nie będzie już potrzebna.
Dzięki temu organizacje będą mogły się skupić na swoich dwóch pozostałych istotnych funkcjach. Chodzi przede wszystkim o funkcję integracyjną różnych grup społecznych i społeczności lokalnych. Integracja następuje w oparciu o poczucie tożsamości, wspólne zainteresowania, potrzeby, wspólne działanie w organizacji, spotkania czy ustalanie wspólnych postulatów, które są później przedstawiane np. na zebraniu wspólnoty sołeckiej. Tyle tylko, że do realizacji tej istotnej funkcji nie potrzeba sformalizowanych struktur. Stąd w perspektywie pokolenia co raz więcej będzie organizacji niesformalizowanych, pozbawionych administracyjnych struktur. To zaczęło się w Polsce parę lat temu i zaowocowało różnego rodzaju grupami nieformalnymi w środowiskach wiejskich czy tak zwanymi ruchami miejskimi. Z pewnością także coraz większe znaczenie w sferze komunikowania się ludzi w takich nieformalnych grupach czy ruchach będzie miał internet.
Zasada pomocniczości najbardziej lokalnie
Istotna jest jeszcze trzecia funkcja organizacji – i ta wiąże się już z pieniędzmi – funkcja zaspokajania konkretnych potrzeb obywateli. Sposób jej realizacji będzie się także z upływem czasu zmieniał. Obecnie dominuje model zaspokajania potrzeb w oparciu o kontraktowanie zadań publicznych. Mnie marzy się realizacja w praktyce zasady pomocniczości, która przecież jest podstawą funkcjonowania naszego społeczeństwa i państwa. Mam nadzieję, że za 25 lat ludzie nie będą oglądać się na państwo, tylko będą przede wszystkim organizować pomoc wzajemną, społecznościową, w wymiarze sąsiedzkim, sołeckim czy osiedlowym. Tam, gdzie to będzie przekraczać ich możliwości, będzie wkraczać państwo. Wiem, że to będzie trudne, bo nadal jesteśmy bardzo silnie przywiązani do roli państwa w rozwiązywaniu problemów obywateli, ale obserwuję, że to się jednak zmienia i zwłaszcza młodzi ludzie zaczynają bardziej patrzeć na społeczność niż na państwo.
Jestem w stanie wyobrazić sobie, że wspólnota sołecka czy osiedlowa będzie w stania sama część tych potrzeb zaspokajać. W dużej mierze właśnie w oparciu o samopomoc sąsiedzką czy wspomniane grupy nieformalne. Nadal oczywiście pozostanie tu wiele miejsca dla innych struktur państwa, które powinny jak najwięcej z tych usług powierzać organizacjom społecznym.
Przedsiębiorczość społeczna przejmuje usługi społeczne
W szczególności chodzi o usługi społeczne, np. edukacyjne czy opiekuńcze. One powinny być świadczone przez organizacje pozarządowe, a także przedsiębiorstwa społeczne. Wierzę, że w perspektywie pokolenia przedsiębiorczość społeczna rozwinie się na tyle, że będzie mogła w wielu obszarach dostarczać powszechnie usługi społeczne. Już w tej chwili, na razie nieliczne w skali kraju przedsiębiorstwa społeczne podejmują się skutecznie świadczenia usług opiekuńczych nad dziećmi czy osobami starszymi. Trwają przymiarki do przejmowania przez przedsiębiorstwa społeczne tak zwanych małych szkół.
Przedsiębiorczość społeczna jest silnie zakorzenia lokalnie, więc z pewnością świadczenie przez nią usług społecznych będzie także wspierane przez społeczności lokalne, np. poprzez użyczenie pomieszczeń czy wolontariat. To stworzy możliwości do obniżenia nakładów publicznych związanych ze świadczeniem usług społecznych.
W mojej wizji przyszłości nie redukowałbym całkiem roli państwa. W sytuacji, kiedy społeczności nie radzą sobie, pojawia się państwo. Ale dopiero na końcu, a wcześniej powinno zadbać o to, żeby wzmocnić samorządy i organizacje pozarządowe, przekazując im więcej kompetencji, ale i więcej środków. Na razie państwo niechętnie to robi, często podpierając się argumentem, że oddanie pewnych usług np. organizacjom pozarządowych spowoduje spadek poziomu ich świadczenia. Ale państwo zapomina o tym, że przecież może określić standardy świadczenia usług i wymagać ich przestrzegania, niezależnie od tego, czy świadczy je samorząd, firma czy organizacja pozarządowa. Takie standardy znakomicie mogłyby działać w obszarze edukacji czy integracji społecznej. Na razie jednak państwo się do tego nie pali i uspołecznienie usług nie będzie proste.
Centralizacja będzie wrogiem obywatelskości
Mam także wrażenie, że na razie można mówić nawet o pewnej tendencji do centralizowania i biurokratyzowania usług czy też decyzji o ich finansowaniu. Czasami zdarza się, że państwo wkracza, bo np. samorządy czy obywatele nie radzą sobie ze świadczeniem jakiś usług. Wtedy państwo mówi, że nie może dopuszczać do takich sytuacji i samo bierze na siebie różne obowiązki bądź narzuca sztywne ramy postępowania. Rzeczywiście jest tak, że wielu ludzi nie nadąża za rzeczywistością, wielu, o czym już wspominałem, akceptuje taką rolę państwa, bo tego właśnie oczekuje, nie umiejąc, czy też nie chcąc brać spraw w swoje ręce. Ale odpowiedzią na to nie jest centralizacja i biurokracja, a edukacja i wspieranie obywateli w ich samoorganizacji i samodzielności.
Brak edukacji obywatelskiej to jest, patrząc z kolei w przeszłość, największy grzech zaniechania. Po 1989 roku wszystkim się wydawało, że obywatele wezmą sprawy w swoje ręce, wystarczy im stworzyć do tego tylko warunki. Okazało się, że akurat w sferze aktywności obywatelskiej tak się nie stało, bo ludzie przez kilkadziesiąt lat żyli w innej zgoła rzeczywistości, inne mechanizmy i reguły rządziły ich życiem społecznym i publicznym. I tu zabrakło edukacji obywatelskiej na początku, inne sprawy później wydały się ważniejsze: gospodarka czy ustrój polityczny. O społeczeństwo obywatelskie nikt się nie troszczył. Jestem przekonany, że gdybyśmy 20 lat temu zadbali od edukację obywatelską, to nasze społeczeństwo, a także państwo wyglądałyby trochę inaczej.
Czasem państwo próbuje zrobić coś, co z góry jest skazane na niepowodzenie. Chodzi o sytuacje, kiedy obywatelom są dawane różne rozwiązania, ale bez przygotowania ich – po czym państwo mówi, że obywatele nie poradzili sobie z tym, więc jest to niepotrzebne. Dobrym przykładem są konsultacje społeczne, w których generalnie obywatele biorą niewielki udział. Odpowiedzią władz na to jest często zaniechanie robienia konsultacji, bo ludzie ich nie chcą. Ale rzadko władza zastanawia się nad tym, dlaczego tak jest. A powodów jest co najmniej kilka.
Pierwszym jest niewielkie zaufanie obywateli do władzy publicznej. Frekwencja w wyborach nie przekracza 48%. Według badań CBOS 1/3 Polaków ufa władzom centralnym, nieco lepiej jest z władzami gminnymi, bo im ufa 58% Polaków. Ale to nadal niewiele ponad połowa, a dla porównania Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy ufa 89%, PCK – 81% Polaków. Władze wydają się tego nie zauważać, a jeżeli już zauważają, to przerzucają problem na obywateli, mówiąc, że nie dojrzeli do demokracji. A moim zdaniem niskie zaufanie do władz publicznych to przede wszystkim problem tych władz i to one powinny zadbać o to, żeby to zaufanie budować.
Drugim problemem jest to, że ludzie najczęściej nie rozumieją tego, co mają konsultować. Nie rozumieją języka, którym pisane są różne dokumenty, strategie czy plany. Nikt im tego nie tłumaczy. Nikt ich do tego nie przygotowuje. Jeżeli obywatel ma wybrać jedną albo drugą koncepcję zagospodarowania przestrzennego, to przeciętny obywatel nie ma na tyle informacji, żeby móc rozsądnie dokonać wyboru. Nie dokonuje tego wyboru, czyli nie uczestniczy w konsultacjach, co zresztą jest zupełnie racjonalne. Doświadczenie pokazuje, że jeśli się go do tego obywateli przygotuje, wytłumaczy, na czym polega jedna i druga koncepcja, pokaże, jakie to będzie mieć dla nich konsekwencje, to o frekwencje w konsultacjach można być spokojnym.
Trzeci problem polega na tym, że władza nie wie, co zrobić z wynikami takich konsultacji. Najczęściej więc konsultacje przypominają rzucanie kamieniem w studnie. Nie wiadomo co się stało z opiniami mieszkańców, czy w ogóle dotarły do władzy, czy władza ich wysłuchała, jakie i dlaczego podjęła w stosunku do tych opinii decyzje. To zniechęca obywateli, którzy mówią: i tak władza wie swoje, po co więc mamy w tych konsultacjach brać udział. Przy czym często nie tyle władze nie wiedzą, że powinny mieszkańcom odpowiedzieć, ale nie potrafią racjonalnie podjąć decyzji. Nie potrafią – a to jest jedna z najważniejszych funkcji władzy publicznej – znaleźć rozwiązań, które starałyby się pogodzić różne racje i interesy. Choć i pod tym względem powoli, powoli także sytuacja się zmienia.
Nowa demokracja i nowe media
Wina leży oczywiście również po stronie obywateli, którzy twierdzą, że nie mają czasu na to, by uczestniczyć albo patrzą jedynie na własny interes. Relacje z władzą widzą bardzo często w kontekście załatwiania konkretnej sprawy. Jak już uda się ją załatwić, to przestają być aktywni. To jest niestety nie tylko przypadłość indywidualna, ale także cecha wielu organizacji pozarządowych. Mam trochę doświadczeń z zasiadania w różnych ciałach konsultacyjno-doradczych, więc wiem, że tak często zachowują się przedstawiciele organizacji w nich zasiadających. Są aktywni, dopóki chodzi o sprawy, które ich bezpośrednio dotyczą, a potem ze świecą ich szukać. Takie instrumentalne podejście do dialogu z władzą też jest zresztą spadkiem po socjalizmie i skutkiem braku edukacji obywatelskiej. Ale w tym względzie idziemy w dobrym kierunku, młode pokolenie inaczej już do tego podchodzi.
Niewątpliwie także pomocne są nowe technologie, one przede wszystkim niesamowicie ułatwiają i przyspieszają kontakty pomiędzy ludźmi, a także co raz częściej pomiędzy obywatelami i władzą publiczną. W kilka sekund można dotrzeć do milionów osób, w pół godziny wypracować wspólne stanowisko, a w następne pół zebrać pod nim podpisy.
Z drugiej jednak strony nowe media spłycają kontakty i mają swoje ograniczenia. Według mnie są dobrym narzędziem komunikacji, ale nie realizacją aktywności obywatelskiej. Przykładem jest sprawa z ACTA, gdzie internet aż pękał od komunikatów, oburzenia , postulatów, ale to było za mało i ludzie musieli wyjść do „realu”, na ulicę. Na razie mam wrażenie zachłystujemy się wciąż nowym technologiami, ale to powoli wróci do normalnych rozmiarów i będziemy traktować je jako pomocne, użyteczne narzędzia, a nie jako alternatywę dla bezpośredni kontaktów międzyludzkich.
Zresztą wiele jeszcze jest w tym komunikacyjnym wymiarze do zrobienia. Nadal sporo ludzi w Polsce jest e-wykluczonych, nadal rzadko w internecie czy są bezpośrednie relacje np. z sesji rady gminy czy wspólnoty sołeckiej, nie mówiąc już o możliwości internetowego w nich udziału mieszkańców, zadawania pytań, itp.
Nowa gmina: naturalne cele, nie sztuczna administracja
Mikro wspólnoty (sołectwa, osiedla, dzielnice), o czym już wspominałem, będą coraz istotniejsze. Gmina także powinna być silniejsza, jako wspólnota, zrzeszenie sołectw, osiedli. Ale w tej chwili trochę jej przeszkadza obecna ustrojowa dwoistość. Z jednej strony samorząd gminny jest reprezentacją mieszkańców, ale z drugiej władzą publiczną. Czyli taka, jak się mówi, ni pies ni wydra. Niestety zauważam, że obecnie to drugie oblicze dominuje. Obywatele postrzegają swój samorząd gminny jak władzę narzuconą, mówiąc o nim „oni”. Niestety bardzo często samorządowcy też bardziej wczuwają się w rolę władzy, dzielą i rządzą, a nie służą swoim mieszkańcom. To na pewno trzeba zmienić, trzeba oddać samorząd gminny mieszkańcom, przy czym tu bez zmian prawa chyba się nie obejdzie. Mam też nadzieję, że znikną powiaty, które nie są specjalnie potrzebne. W to miejsce znacznie bardziej użyteczne byłoby tworzenie przez gminy funkcjonalnych wspólnot, opartych na różnym spoiwie: funkcjonalnym, tradycyjnym, kulturowym, ekonomicznym. To znacznie bardziej naturalne, a przede wszystkim użyteczniejsze niż sztuczne podziały administracyjne.
Są już sygnały, że Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji pracuje nad takimi rozwiązaniami, które mają zachęcać samorządy do łączenia się w różne związki. To dobry kierunek – tworzenia zrzeszeń ponadlokalnych w zależności od tego, co jest potrzebne ich członkom.
Konieczne będą „pod-sektory”
Obserwuję trochę to, co dzieje się na Zachodzie – w Niemczech czy Anglii. Dostrzec tam można rozdzielenie różnych nurtów wśród organizacji pozarządowych, które tworzyło się przez dziesiątki lat. W Niemczech np. dzięki rozwiązaniom prawnym i finansowym wykształciła się grupa organizacji, która nazywa się „freie Träger” – to niezależni dostarczyciele usług społecznych. I wiadomo, że ich rolą nie jest reprezentacja, edukacja czy integracja, a dostarczanie wysokiej jakości usług. To jest czytelne i przejrzyste. Te organizacje nie udają, że są kimś innym. Podobna sytuacja jest w wielu krajach zachodnich, czasami zresztą te organizacje to tak zwane quango-sy czyli organizacje współtworzone z udziałem administracji publicznej. Obok tego mamy środowiska organizacji wspierających aktywność obywatelską, organizacji rzeczniczych, itd. Jest to czytelne, wiadomo jakie funkcje i w czym interesie realizują organizacje i skąd na to mogą brać pieniądze.
W Polsce jeszcze takie czytelne podziały się nie dokonały. Przeciętna organizacja chce być wszystkim. A różnych funkcji nie da się z reguły połączyć. Czy wiarygodną jako rzecznik interesów obywateli może być organizacja, która cały swój budżet zasila z pieniędzy publicznych przeznaczonych na realizację zadań publicznych? Tak się nie da, bo popada się w konflikt z samym sobą, obywatelami i władzą. Z innej strony patrząc, czasami profesjonalizm w realizacji zdań publicznych kłóci się ze specyfiką działania organizacji i związanymi z nią wartościami. Profesjonalnie znaczy skutecznie i efektywnie, a czy efektywnym i skutecznym jest na przykład podejmowane kluczowych decyzji przez walne zgromadzenie członków? Oczywiście nie, bo można je zrobić od wielkiego dzwonu, bo trzeba sporo pracy włożyć, żeby je przygotować, bo często dyskusje nad podjęciem decyzji ciągną się godzinami i nie prowadzą do rozstrzygnięcia. Ale to jest demokracja wewnętrzna, która leży u podstaw każdego stowarzyszenia. To możliwości wypracowywania i podejmowania wspólnych, solidarnych decyzji.
Wrócę na koniec do przedsiębiorczości społecznej, bo ona może być próbą rozwiązania dylematu: profesjonalnie-demokratycznie. Pozwala bowiem łączyć profesjonalizm i rynkowość w działalności gospodarczej z demokratycznym zarządzaniem i wartościami realizowanymi w działalności społecznej. To jest dla mnie próba pogodzenia różnych twarzy i funkcji organizacji pozarządowych.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)