Mam dwie wizje trzeciego sektora za 25 lat. Pesymistyczna jest taka, że go właściwie nie będzie. A optymistyczna, że w anarchizującym się społeczeństwie stanie się siłą dominującą.
Jeśli nic się nie zmieni w obecnym postrzeganiu relacji między organizacjami pozarządowymi a administracją i biznesem, to trzeci sektor zostanie przez nie wchłonięty, stanie się ich przybudówką. Stanie się częścią systemu.
Wtedy rolę obywatelskiej aktywności przejmą nowe ruchy miejskie, nowe inicjatywy. Będą działać w kontrze do tych zinstytucjonalizowanych czy skomercjalizowanych bytów. Będą spontaniczne, atrakcyjne, ale nie będą miały tego, co organizacje – pamięci instytucjonalnej. Nie będą też działać wówczas, gdy potrzebne będą długotrwałe, niezbyt spektakularne działania. Uda się jedynie załatwić rzeczy, które są szybkie, widoczne i odbijające się szerokim echem. Pozostaną więc tym, czym w tej chwili często chcą widzieć organizacje pozarządowe przedstawiciele administracji – efemerydami, działaniami dodatkowymi, hobbystycznymi podejmowanymi przez osoby bez odpowiedniego przygotowania, bez długofalowej wizji. Powstanie więc jakiś czwarty sektor, a aktywni obywatele podzielą się, jak w 1914 roku, na aktywistów i pasywistów, czyli romantyków i pozytywistów.
Jest jednak nadzieja, choć wymaga ona zmiany paradygmatów w sektorze, że stanie się wręcz przeciwnie. Organizacje, wzmocnione działalnością aktywistów, nieformalnymi inicjatywami, staną się dla władzy i biznesu rzeczywistym partnerem, stroną do rozmów, a nie jedynie wykonawcą usług. Nie wyklucza to współpracy z administracją czy biznesem, ale będzie się ona odbywała na innych zasadach. Będzie to partnerstwo oparte o różne cele, różne metody działania, różne zaplecze. Różnorodność, której celem będzie wspólne budowanie czegoś pozytywnego, wprowadzanie zmian. Dużo się o tym obecnie mówi, ale niespecjalnie kto realizuje taką ideę partnerstwa.
Trzecia siła
Jeżeli organizacjom uda się wycofać na taką pozycję, to będą wyraźną trzecią siłą, wewnętrznie różnorodną, ale równocześnie żywotną. Siłą, która – współpracując na zasadzie negocjowania rozwiązań, a nie konkurencji czy podporządkowania się decyzjom zewnętrznym, finansowym – będzie wpływała w znaczący sposób i na biznes, i na administrację, przejmując wręcz spory obszar działań obu tych sektorów. Pod warunkiem, że ekonomia społeczna nie będzie zwykłą ekonomią, do czego wielu nas namawia, a realizacja zadań administracji nie będzie tylko wyręczaniem administracji w tym, co ona ma zrobić, ale robieniem tego w inny sposób.
Obecnie, gdy mówimy o zlecaniu realizacji zadań publicznych organizacjom, to musimy się zastanowić, ile w tym jest dyrektywy administracyjnej, a ile spontaniczności organizacji. Jeżeli jest to zlecenie, które ma bardzo sztywno określone ramy i nie ma tam mowy o żadnych możliwych wariacjach, to jest to czyste wykonanie zadania. Jeżeli dopuszczony jest element specyfiki organizacji, to już mamy coś innego. Pytanie, kto decyduje o tym, co ma być robione? Jeżeli to jest wyłącznie decyzja administracyjna, to nie o to nam chodzi. Powinniśmy dążyć do tego, aby była to decyzja wypracowana oddolnie, która może być współfinansowana z góry.
Bez udawania
Na tym m.in. polega problem z ustawą o działalności pożytku publicznego, która nie potrafi powiedzieć, czy jest po to, żeby zlecać zadania państwa, czy żeby wspierać to, co robią organizacje, znaczy obywatele. Udaje jedno, a robi drugie. Gdy obywatele chcą coś zrobić, administracja dorzuca im parę groszy, ale udaje, że to jest zlecenie zadania publicznego organizacji.
Obie te formy działania są potrzebne, ale nie na zasadzie udawania. Trzeba zlecać pewne zadania i organizacje powinny brać takie zlecenia, ale z możliwością przeznaczania części środków na swój rozwój lub budowanie stabilności. A z drugiej strony – powinno się realizować potrzeby obywateli.
Nie będzie państwa
Moja wizja trzeciego sektora, czy też w ogóle społeczeństwa, w przyszłości jest anarchistyczna: organizacje społeczne będą czymś innym niż biznes i administracja, ale częściowo będą wykonywać te same zadania i czerpać środki z tych samych źródeł. Będą znaczącą dodatkową siłą, która z czasem zdominuje, a może nawet – tak jak chciał Antonio Gramsci – przejmie oba te sektory i obejmie całość społeczeństwa, zbudowanego od dołu do góry. W zasadzie nie będzie państwa jako środka przymusu, ale powstanie kooperatywna rzecz wspólna (Samorządna Rzeczpospolita).
To rozwiązania, pojawiające się w wizjach myślicieli anarchizmu, który ciągle jest kojarzony raczej z aktami terroru, a nie świecką szkołą, samorządnością miast, demokracją ekonomiczną… I pewnie tak już zostanie.
Ale co innego etykietka, a co innego idea, która potwierdza to, co coraz częściej odczuwa przynajmniej część społeczeństwa, wyraźnie mówiąca, że jest alternatywa między państwem a rynkiem. Nie chodzi o to, żeby ograniczyć kapitalizm państwem albo że należy rynkiem rozwalić socjalizm państwowy. To jest trzeci punkt widzenia, trzecia droga, jak ktoś może powiedzieć. Może utopijna, ale według mnie coraz więcej wskazuje na to, że idea dobrego rządzenia (mam tu na myśli teoretyczne jej podstawy, a nie rzeczywistość) to jest dokładnie to.
Myślimy, jak spowodować, żeby władza nie miała nad nami władzy, a była tylko emanacją tego, co chce społeczeństwo. A z drugiej strony, żeby rynek nie był kapitalistyczny, to znaczy nie opierał się na władzy pieniądza, ale na potrzebach społecznych, formułowanych i realizowanych najniżej jak to jest możliwe. Czyli, jeżeli weźmiemy ekonomię społeczną w jej dosłownym znaczeniu i dobre rządzenie w jego dosłownym znaczeniu, to zbliżamy się do wizji anarchistycznej bardziej niż kiedykolwiek w historii. Tylko trzeba to zrealizować.
Rewolucja. Może permanentna
W jaki sposób do tego dojdzie, to zależy w dużej mierze od sytuacji w kraju. Jeśli będzie kryzys, to ludzie wyjdą na ulice i jednym z ich postulatów będzie likwidacja organizacji pozarządowych.
Jeśli będzie wzrost gospodarczy, to oczywiście nikomu nie będzie się chciało protestować i wszyscy będą zachwyceni tym, że organizacje coś za nich robią. Wtedy konieczna będzie permanentna rewolucja. Zresztą, według mnie, po to powstawał i istnieje sektor pozarządowy: aby biznes nigdy nie mógł się okopać na swoich terenach, a administracja działać w tradycyjny sposób, ponieważ cały czas jest ktoś, kto patrzy im na ręce. Kto mówi, że można zrobić lepiej, że coś jest nie tak, że świat się zmienia i oni także się powinni się zmieniać. To jest zadanie sektora. Jeżeli nie trzeciego, to czwartego.
Źródło: inf. własna