NGO SCI-FI: bez nowych "mózgów" sektor nie przetrwa
– Potrzebujemy ludzi, którzy od nowa powiedzą: tak, to jest moja życiowa misja, żeby sprzątać sektor i relacje z rządem, biznesem, obywatelami. Potrzebujemy młodych, którzy podobnie jak ci starsi, będą działać sektorowo – przekonuje ekonomistka Joanna Tyrowicz, prezentując w ngo.pl wizję przyszłości organizacji pozarządowych.
Przepis na organizację, która przetrwa kolejne 25 lat?
Obawiam się, że ten przepis jest dość mało inspirujący. Trzeba mieć porządek, trzeba mieć wszystko poukładane. Trzeba wiedzieć, z kim rozmawiać, jak rozmawiać. Trzeba mieć wejście do mediów i trzeba mieć dobre komunikaty. To wszystko wcale nie oznacza, że trzeba mieć dobry cel.
Jak zapewnić organizacji byt?
To w moim odczuciu będzie musiało ulegać zmianie, a sposób zmiany zależeć będzie od wielu złożonych czynników. Podam przykład: kiedy wymyślano mechanizm 1%, co do wizji miał on pomagać głównie organizacjom lokalnym. Dziś widzimy, że są to pieniądze, które trafiają przede wszystkim do organizacji z dużym „display’em”. Nie wiem, czy należy mechanizm 1% zmienić – mnie osobiście on nie odpowiada, ale ważniejsze jest to, że stanowi on przykład tego, jak trudno inżynieryjnie podchodzić do tematu finansowania dla organizacji pozarządowych i działalności społecznej.
Kluczowy będzie mechanizm dostępu do pieniędzy. W innych krajach, gdzie sektor pozarządowy jest bardziej utrwalony, nowe technologie wnoszą innowacje w sposobach zbierania pieniędzy, ale nie zmienia się tak bardzo to, od kogo się je pozyskuje, jakimi argumentami i na co. Na przykład, choć we Francji stopniowo zmienia się sposób fundraisingu (wysyłka mailowa zamiast tradycyjnie pocztą), to nadal prośby kieruje się głównie do osób prywatnych, z informacją o planowanym działaniu i oczekując indywidualnej darowizny. I ten mechanizm bez zmian działa we Francji z powodzeniem od kilkudziesięciu lat.
W Polsce nie mamy zbyt wielu utrwalonych mechanizmów. Duża część organizacji szuka sponsora, do którego można się przykleić, czyli administracji lub organizacji biznesowej. To dominujący sposób zabezpieczenia finansów. To jednak nie buduje stabilności organizacji, tylko jej uległość.
Państwo nie pomaga
Wszystko, co zależne jest od państwa, jest narażone na duże fluktuacje. Jeśli jestem organizacją humanitarną i państwo zmienia mi co chwila swoje priorytety – raz Sudan, raz Mali, a raz Afganistan – to stabilność jest ograniczona. To samo dotyczy organizacji, które prowadzą działalność edukacyjną w Polsce. Nasze państwo konsekwencję przejawia głównie w miewaniu rozlicznych fanaberie.
Znaczna część organizacji czeka na złotego gola – chce zdobyć grant i szuka go jak Świętego Graala. Problem w tym, że żyjąc z grantów, nie ma możliwości stworzenia sobie kapitału żelaznego, zaoszczędzenia na wzmocnienie organizacji, tzw. „capacity building”. Teoretycznie dałoby się, gdyby na przykład samorząd i rząd płaciły za efekt, a nie rozliczały koszty. Jednak w perspektywie, o której mówimy – czyli 20-30 lat – nie sądzę, by polska administracja osiągnęła sama taki poziom rozwoju, by kogokolwiek rozliczać z rezultatów.
Rola filantropii
Wszyscy narzekają, że sponsor strategiczny jest konieczny, bo filantropia w Polsce nie działa, ale to moim zdaniem nieprawda. Nie ma zazwyczaj problemów z zebraniem pieniędzy, jeśli tylko media się zainteresują. To, czego nie umiemy, to dobrze komunikować się z darczyńcami BEZ mediów. Darczyńcy nie mają wykształconego przekonania, że wsparcie finansowe organizacji to naturalna rzecz, którą trzeba zrobić. Poza WOŚP nikomu to się nie udało. Fundacja TVN-u czy Fundacja Polsat-u mają duży display, co ułatwia pozyskiwanie środków, ale tzw. przeciętny obywatel nie wie do końca, czym zajmują się te fundacje i na co wydają pieniądze. Nie jest też łatwo się tego w przejrzysty sposób dowiedzieć.
Ta ostatnia kwestia stanowi o drugiej słabości, czyli o jakości OBUSTRONNEJ komunikacji. Gdyby zapytać 100 najważniejszych organizacji z 1% lub tych zbierających najwięcej od prywatnych darczyńców, czy im się zdarza, że ktokolwiek zadzwoni i zapyta, na co poszły moje pieniądze – 99 na 100 odpowie, że nie było takiego przypadku. Przeciętny Polak-darczyńca nie pyta. Dał 10zł, 100 zł czy często nawet 1000zł, ale niewiele chce wiedzieć o sposobie funkcjonowania organizacji, którą wsparł, o jej podopiecznych, problemach. Pytaniem jest, czy tak pozostanie. W różnych innych obszarach coraz bardziej się „uobywatelszczamy”. Coraz częściej zadajemy pytania. Dajemy sobie prawo do informacji. Stajemy się jednak także coraz bardziej powierzchowni. Zadajemy coraz płytsze pytania. Obywatele angażują się w rzeczy, które nie są aż tak ważne. Powierzchowność komunikatu i reakcja obywateli to zagrożenie dla obywatelskości, ale ta diagnoza nie jest ani nowa, ani moja.
Inna sprawa, że nie do końca umiemy jako organizacje odpowiadać precyzyjnie na te pytania. Na co dzień zajmuję się rynkiem pracy, ale nie potrafię po 8 latach realizacji projektów unijnych powiedzieć: organizacje pozarządowe są o 10 punktów procentowych skuteczniejsze albo o 30 procent bardziej efektywne kosztowo. Szykuje się obecnie nowy okres programowania z funduszy unijnych, a my nie zebraliśmy danych, nie mamy przekrojowych ewaluacji, żadna organizacja parasolowa czy branżowa nie wymyśliła, że potrzebne nam są takie badania. I tak jest w każdym obszarze – pomoc społeczna, edukacja, osoby niepełnosprawne, przedsiębiorczość. Jak mamy teraz stanąć naprzeciw rządu i w nowej perspektywie żądać dla organizacji więcej? Jakich argumentów użyć? Ja sobie mogę być przekonana, że organizacje są bardziej efektywne, ale twardych argumentów nie mam.
Brak ewaluacji to nie tylko wina organizacji, bo nie robi ich również rząd. Ale to my musimy wydzierać pieniądze, więc stety niestety na nas spoczywa ciężar dowodu. A my jakbyśmy całą energię wkładali w uczenie się języka administracji, zamiast wymuszanie swojego. Walczymy o strukturę FIO, ale nikt nie wpisuje w nią działań ewaluacyjnych. Są audyty, ale nie ma podsumowań – żeby można było przeczytać, że organizacje w danych sferach są lepsze albo gorsze niż administracja. Nie jesteśmy w stanie wypracować jasnego komunikatu: tak, jesteśmy profesjonalni i mamy serce, a do tego wynik o 15% lepszy. W rozbieganiu pomiędzy projektami i funkcjami, coraz mniej mamy czasu rozmawiać, syntetyzować, wyciągać wnioski i iść wspólnie w szyku, zamiast ciągle próbować wojny podjazdowej toczonej przez pojedyncze organizacje.
Ekonomizacja jest fajna, ale może zagrażać misji
Ekonomizacja to czasem sposób realizacji misji i to zostawmy obok, bo to całkiem osobna para kaloszy. Ale ekonomizacja rozumiana czysto finansowo może być fajnym sposobem na uzyskanie niezależności finansowej. Wiele organizacji jednak nie chce prowadzić działalności gospodarczej – uważają, że nie są od tego, że to wbrew filozofii organizacji, którą powołali.
W przypadku organizacji lokalnych to mogłoby być fantastyczne narzędzie uniezależnienia od tego, czy starosta albo wójt sypnie kasą. Problem w tym, że lokalnie nie tak łatwo zarabiać pieniądze. Można świadczyć usługi hotelarsko-cateringowe, ale do tego potrzebna jest baza, ktoś musi tę bazę organizacjom na początku dać. Mogą być lokalnym producentem-sprzedawcą mleka, produktów regionalnych, koronek czy skarpetek i z pewnością z czasem popyt na regionalne produkty będzie rósł. Tylko taki biznes nie ma związku z tym, po co powołujemy organizację pozarządową – czyli rozwiązywania najbardziej palących problemów, których nikt inny nie zauważa. Ostatecznie, jak popatrzymy na to realistycznie, zbiór organizacji, które byłyby w stanie się z sukcesem ekonomizować wcale nie jest aż tak duży.
Na dodatek ludzie w wielu organizacjach wciąż z pewną dezynwolturą podchodzi się do pieniędzy. Nauczyliśmy się, że te publiczne trzeba jakoś rozliczać, ale profesjonalizacja działalności biznesowej przychodzi z trudem. Ludzie, którzy chcą zmieniać świat, nagle 60% swojego czasu muszą poświęcać na to, żeby było z czego zapłacić rachunki. Potem dopiero zmieniają świat. Trudno się nie wypalić. Często też działalność gospodarcza nie jest dla ludzi z organizacji tym, co daje poczucie spełnienia. Ciężko więc z tego powodu utrzymać wysoki poziom zaangażowania w działania organizacji.
To również pytanie, w którym momencie rozwoju organizacji wkracza ekonomizacja. Jeśli powodem do ekonomizacji jest walka o przetrwanie, to zaczyna wpływać na sposób działania, realizację misji, rodzi konflikty. Problem tych najbardziej licznych lokalnych, małych i średnich organizacji jest taki, że dla nich w dłuższej perspektywie ekonomizacja to kwestia przetrwania, a nie zwiększenia skali oddziaływania.
Brutalnie mówiąc, w przyszłości nie przetrwa tyle organizacje, ile działa obecnie. Jeśli będą się w stanie konsolidować, to będą funkcjonować bardziej niezależnie od państwa. Łatwiej będzie im także walczyć z absurdami nieodłącznie związanymi z relacjami z samorządem czy rządem. Na dziś większość organizacji walczy samodzielnie, przekonana, że tylko im jest tak źle, tylko ich rząd czy samorząd tak źle traktują. Ale wiele z problemów jest takich samych – kontakt z „państwem” to często wręcz zderzenie z niekompetencją, poczuciem wyższości i przekonaniem o nieomylności władzy. Tak pewnie było zawsze, tylko przez wiele lat w imieniu całego sektora walczyli jego liderzy – myślący systemowo, a nie z perspektywy swojej organizacji, swojego beneficjenta, swojej misji.
Potrzebujemy nowych liderów
Tu akurat odpowiedź jest łatwa – wielką wolą i siłą tysięcy ludzi, którzy mają pasję zmieniania świata na lepsze. Partyzantką po prostu. Tylko wszyscy są tym coraz bardziej zmęczeni. Poza tym, stopniowo zmienia się model organizacji i przywództwa, o czym już mówiłam. Pierwszą twarz III sektora w Polsce ukształtowało w dużym stopniu kilka osób. Tak naprawdę garstka, która miała gigantyczny wpływ na tworzenie tego, co dziś nazywamy III sektorem. Niewiele osób z młodszego pokolenia jest w stanie dotrzymać im kroku. Fascynujące będzie obserwowanie, skąd przyjdą kolejni liderzy środowiska pozarządowego. Znaczna część etyki – tego, czym powinien być III sektor, jak należy postępować – wykuwała się na początku lat 90. Dziś dla bardzo wielu organizacji to nieznana karta. Powstało mnóstwo nowych stowarzyszeń i fundacji. Pierwsza piątka najbogatszych organizacji 15 lat temu w ogóle nie istniała. Dzięki Facebookowi i mediom wyrastają nowe „osobowości” III sektora i to naturalne, ale niezbędni są nam ludzie, którzy pokierują „ruchem”. W przypadku ACTA dziesiątki tysięcy ludzi wyszły na ulicę. Mnóstwo ludzi próbowało się pod to – mniej lub bardziej skutecznie – podłączyć, a silna presja społeczna doprowadziła do zmiany stanowiska rządu. Ale rok wcześniej zmieniony został system emerytalny, ewidentnie ze szkodą dla całego pokolenia. Nikt nie był w stanie tego ludziom wytłumaczyć, wygenerować poczucia „fajnej jazdy”. Nie znalazł się lider, który powiedziałby: ludzie to jest ważne, ruszcie się. Znacznie łatwiej dziś stworzyć organizację, która dzięki 1% wejdzie do pierwszej dziesiątki czy dwudziestki, a tematy, którymi Polacy się interesują i co za tym idzie, na co są skłonni przekazywać pieniądze, są zależne od mody.
Nie oceniam, czy to dobrze, czy źle, ale nie szukajmy ocen, raczej przewidujmy konsekwencje pewnych procesów i zastanówmy się, czy ta projekcja przyszłości nam odpowiada. Dziś osoby wywodzące się z „dawnego” sektora są nadal wpływowe, ale ich organizacje znaczą dla sektora znacznie mniej. To jednak wciąż osobowości, które mają bardzo duży wpływ na postrzeganie sektora. Tyle, że za 20 lat będą traktowani podobnie jak dziś premier Tadeusz Mazowiecki – niemal wszyscy się z nim bardzo zgadzamy, ale jednak z pewnego z dystansu. W Warszawie to Kuba Wygnański, Jurek Owsiak, Janka Ochojska, Piotr Frączak, Tomek Schimanek, Lidka Kuczmierowska, Beata Juraszek i garstka kilkunastu osób – mniej znanych, ale nie mniej oddanych sprawie. Jednak te nazwiska powstającym organizacjom mówią często niewiele. Ci „nowi” nie mają pojęcia, dlaczego ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie ma taki kształt, a nie inny, podobnie jak ustawa o fundacjach czy ustawa prawo o stowarzyszeniach. To wszystko są dla nich zastane rzeczy, które chcą wykuwać na nowo. I świetne, tylko że często nie mają umiejętności negocjacji, perspektywy całości sektora. Wyciągają rękę po więcej i to dobrze, ale nie wydaje mi się, żeby umieli to osiągnąć. W każdym razie na dziś. Moim zdaniem nie da się bez liderów, który planują, są mózgami sektora, a nie tylko swoich organizacji.
Organizacje takie jak Polska Akcja Humanitarna czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zostaną. Ich liderzy kształcą swoich następców. Ale nie wiem, kto w młodym pokoleniu będzie w stanie stworzyć podobne więzi, w podobny sposób prowadzić rozmowę z rządem, ze społeczeństwem, by przeprowadzać kolejne zmiany. Wcześniej było to możliwe, bo liderzy znali się i mieli wspólny etyczny rodowód, dlatego łatwiej było im współpracować. Dziś współpracę opieramy często na innych motywacjach, a sieci tworzą się „wzdłuż” innych potrzeb. Tymczasem potrzebujemy liderów sektora z nowego pokolenia. Problemy mamy te same – NGO-s prowadzący schronisko dla zwierząt, obrońcy prywatności, organizacje terapeutyczne, rozwoju lokalnego, rynku pracy i wpierający osoby niepełnosprawne, wszyscy. Musimy ciągle tłumaczyć, że znamy się na tym, o czym mówimy, że tych racji nie można lekceważyć, że siła woli nie zastąpi pieniędzy w zmienianiu świata. Nihil novi. Potrzebujemy ludzi, którzy od nowa powiedzą: tak, to jest moja życiowa misja, żeby sprzątać sektor i relacje z rządem, biznesem, obywatelami. Ludzi, których sektor posłucha. Potrzebujemy młodych, którzy podobnie jak ci starsi, będą działać sektorowo.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)