PAJĄK: Język „endżiosów” to udręka. Dla większości Polaków jest bełkotem, którego nie da się nawet zacytować w autobusie. Staje się równie hermetyczny, co zawodowy język programistów, prawników czy inżynierów budownictwa.
Po ćwierć wieku budowania trzeciego sektora, czyli organizacji społecznych (tak wolę je nazywać za Tomaszem Sadowskim, promotorem tego określenia), nie są one rozpoznawalne przez społeczeństwo (sic!). Nie mają „imienia” i nie mają zrozumiałego języka. To nasze dwie wielkie słabości! W czasach pokoju utrudniają na przykład zdobywanie funduszy poza instytucjami grantodawczymi. W czasach politycznej wojny są wykorzystywane przez media i polityków do osłabienia „wroga”, pozbawienia władzy i autorytetu.
Czemu nie ma filmu o NGO?
Fakt, że przez lata interesowaliśmy się działaniami polityków jako organizacje strażnicze, nie oznacza, że oni interesowali się nami. W podobnym stopniu dotyczy to mediów, a zwłaszcza telewizji. Opowieści z „trzeciego sektora” przedzierały się w ostatnich latach do publicznej telewizji chyba tylko w regionach. Do ogólnopolskich redakcji docierały już tylko największe organizacje filantropijne. Nie było nas dużo w Wiadomościach, ale co gorsza – nie było nas w popkulturze. Nie powstał żaden show, serial czy polski film mówiący o realiach naszej pracy.
Dlaczego mógł powstać serial „Głęboka woda” o ośrodku pomocy społecznej (jednym z 2,5 tysiąca), a nie ma telewizyjnej historii o podobno fascynującej pracy w organizacji społecznej (jednej ze 100 tysięcy)? Wracamy do pytania – kto i dlaczego miałby zrobić taki film? Jak jednym zdaniem przekonamy do niego producenta? Jeśli tego zdania razem nie stworzymy sami, to będzie ono brzmiało tak: „Bohaterem filmu jest wyrafinowany oszust, który po kilku latach pracy w USA wraca do Polski i postanawia zrobić przekręt życia”. Tyle tylko, że ten komediodramat już powstał w 2006 roku i nosi prosty tytuł – „Fundacja”.
NGO – grzech główny
Moim zdaniem brak zainteresowania społecznego działaniami organizacji wynika w dużej mierze z języka, który sami sobie ułożyliśmy – trochę z zagranicy, trochę z urzędów, trochę z biznesu. Granty, transparentność, pożytek publiczny, fundraising, działalność non-profit – długo można wymieniać kolejne słowa naszego żargonu. Są w kulturze języka obszary, które można poprawić, można jeszcze o nie zadbać, ale są i takie, które stanowią pień i początek wszystkiego.
Jak jest gdzie indziej?
Czy nazwa „NGO” jest tak samo problematyczna w innych nieanglojęzycznych krajach Europy? Martin Barthel z Comparative Research Network (CRN) w Berlinie odpowiada: – W Niemczech do późnych lat 90. nie istniała, podobnie jak wcześniej w Polsce, ogólna kategoria nazywana dziś NGO (niem. Nichtregierungsorganisation). Do tej pory za NGO uważa się potocznie raczej większe organizacje jak UNICEF czy Czerwony Krzyż. Co do odbioru przez media, to są one zainteresowane zaangażowaniem społecznym i inicjatywami mieszkańców, ale nie przypinają im od razu etykietki „NGO”.
Czyż nie podobnie jest w Polsce?
Na Węgrzech używa się za to wyrażenia „civil szervezet”, czyli organizacji społeczeństwa obywatelskiego. Jak stwierdza Krisztina Keresztely z CRN, praca węgierskich organizacji społecznych jest doceniana, gdy potrzebna jest pilna pomoc, głównie w sytuacjach kryzysowych. Na ogół pozostają jednak niezauważane, m.in. z powodu słabej promocji w mediach właśnie. Na marginesie – również Węgry przeżywają ostatnio zmasowany atak na organizacje zajmujące się prawami człowieka i obywatela. Są one traktowane jako wróg publiczny przez rządzących i część społeczeństwa w wyniku coraz większego populizmu w kraju. Istnieje więc wśród organizacji społecznych duża potrzeba pokazywania w mediach prawdziwego obrazu ich działalności. I to nie tylko wybranych przez rząd organizacji.
Model czasu antenowego dla NGO znany jest w wielu krajach Europy. W Portugalii również, a jednak zdaniem Cláudii Ferreiry z Federacji Stowarzyszeń Młodzieżowych Dystryktu Porto małe organizacje robiące świetne rzeczy lokalnie z trudem przebijają się do krajowych mediów. Tam sukces i wizerunek pielęgnują te organizacje społeczne, które działają na masową skalę lub stoi za nimi znana osoba publiczna. Jednak NGO (port. ONG) jest terminem znanym dość powszechnie, a zwłaszcza na polu pomocy społecznej działania portugalskich organizacji są dobrze rozpoznawalne i mają długą tradycję.
Węgierska nauczka
Warto jednak wrócić na chwilę na Węgry. Tam dwa lata temu rząd zaatakował otwarcie beneficjentów i organizacje zarządzające Funduszami Norweskimi, rozpoczynając długotrwałe dochodzenie. Fundusz nawet na chwilę został zawieszony, a cała sytuacja doprowadziła do konfliktu z rządem Norwegii. Jak ujawniła potem wiodąca organizacja praw człowieka na Węgrzech, to premier próbował ukrócić działalność organizacji „reprezentujących lewicową opozycję”. Całą sprawę przesądził węgierski Trybunał Konstytucyjny, który całe dochodzenie uznał za bezpodstawne.
– Posiadacie swoje prawa, więc jeśli wiecie, że macie rację, pewnie występujcie w swojej obronie – radzi Krisztina Keresztely.
Media nas wyprzedziły
Dlatego cieszy, że jako organizacje mamy już nawet Biuletyny Informacji Publicznej, że coraz więcej jest ciał konsultacyjnych, rad i „profesjonalizacji sektora”. Prawnie i formalnie wiele organizacji jest świetnie przygotowana. Ale „jedno trzeba było czynić i drugiego nie zaniedbywać”. Zaniedbaliśmy PR – „relacje publiczne”. My, którzy jesteśmy podobno bliżej ludzi, niż urzędy i politycy. Otóż w tym pysznym samozadowoleniu nie zauważyliśmy, że jest ktoś, kto jest już od dawna dużo bliżej – mass media. To one kształtują świadomość, dziś w sposób niemal totalny…
Nie łudźmy się – o naszym istnieniu część Polaków przypomina sobie raptem raz w roku, wypełniając PIT. Bo nie pamięta, o co chodziło z tym „OPP”. Połowa z nich dostanie wcześniej ulotkę albo esemesa od znajomego, który ma osobisty czy rodzinny „interes” w jednym procencie podatku. Bo „interes” w kapitalistycznej Polsce jest słowem powszechnie rozumianym, podobnie jak słowo z innej bajki: „publiczny”. „Publiczny”, czyli w naszym kraju ciągle bardziej niczyj niż wspólny. Publiczny mamy transport, starą szkołę czy szalet, ale rzadko kiedy – interes.
Dziś połączenie tych dwóch słów „interes publiczny” wydaje się odbiorcom mocno podejrzane. Póki nie odczarujemy tej zbitki (i pewnie wielu innych w naszych komunikatach do zwykłych ludzi i mediów), póki nie pokażemy słowem, obrazem, filmem, że „to też Twój interes”, nie mamy szans w walce z propagandą. Walka zaczyna się w autobusie.
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Zaniedbaliśmy PR. My, którzy jesteśmy „bliżej ludzi”. W samozadowoleniu nie zauważyliśmy, że jest ktoś, kto jest bliżej – mass media.