Ustawa o spółdzielniach socjalnych przepadła jeszcze w Sejmie poprzedniej kadencji. Posłowie podejrzewali, że stworzy raj podatkowy. Tymczasem ludzie w spółdzielniach socjalnych wcale się nie głowią się nad tym, jak tu się podatkowo obłowić. Raczej nad tym, jak porządnie pismo napisać, jak nie dołożyć do interesu i jak się o pieniądze nie pokłócić.
Pierwsi w Polsce byli bezrobotni związani ze Stowarzyszeniem
„Otwarte Drzwi”, działającym na warszawskiej Pradze. W kwietniu
zarejestrowali spółdzielnię socjalną „Z myślą o Tobie”. Założycieli
jest w sumie dziewięciu. Monika Tarnawska, bezrobotna przez trzy
lata, zebrała czterech wspólników i dziś zajmują się gastronomią –
organizują katering. Do nich dołączyli czterej mieszkańcy „Domu
Rotacyjnego” przy Stowarzyszeniu „Otwarte Drzwi” – eksbezdomni,
eksuzależnieni, ludzie próbujący wyjść na prostą. Tak powstała
druga załoga spółdzielni: remontowo-budowlana.
Spółdzielnie socjalne można już tworzyć, i to bez specjalnej ustawy, która utknęła w Sejmie poprzedniej kadencji i ostatecznie nie została przegłosowana. Można to zrobić na podstawie kilku odrębnych przepisów: Prawa spółdzielczego, ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy oraz ustawy o zatrudnieniu socjalnym. Do założenia spółdzielni potrzeba minimum pięciu osób. Mogą ją założyć osoby wykluczone społecznie, wymienione w ustawie o zatrudnieniu socjalnym: zaleczeni narkomani lub alkoholicy, bezdomni, byli więźniowie, uchodźcy, chorzy psychicznie. Spółdzielcami mogą też zostać osoby niepełnosprawne lub bezrobotne. Członkowie-założyciele muszą, między innymi, wybrać zarząd, napisać statut i biznesplan, wystąpić o NIP, REGON oraz o wpis do Krajowego Rejestru Sądowego. Potem spółdzielnia socjalna może zacząć prowadzić działalność gospodarczą, czyli zmagać się z tą samą rzeczywistością co tysiące prywatnych przedsiębiorców.
Spółdzielcy „Z Myślą o Tobie” finansowych kokosów nie zbijają. Do spółdzielni wnieśli po 20 zł i własną pracę, na początku w dużej mierze wolontarystyczną. Ubiegali się o przysługujące każdemu spółdzielcy dofinansowanie z urzędu pracy na rozpoczęcie działalności (ok. 4000 zł), ale wnioski im odrzucono z przyczyn formalnych. Sprawa z wyprawką z Funduszu Pracy nie jest prosta, trzeba złożyć, m.in. biznesplan. Jeśli zostanie zrealizowany, dotacji nie trzeba będzie zwracać. Niewielu początkujących spółdzielców potrafi go napisać.
– Sami urzędnicy mają małą wiedzę na temat spółdzielni – mówi Mariusz Zawistowski z Biura Informacji i Analiz Zatrudnienia Socjalnego. – Zdarza się, że żądają od spółdzielców rzeczy prawem nie przewidzianych: na przykład finansowego zabezpieczenia dotacji!
„Z Myślą o Tobie” daje sobie radę na razie wyłącznie dzięki
Stowarzyszeniu „Otwarte Drzwi”. Tu użyczają im lokal i poloneza,
płacą za energię i telefony. Prowadzenia biura uczą ich
wolontariusze, konsultują prawnicy.
– Za każdą taką spółdzielnią musi na początku ktoś stać – mówi Anna
Machalica-Półtorak, prezes Stowarzyszenia „Otwarte Drzwi”,
inicjatorka spółdzielni. – To może być organizacja pozarządowa, to
może być ośrodek pomocy społecznej, centrum integracji –
jakakolwiek instytucja. My dostajemy pieniądze na człowieka
bezrobotnego na rok. Doprowadzamy go do jakiegoś poziomu
samodzielności, aktywności, ale potem musi się jeszcze pojawić etos
pracy. On w ciągu tego roku powinien sobie znaleźć pracę. Znajdują
– dorywczo, na czarno, wpadają w jakieś zobowiązania, długi. Naszym
pomysłem na rehabilitację tych ludzi jest spółdzielnia.
W Sejmie leży projekt ustawy o spółdzielniach socjalnych, przygotowany przez Ministerstwo Polityki Społecznej. Zwolennikami projektu były organizacje socjalne, pracujące z wykluczonymi. Kiedy projekt utknął w Komisji Gospodarki, apel do Marszałka Sejmu o przyspieszenie prac podpisały między innymi poznańska „Barka”, Stowarzyszenie „Otwarte Drzwi” i Ogólnopolski Ruch Obrony Bezrobotnych.
W warszawskim Biurze Informacji i Analiz Zatrudnienia Socjalnego
przyznają, że ustawa niewiele by zmieniła. To, co jest w projekcie,
można odnaleźć i w innych przepisach. Jednak Anna
Machalica-Półtorak twierdzi, że wiele spraw by się wyjaśniło. Na
przykład to, jakie są relacje spółdzielni socjalnej z administracją
i że można jej zlecać zadania publiczne. Poza tym, przepisów nie
trzeba by szukać w wielu odrębnych ustawach, w tym w obszernym
Prawie spółdzielczym, w którym dobrze nie orientują się urzędnicy,
a co dopiero spółdzielcy socjalni.
W projekcie zapisano między innymi, że spółdzielnia może
korzystać z pracy wolontariuszy i realizować zadania publiczne –
dokładnie tak, jak organizacja pożytku publicznego. Projekt
przewidywał także przywileje podatkowe: spółdzielnia miała być
zwolniona z podatku dochodowego oraz opłat sądowych przy
rejestracji. Składki na ubezpieczenie społeczne spółdzielców byłyby
refundowane. To właśnie te zapisy wzbudziły podejrzenia posłów, że
ustawa tworzy raj podatkowy dla nieuczciwych.
Gastronomia spółdzielcom „Z Myślą o Tobie” wychodzi i nawet zaczyna na siebie zarabiać. Wypromowali się na czerwcowej konferencji Stowarzyszenia „Otwarte Drzwi”. Tylko tam zauważyły i zamówiły ich dwie firmy. Anna Machalica-Półtorak stara się ich reklamować w samorządzie. Są pewni i są tani - mówi. Przygotowanie jedzenia bankietowego zamówiło też w spółdzielni na którąś z imprez Ministerstwo Polityki Społecznej.
Biznes remontowo-budowlany na początku spółdzielców przerósł.
Wzięli mieszkanie do remontu, nie doszacowali kosztów i dołożyli do
interesu. Ofertę kanapkową zrobić łatwiej, trudniej przygotować
kosztorys remontowy. Trzeba skalkulować narzędzia i materiały, do
użyczonego poloneza wlać benzynę, uzgodnić terminy, przygotować
ofertę, wypełnić druki, zapłacić księgowej…
– Skąd ci ludzie mają to wiedzieć, jak zaczęli się tego uczyć w
spółdzielni –pyta Anna Machalica-Półtorak. – Jeździli: dziś po
młotek, jutro po worek kleju. Ale jak się zaczęli uczyć, skierowano
na nich jupitery i ołówki dziennikarskie, a oni poczuli się ważni.
Pomyśleli, że ich praca to jest głównie reprezentowanie, a tu
trzeba było zakasać rękawy i iść zbijać tynki i wynosić gruz. I na
tym tle zaczęły się konflikty personalne. Ktoś się poczuł ważny,
ktoś mniej ważny. Nie liczyli godzin swojej pracy, więc trudno było
zyski podzielić. Zaiskrzyło.
Spółdzielcy, wciąż pod parasolem Stowarzyszenia, zmienili
zarząd, bo sobie nie radził organizacyjnie i finansowo. W zarządzie
znalazł się Jerzy Knioła, mieszkaniec Domu Rotacyjnego, szef
techniczny.
– Chcemy, żeby ktoś nad biurem zapanował – mówi – żeby nie było
bałaganu, wszystko znalazło się w segregatorach jak należy. Chcemy
się podzielić na brygady, żeby było wiadomo: przychodzi zlecenie, a
my wysyłamy konkretną ekipę.
– Prowadzę konsultacje dla spółdzielców w całej Polsce i widzę
wyraźnie, że konflikty i problemy komunikacyjne to będzie problem
wszystkich – mówi Anna Machalica-Półtorak. Jest pytanie, jak z
ludzi, spośród których każdy niesie jakiś bagaż: traumy, krzywdy
zrobić współpracujący ze sobą zespół, oparty na biznesowych
zasadach.
Ustawę o spółdzielniach socjalnych zablokował w Komisji Gospodarki jej szef, poseł Platformy Obywatelskiej, Adam Sznejfeld. Argumentował, że spółdzielnie socjalne byłyby niczym innym jak przedsiębiorstwami, tylko zwolnionymi z płacenia podatku: „Gdyby ustawa weszła w życie w proponowanym kształcie, za rok lub półtora przez Polskę przeszłaby fala przekształceń działających dziś na rynku firm w uprzywilejowane spółdzielnie – wypowiadał się dla Gazety Prawnej. – Nie byłoby to trudne. Wystarczyłoby, aby przedsiębiorca zwolnił zatrudnionych u siebie pracowników, ci zarejestrowaliby się w urzędzie pracy jako bezrobotni i razem założyli spółdzielnię socjalną. Bez znaczenia byłoby przy tym, czy byliby zarejestrowani w urzędzie pracy jeden dzień czy 10 lat”.
Z takich poglądów podśmiewają się ci, którzy z wykluczonymi
pracują na co dzień. Anna Machalica-Pułtorak nie wyobraża sobie,
który przedsiębiorca zdecydowałby się na pracę z tak trudnymi
pracownikami.
– Spółdzielnia socjalna to jest rehabilitacja ludzi przez pracę –
mówi.
Poza tym trudno o zysk ze spółdzielni. Spółdzielcy nie mają
prawa do nadwyżek finansowych – dochody, jeśli je mają,
przeznaczają na pensje, a nadwyżkę na fundusz zasobowy i
integracyjne cele spółdzielni. Zysków nie można podzielić między
członków, jak w firmie.
Póki co zainteresowani spółdzielniami socjalnymi są nie
przedsiębiorcy, a bezrobotni. Mariusz Zawistowski mówi, że można
ich podzielić na trzy grupy. W pierwszej są ci najtrudniejsi, z
największym bagażem, z którymi pracują stowarzyszenia socjalne. Tu
inicjatywa założenia spółdzielni wychodzi zawsze od stowarzyszenia.
Drugą grupą są członkowie upadłych spółdzielni inwalidzkich lub
pracy. Wszedł do nich syndyk, zlikwidował majątek, pozostał zespół
spółdzielni – jej "największy skarb”, jak go określa
Machalica-Półtorak. Chcą założyć spółdzielnię socjalną, żeby zacząć
bez obciążeń i powielania błędów. Po poradę dzwonią też bezrobotni
wykształceni: po liceum lub lepiej. Mają jakieś doświadczenie
zawodowe, kontakty, komunikują się mejlem, co już świadczy o
samodzielności. Z bezrobocia chcą wyjść o własnych siłach, bez
urzędu. Tym trzeba pomagać najmniej – ocenia Mariusz
Zawistowski.
Anna Machalica-Półtorak mówi, że największym zagrożeniem dla spółdzielni socjalnych jest szybkie bankructwo. Przeciwko spółdzielcom działają: po pierwsze – bagaż ich doświadczeń, po drugie – ich bieda.
– To są ludzie w kiepskim stanie, z zaniżonym poczuciem wartości, z problemami emocjonalnymi. Ludzie w spółdzielni uczą podstawowych rzeczy: kultury pracy ze sobą, planowania prostych rzeczy, dotrzymywania wzajemnych zobowiązań.
Po drugie – spółdzielnia potrzebuje, jak każde przedsiębiorstwo,
środków obrotowych, a w „Otwartych Drzwiach” wniesienie 20 zł było
problemem. Jak za spółdzielnią nikt na początku nie stanie, nici z
socjalnego biznesu.
Skoro – sugeruję – to wszystko takie trudne, to spółdzielnia
wcale nie jest „efektywnym instrumentem przywracania bezrobotnych
na rynek pracy”, jak Ministerstwo Polityki Społecznej i jej
zwolennicy wypisują na sztandarach.
– A zna pani lepszy? – pyta Anna Machalica.
Źródło: inf. własna