Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
"Seniorzy w akcji" to program wspierający inicjatywy, które angażują osoby starsze do działań na rzecz otoczenia. Trwa właśnie nabór do kolejnej, siódmej edycji konkursu. Zgłoszenia przyjmowane są do 10 marca 2014. Rok temu swój pomysł na projekt w ramach konkursu zrealizował Marek Sadowski – zaprosił mieszkańców do wspólnego odkrywania historii dwóch sąsiadujących ze sobą wsi. O trudnych początkach, zaskakujących efektach i zaangażowaniu starszych mężczyzn rozmawia z Agnieszką Soszką-Wójcińską.
Agnieszka Soszka-Wójcińska: – Łącząc siły dwóch wsi, Osieczowa i pobliskiego Tomisławia, zrealizowaliście przy wsparciu programu „Seniorzy w akcji” projekt „Moja wieś, moja tożsamość”. Skąd wziął się pomysł?
Marek Sadowski: – Wszystko zaczęło się od mojej teściowej, Bronisławy z domu Pławiak, która ma w tej chwili 85 lat. Od 1946 roku mieszka w Polsce, ale urodziła się w Bośni. Jej dziadek, Józef Pławiak w 1898 roku wyemigrował z Ukrainy do Bośni. W Galicji wtedy ciężko się było utrzymać, szczególnie jeśli miało się większą rodzinę i mało ziemi, bieda panowała straszliwa. Część ludzi wyjeżdżała na saksy do Stanów Zjednoczonych, ale był taki okres, kiedy Austria wykupiła Bośnię od Turków i nie wiedziała, co z nią zrobić. Postanowiła rozdać trochę ziemi narodom, które mają pojęcie o rolnictwie. W pierwszym rzucie wyjechało do Bośni ponad 10 tysięcy Polaków. Osiedlili się tam też Niemcy, Czesi, Węgrzy i wiele innych narodowości.
Prawdziwy tygiel.
M.S.: – Miejscowości były początkowo mieszane, na przykład polsko-rosyjskie. Ale dochodziło do sporów religijnych, więc z czasem stwierdzono, że trzeba dawać ziemię jednej narodowości. Rodzice mojej teściowej zamieszkali w miejscowości Kunova, wyłącznie polskiej. Moja teściowa do Polski wróciła w wieku 18 lat, sporo pamięta i lubi opowiadać różne historie stamtąd. Stwierdziliśmy, że trzeba coś z tym zrobić. Powstała pierwsza z naszych książek „Bośnia, wątpliwy raj”.
Dlaczego wątpliwy?
M.S.: – Polacy mieli naobiecywane, że dostaną tam ziemię, będą zwolnieni z podatku. Prawda była nieco inna. Przybyli po innych narodowościach, które pobrały ziemie bardziej urodzajne, więc zostały im lasy. Musieli je karczować, wybudować sobie domy, a wszystko w ciągu trzech lat, bo potem byli już zobowiązani normalnie płacić podatki. Ci, którym się udało, w kolejnych pokoleniach mieli dobre życie. Rodzina mojej teściowej miała młyn, suszarnię owoców. Ale w 1941 roku Hitler utworzył tam Państwo Chorwackie. Zaczęły się waśnie między Chorwatami i Serbami. Polacy musieli opowiedzieć się po którejś stronie –Chorwatów, katolików, którzy byli za Niemcami albo Serbów, którzy byli prawosławni, więc nie było im do końca po drodze. Skończyło się tak, że wstąpili do partyzantki Tity, która była zwalczana przez jedną i drugą stronę. Po wojnie, mimo że mieli tam dobre warunki materialne, nie bardzo mogli zostać, byli ścigani, zdarzały się samosądy. Wrócili do Polski, na Ziemie Odzyskane. Spisane przez nas na własną rękę, jeszcze przed rozpoczęciem projektu, wspomnienia rozeszły się bardzo szybko w rodzinie. Okazało się, że to był świetny pomysł, młodsze pokolenia w ogóle nie znały tej historii.
Skąd to zainteresowanie?
M.S.: – Każdy chce wrócić do korzeni, zobaczyć, co było wcześniej. Choć Osieczów, gdzie mieszka moja teściowa, i Tomisław są zamieszkane przez potomków tych, którzy przybyli z Bośni, ten temat w ogóle nie był poruszany – nie było żadnych opracowań, kompletnie nic. Gdy powstała pierwsza książka, wpadliśmy na pomysł, żeby w działania wokół powrotu do historii włączyć mieszkańców tych miejscowości. Napisaliśmy wniosek. Proszę sobie wyobrazić, że żyje tam jeszcze ponad 40 osób, które władają językiem serbsko-chorwackim.
Jak wyglądał projekt, na który złożyliście wniosek?
M.S.: – Składał się z dwóch części. Podczas jednej gromadzone były wspomnienia i zdjęcia, w drugiej przepisy kulinarne. Stwierdziliśmy, że wspomnienia najlepiej będzie zbierać w oparciu o szkołę, przez dzieci. One mają rodziców, dziadków, są łącznikiem. Na Dzień Babci i Dziadka, zorganizowaliśmy wspólnie z nauczycielami imprezę „Kuferek wspomnień”, gdzie prezentowaliśmy pamiątki, zdjęcia, piosenki i opowieści zebrane przez dzieci.
A przepisy?
M.S.: – Kulinariami zajmował się mój młodszy partner w projekcie, syn brata bliźniaka mojej żony, Mateusz Cuber, który jest zawodowym kucharzem. Informacje o potrawach zbierali wraz z moją córką Martyną Sadowską. Wydali książeczkę z przepisami na potrawy, które gotowali Polacy w Bośni. Zrobili też warsztaty, gdzie pokazywali, jak te dania przygotowywać.
To były potrawy przywiezione przez nich z Ukrainy czy bośniackie?
M.S.: – Mieszane. Adaptowane przez polskie gospodynie do tamtejszych warunków. Tam jest inny klimat, rosną inne warzywa, np. dynie, których na Ukrainie kiedyś nie było, arbuzy, całkiem inna jest kukurydza, owoce są bardziej słodkie. Powstały nowe dania, jak polenta z wykorzystaniem owoców, kaszy jaglanej, kukurydzianej. Sztandarowymi potrawami były pita, peczenica i rakija.
Jakie były reakcje na wasz projekt?
M.S.: – Kiedy we wrześniu zeszłego roku zaczynałem z Mateuszem zbierać wspomnienia, wszyscy mówili, że się nie uda. Z czasem ludzie sami zaczęli się zgłaszać – a jeszcze to mam, to mi się przypomniało. Udało się zebrać mnóstwo historii i zdjęć od ludzi urodzonych w Bośni, którzy jeszcze żyją. Od pani Antoniny Puzio, rocznik 1919, spisaliśmy nawet przebieg prawdziwego wesela polskiego tam, na którym była druhną, z przyśpiewkami, ze wszystkim. Historie, które ci ludzie tam przeżyli, były niesamowite. Proszę sobie wyobrazić, że ojciec jednej z mieszkanek Osieczowa w 1942 roku został zabity przez czetników, kiedy jechał po sól, wówczas bardzo drogą, bo kilogram kosztował wtedy tyle, co krowa. Jej rodzina nie znała tej historii do końca życia, a my wygrzebaliśmy wszystko, nawet dokładną datę jego śmierci z archiwum w Bośni i Hercegowinie. Takich opowieści z życia wziętych zebraliśmy mnóstwo.
Kiedy pan zauważył przełom, ludzie zaczęli w projekt wierzyć?
M.S.: – Po pierwszej imprezie w grudniu, przed Świętami. Było podsumowanie konkursu zdjęć, które robiły dzieci w okolicy i wystawa zdjęć klasowych ze szkoły w Tomisławiu od 1946 roku. Udało się ich zebrać ponad 400. Było osiem dużych tablic ze zdjęciami ułożonymi dziesiątkami lat i ludzie zaczęli oglądać się na tych fotografiach, komentować: „a to mój ojciec w 1950”. Zebraliśmy fantastyczne fotografie: ludzie na wozach konnych z lat 50., motorach, pierwsze samochody, ciągniki, ludzie z urządzeniami rolniczymi. W projekcie planowaliśmy tylko wystawę, ale szkoda było zmarnować tyle materiału. Powstała kolejna książka, „Nasza Bośnia” – opowieści mieszkańców Grabacznicy i Rakosztaka – wsi w Bośni położonych obok Kunovy, z której wywodzą się mieszkańcy Osieczowa i Tomisławia. Okazało się, że to poczytna sprawa. Zostało nam ponad 300 zdjęć związanych z historią Osieczowa, Tomisławia i Grabacznicy, więc planujemy kolejną pozycję drukarską.
Projekt zakończył się spotkaniem „Bośniackie klimaty”.
M.S.: – Ponad 40 osób włączyło się w jego organizację, starsi i młodzież, oba sołectwa, radni. A przyszło ponad 2000. Aż byłem zaskoczony. Udało nam się zaprosić ambasador Bośni i Hercegowiny, panią Koviljkę Špirić. To było fantastyczne. Miała możliwość spotkać się ze starszymi ludźmi, którzy mówią w jej języku, po serbsko-chorwacku. Odbyły się pokazy rzemiosł, warsztat kulinarny i występy zespołów kultywujących kulturę bałkańską. Wcześniej we wsi nie było Koła Gospodyń Wiejskich ani żadnej innej organizacji. Po imprezie powstał pomysł, żeby utworzyć organizację, która będzie dalej wspierać te działania, ciągnąć temat historii. Powstało Koło Chłopa, prawdopodobnie pierwsze w Polsce. Jestem szczęśliwy, że chłopy będą się zbierać i zamiast piec ciasto, na przykład szykować pokazy dawnych rzemiosł.
Kim są członkowie Koła?
M.S.: – Jest człowiek, który prowadzi mały prywatny skansen, właściciel przedsiębiorstwa transportowego, jest pan, który bardzo interesuje się historią, jest człowiek, który ma starą młocarnię, mamy sportowca, radnego, sołtysa. Wszyscy oni chcą coś robić, działać i mają już pomysły. W przyszłym roku chcą wyjechać do Bośni, do miejscowości swoich przodków, które już nie istnieją. Za zgodą władz serbskich chcieliby na cmentarzu w Grabacznicy postawić krzyż i tablicę upamiętniającą polskich mieszkańców. Część członków Koła chodziła kiedyś jako kolędnicy. Chcą to wskrzesić.
Zazwyczaj to kobiety są aktywniejsze w takich oddolnych inicjatywach. Jak to się stało, że u was pałeczkę przejęli mężczyźni?
M.S.: – Sołtys wsi Osieczów jest bardzo prężny, we wsi Tomisław działa bardzo aktywnie radny. Zebrali wokół siebie mężczyzn, którzy chcą coś robić. Zdarzało im się wspólnie organizować bale Sylwestrowe, dożynki, wigilie dla seniorów. Teraz powstaje też Koło Gospodyń Wiejskich, będziemy współpracować.
Marek Sadowski, rocznik 1956. Przez 20 lat pracował jako nauczyciel, m.in. w szkole w Tomisławiu, potem przez 12 lat był wójtem. Obecnie na rencie, wciąż działa aktywnie na rzecz społecznych inicjatyw. W 2010 roku dostał Tytuł Dolnoślązaka Roku. Mówi, że siedzi w nim społecznikostwo.
Projekt został zrealizowany przy wsparciu Stowarzyszenie Wilcze Bractwo.
Seniorzy w akcji, bo świat zmieniają ludzie z pasją
Wspieramy inicjatywy, które angażują osoby starsze na rzecz otoczenia, promują współpracę międzypokoleniową i wolontariat osób starszych.
Szczegóły na stronie www.seniorzywakcji.pl
Źródło: Towarzystwo Inicjatyw Twórczych "ę"
Portal organizacji pozarządowych ngo.pl jest patronem medialnym tego wydarzenia.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.