"Mural nie jest po to, żeby psuć miasto"
Rozmowa na piątek. Murale nie są po to, żeby miasto psuć, ale po to, by poczuć się lepiej. Mają zaskakiwać, zachwycać - mówią Marcin Rutkiewicz i Wojciech Wiśniewski.
Grzegorz Lisicki: Czy malowidła na ścianach w mieście - czyli murale - są w ogóle nam potrzebne?
Marcin Rutkiewicz*: Generalnie są całkowicie niepotrzebne. Jak pierścionki i krawaty (śmiech).
To po co są?
Wojciech Wiśniewski*: Murale to sztuka. Dobrze, żeby miasto było otwarte na sztukę nie tylko muzealną, ale także tę w przestrzeni publicznej. Według mnie murale porządkują też miasto, poprawiają je.
M.R.: Murale spełniają różne funkcje. W Irlandii Płn. były polityczne, za komuny nudne malowidła PKO czy Pewexu występowały jako reklama zewnętrzna. Dziś są po to, by było ładniej i ciekawiej.
Czyli w Warszawie jest ładniej i ciekawiej dzięki muralom?
M.R.: Może być. Ciekawy jest np. mural "chopinowski" u wylotu tunelu na Złotej, czarno-białe miasto na tyłach ASP obok Poczty Polskiej i najnowszy, na zapleczu Nowego Światu przy zagłębiu imprezowym w pawilonach - "niedźwiedzioszczury". Autorem jest artysta Roa.
W.W.: Ja nie mam auta, dużo chodzę, więc zdarzało mi się, że nagle zza rogu wyłaniał się mural. Zaczynałem o nim myśleć, zastanawiać się. To daje wytchnienie, odrywa od codzienności.
A mural na zrujnowanej kamienicy przy ul. Pańskiej? Ciemny i ponury jak ta kamienica. Co za oddech od codzienności nad Wisłą.
M.R.: To mural powstańczy. Temat z definicji ciężki. Chodzi tu o coś więcej niż o obraz, grupa Twożywo przemawia też kontekstami słownymi.
Zgoda, to udany mural, choć ponury. Ale większość warszawskich murali to prace i nieudane, i ponure w jednym.
W.W.: Są dobre murale, ale nie brak kiepskich. Zależy od tych, którzy je robią. Czy mają świadomość otoczenia, warsztat, talent.
M.R.: Jeśli spojrzeć na stołeczne murale jako na całość, to nie są wybitne. Choć jednym z ciekawszych jest np. kolejny mural Twożywa przy pl. Teatralnym, na kamienicy przy Moliera.
Kolejny szarobury, martyrologiczny, ze znakiem Polski Walczącej. Znowu krew, trupy.
M.R.: A mnie podoba się forma tego muralu: oszczędna, przemyślana, dopasowana, nieprzypadkowa. Poza tym to dialog z widzem - stoisz na czerwonym świetle, masz czas się zastanowić, o co tym panom chodzi. To przykład kolejnego udanego muralu.
Porozmawiajmy o nieudanych.
M.R.: Trudno to przyznać, ale w sumie nieudana jest seria murali powstańczych. Np. ul. Wilanowska na Powiślu. Fatalnie wkomponowany, źle namalowany mural. Powstańcy wyglądają jak piekielne zjawy. Z prawej jakaś karykatura pomnika Małego Powstańca.
M.R.: I do tego patetyczny rymowany napis. Łopatologia i dydaktyzm. Infantylna stylistyka.
W.W.: Jeżeli na ten mural odbył się jakiś konkurs, to był farsą.
M.R.: Podobny mural powstał na ścianie kamienicy na Nowym Mieście, widać go z Wisłostrady.
Też twarze pozaziemskich zjaw plus kulfoniasty rysunek.
M.R.: Ta sama naiwna estetyka, ten sam kiepski warsztat. Łopatologiczny dydaktyzm okraszony "stosownym" patriotycznym napisem. Żeby już na pewno nie było wątpliwości, "co poeta miał na myśli".
Ale to murale, może z automatu należy im się "pełen szacun"?
M.R.: Przepraszam bardzo, ale istnienia muralu nie uzasadnia to, że podejmuje poważną tematykę.
W.W.: W pełni się zgadzam.
Może to sposób na wandalizm, wszechobecne bazgroły.
M.R.: Masz na myśli mural na ogrodzeniu KSP Polonia przy Konwiktorskiej. To fatalne miejsce na umieszczenie tego typu muralu. Mur przetykają tablice reklamowe. Dopóki były grafficiarskie abstrakcje, było w porządku. Ale teraz jest tak, że z jednej strony atakują powstańcy, potem wisi polędwica z łososia, potem powiewają biało-czerwone sztandary i napis zapewnia o gotowości oddania krwi za stolicę, a potem znowu plakat: "Super sex dodatek". To ma być mural? Murale to nie dywany, które mają przykryć plamę na podłodze, albo odstraszacze, jakieś strachy na wróble.
Ale mur na Konwiktorskiej był areną walki na bluzgi między kibicami.
M.R.: To może na każdej ścianie namalujmy Powstanie albo ks. Popiełuszkę. Nie wiem, czy dobrze byśmy się czuli w takim mieście.
To co robić?
W.W.: Zadaniem muralu jest zrobienie na nas wrażenia. Niekoniecznie ma przemawiać treścią, równie dobrze może zachwycić techniką, kolorem. Ma być widać, że ktoś włożył w to pracę, także intelektualną, że potrafi projektować, że ma technikę.
M.R.: Mural ma sprawiać, że w mieście czujesz się fajniej. Dobrze, że miasto zdecydowało się jakoś wesprzeć artystów, finansując np. festiwal Street Art Doping. Ale jeśli już ma zamiar wydać pieniądze na murale, to niech to będą dzieła sztuki, a nie malowane przez przypadkowych ludzi na zadany temat, bo akurat jest budżet na Powstanie. Musi istnieć ktoś, kto będzie znał się na rzeczy, tzn. na muralach. Wiedział, jakich artystów zaprosić, będzie potrafił ocenić projekt. Potrzeba człowieka od sztuki, plastyka, kogoś w rodzaju kuratora czuwającego nad jakością projektu i doborem artystów, a także wkomponowaniem w otaczającą przestrzeń. I wcale nie musi to być człowiek ratusza. Teraz decyzje zapadają między miejskim wydziałem estetyki, biurem kultury i biurem promocji, więc do końca nie wiadomo, kto powinien mieć ostatnie słowo. To trochę tak, jakby miasto budowało kolekcję obrazów umiejscowionych w przestrzeni publicznej. Tak się buduje kolekcję, że jest kurator, który typuje dzieła do zakupu.
Miasto powinno popierać murale?
M.R.: Bezwzględnie. Bo popierając twórczość artystyczną, zyskuje np. promocję. W cyfrowym świecie, gdy pojawia się ciekawy mural, jego zdjęcie obiega planetę, a internauci piszą, że to np. Warsaw. Dobrym przykładem jest twórca JR, który w slumsach w Brazylii, Afryce i Azji tworzy przejmujące murale, malując gigantyczne, kilkusetmetrowe twarze. Tylko że pomysł promowania się muralami nie jest świeży. Dziś każde szanujące się miasto robi festiwal streetartowy. Fajnie więc byłoby dodać do tego coś własnego, warszawskiego.
Ale dobrze, że udało się choć trochę przekonać miasto do murali.
M.R.: Pojawia się pytanie, czy legalizowanie murali nie zabije ich ducha. W końcu jakichś ich urok - przynajmniej dla części twórców - polega na tym, że są nielegalne. Ale moim zdaniem to legalizowanie nie zabije murali, lecz je wzmocni. Gdy twórca dostanie szansę na legalną, spokojną pracę, jego dzieło tylko zyska. Zupełnie inaczej się maluje w trzy minuty z duszą na ramieniu, a inaczej dwa tygodnie, z rusztowaniem, farbami bez limitu i być może nawet za jakieś pieniądze. U nas wciąż uważa się, że artysta żyje powietrzem. Tymczasem ci artyści na świecie za swoje dzieła malowane na zamówienie miast biorą uczciwe pieniądze i żyją z malowania murali. Ale kto w Polsce wie, kim jest Zbiok lub m-city. A to nasi rodacy ze światowej czołówki.
W.W.: Moim zdaniem planowanie nie zabija spontaniczności. W pełni niezależne, tzn. nielegalne, murale siłą rzeczy nie mogą być doskonałe. Im większy mural, tym bardziej musi być odpowiednio tworzony. Niedawno padła propozycja, żeby miejsca na murale umieszczać w planach zagospodarowania przestrzeni. Doskonały pomysł!
W Warszawie mamy problem z blokami. A w Gdańsku-Zaspie czy Bydgoszczy są bloki całkowicie pokryte muralami. Czy to sposób rewitalizacji blokowisk?
W.W.: Tak, ale trzeba uważać. 30?pomalowanych muralami bloków obok siebie to równie nieznośne jak majtkowe kolory ocieplonych styropianem domów.
M.R.: Jak patrzę na kolory tych bloków, to zastanawiam się, czy ktokolwiek nad tym czuwa.
Ale tak na poważnie, murale to najtańsza metoda polepszenia przestrzeni publicznej. Tylko że to musi być świadomie kreowane, wspierane. Takie malowane bloki widzę np. na Wawrzyszewie czy Bemowie. Fajnie by było to zrobić. Szkoda tylko, że znowu będziemy anegdotycznym czwartym pilotem lecącym przez Atlantyk, bo inni wpadli na to wcześniej. Wystarczyłoby ogłosić konkurs wśród studentów ASP czy wydziału architektury i byłoby 50 fajnych projektów do wyboru. Bo zapłacenia artyście jakichkolwiek pieniędzy boję się proponować. Ale nawet jeśli nie powstanie dzieło genialne, to i tak będzie lepiej, niż było, ciekawiej.
Urzędnicy wiosną pewnie znowu ogłoszą listę ścian do zamalowania muralami. A teraz nadchodzi zima. Mam pytanie, co byście poradzili urzędnikom? Jakie ściany mogliby wybrać, żeby obie strony były zadowolone, a jakich nie?
W.W.: Zasadniczo nie każda miejscówka jest wskazana, dużo zależy od otoczenia, ale najfajniej murale wyglądają w miejscach, gdzie jest dużo ludzi. Dobrze, jeśli władze wyznaczą ściany, które widać. A nie te poukrywane, na obrzeżach. Przecież dość wyeksponowane rondo Sedlaczka przy Myśliwieckiej okazało się wielkim sukcesem. To zagłębie murali.
M.R.: To muszą być ściany przygotowane: nie takie, do których nie ma tytułu prawnego albo są szykowane do ocieplenia czy innych ingerencji, takich jak reklama wielkoformatowa.
A kto ma decydować o treści murali?
W.W.: Punktem wyjścia musi być artysta, a nie temat, który ktoś wymyśli i każe wykonać. Treść nie może być zadana, na to może sobie pozwolić Muzeum Powstania na swoim murze.
M.R.: Mural niekoniecznie ma nas skłaniać do wysiłku intelektualnego czy rozwiązywania szarad jak prace Twożywa. Zwykły, ale zaskakujący rysunek, żart, ciekawy koncept.
Wojtek, w domu kultury Art.Bem na Bemowie prowadzisz warsztaty graffiti dla młodzieży. Po co?
W.W.: Tam młodzież uczy się, jak malować. Ćwiczą technikę tam, a nie na murach ku rozpaczy wspólnot mieszkaniowych i dzielnicowego. U nas ważne jest nie tylko to, żeby wyćwiczyć rękę, ale i głowę. Mówimy: OK, masz puszkę z farbą, możesz coś namalować w mieście. Ale pamiętaj, że to duża odpowiedzialność. Zaszczepiamy im świadomość tego, co robią. Żeby poprawiali, a nie niszczyli przestrzeń.
*Marcin Rutkiewicz
założyciel Fundacji Sztuki Zewnętrznej dokumentującej i promującej obecność sztuki w przestrzeni publicznej i stowarzyszenia MojeMiastoAwNim.pl dążącegodo zmniejszenia ilości reklam w przestrzeni publicznej.
*Wojciech Wiśniewski
zajmuje się graffiti i street artem od 15 lat. Organizator imprez, w tym corocznego Szablon Dżemu. Z wykształcenia inżynier architekt. Wraz z Jankiem Pawlikiem prowadzą Taki Myk Studio zajmujące się dekoracją oraz projektowaniem graficznym opartym na sztuce ulicy.
Źródło: gazeta.pl Warszawa