PACZKOWSKI: Walka z mową nienawiści to proces, który się nigdy ostatecznie nie skończy. Przerażająca jest myśl, jak wyglądałaby reakcja na kryzys imigracyjny, gdyby programów jej przeciwdziałania, kampanii społecznych czy działań edukacyjnych w ogóle nie było.
Gdyby zabrakło tych wszystkich działań – w tak dużej mierze podejmowanych przez organizacje pozarządowe – nie bylibyśmy na podobną falę mowy nienawiści gotowi. A tak możemy starać się stanowić jakąkolwiek przeciwwagę i pokazywać ludziom, że to, co się dzieje, to szaleństwo.
Zachowania ludzkie związane z obecnym kryzysem pokazują, że ludzie w stresujących sytuacjach, w obliczu strachu przed czymś nowym, bardzo łatwo znajdują sobie kozła ofiarnego. Możliwość wyrzucenia tej niechęci z siebie i skierowania jej w stronę kogoś, kogo nawet na oczy nie widzieli, daje im poczucie bezpieczeństwa.
Bez urlopów
Czy kiedyś osiągniemy w zwalczaniu mowy nienawiści sukces? Na pewno nie całkowity. Nienawiść była, jest i będzie, bo – jak mawiał Marek Edelman – „nienawiść jest łatwa”, to miłość wymaga wysiłku i poświęcenia. Nienawiść nie potrzebuje wsparcia, to do tego, żeby pokazywać ludziom, że warto być otwartym, współodczuwającym, potrzeba wysiłku. Dlatego działania organizacji są tak ważne.
Zresztą, nie chodzi tylko o działania organizacji i o to, co jeszcze mogłyby zrobić. O wiele ważniejsze jest to, co każdy z nas robi na co dzień. To, czy po pracy, reaguje, zwraca uwagę czy też przechodzi obok rasistowskich haseł niewzruszony, bo jest „po robocie”. To jest najważniejsza kwestia i to zawsze staram się mówić na wszelkich spotkaniach czy warsztatach: wojownicy nie mają urlopów.
Tak naprawdę mowa nienawiści dotyczy każdego z nas, niezależnie od tego, czy jesteś Romem, czy nie, czy jesteś gejem, czy nie, czy jesteś uchodźcą, czy nie. Mój przypadek, opisany zresztą w ostatnim raporcie Amnesty International, pokazuje, że nie musisz być gejem, żeby paść ofiarą homofobii. Nawet jeśli nie jesteś wymieniony w hejterskim przekazie z imienia i nazwiska, to wciąż jest to twoja sprawa. Musisz reagować.
Potrzeba zmian w prawie
Oczywiście, organizacje mogą też robić więcej, mogą na przykład naciskać na dobre zmiany w prawie dotyczące przeciwdziałania mowie nienawiści, takie jak zwiększenie w Kodeksie Karnym liczby wymienionych grup chronionych. Także te przepisy, które już są, powinny być twardo egzekwowane, bo niezwykle wiele zależy od ich stosowania. Głośny przypadek uznania przez jednego z prokuratorów swastyki za „symbol szczęścia” nie jest wcale odosobniony. Musimy więc szkolić i edukować prokuratorów, policjantów czy sędziów. Dosłownie kilka dni temu prokuratura umorzyła nasze zgłoszenie dotyczące swastyk, krzyży celtyckich i wilczych haków namalowanych na rondzie Sedlaczka w Warszawie, argumentując, że „malowanie nie jest jeszcze nawoływaniem”.
Ale nie można ustawać, bo to praca – jak często powtarzam jako buddysta – na wiele wcieleń. Nie obudzimy się któregoś dnia i nie zobaczymy, że już nie trzeba walczyć z mową nienawiści. I na nikogo nie możemy przerzucać za to odpowiedzialności. Odpowiadają za to nie tylko policja, politycy czy organizacje, ale każdy z nas.
Granice debaty
W czasie kryzysu potrzeba mobilizacji, dawania świadectwa i reagowania jest rzecz jasna większa. Ale trzeba na to patrzeć głębiej. W debacie publicznej dopuszczalne jest to, że ludzie nie zgadzają się ze sobą, dopuszczalny jest strach, wyrażanie obaw. Nie można wszystkich przeciwników przyjmowania uchodźców wrzucać do jednego worka – to, że ktoś się boi, nie jest jeszcze mową nienawiści. Walcząc ze stereotypami, nie możemy sami ich powielać. Ale oczywiście rozmaite grupy neofaszystowskie na tym strachu żerują.
Nie można ludzi zostawiać z ich strachem samych sobie i tym samym wpychać ich w ramiona szowinistów.
Musimy więc kształtować debatę publiczną, rozmawiać, przekonywać, wyjaśniać. Ostatnio z Krakowa otrzymałem zdjęcie napisu „Każdy arab niech pamięta, dla nas Polska to rzecz święta” (pisownia oryginalna) z pytaniem, co można z tym zrobić. Odpowiedziałem, że według mnie taki napis mieści się w granicach debaty publicznej – nie ma w nim swastyk czy nawoływania do przemocy. Takiego głosu nie trzeba zgłaszać, ale trzeba go słuchać. Chętnie spotkałbym się z autorem tego napisu i porozmawiał – dopóki ktoś nie zionie nienawiścią, tak długo jest szansa na rozmowę, na opowiedzenie o swoich doświadczeniach osobie, która być może nigdy nie spotkała żadnego wyznawcy islamu. A jest ich w Polsce sporo. Przecież podczas wojny w Czeczenii wiele osób – wyznawców islamu – znalazło w Polsce schronienie…
I o tym też trzeba przypominać.