Chyba jak wszyscy aktywni ludzie uważa, że robi za mało, stąd nie powinna dziwić sentencja, którą się kieruje w życiu: „Jeśli nie napotykasz żadnych przeszkód, może nie starasz się wystarczająco mocno…” Nie ustaje zatem w swoich staraniach, działając na rzecz małych pacjentów Centrum Zdrowia Dziecka.
Zamiast wizytówki
– Dzieci mnie uczą, dzieci nazywają mi to, co dzieje się dookoła, a z czym czasem sama mam kłopot, aby to zdefiniować. Uwielbiam ich ciekawość świata, bezpretensjonalność i bezpośredniość – czasem nie potrafię powstrzymać się przed głośnym wybuchem śmiechu lub chwilami refleksji, bo oto staję wobec czegoś, w świecie dorosłych często unikatowego – szczerości i odwagi w mówieniu tego, co się czuje…pracując w szpitalu muszę liczyć się z trudnymi pytaniami, zadawanymi często, bo zwyczajnie chore dziecko chce znać TĘ odpowiedź… Od tego, co odpowiem, często zależy moja dalsza relacja z uczniem i to, co uda nam się wypracować podczas lekcji. Jestem przekonana również, że często od chwili, kiedy wchodzę do sali szpitalnej i mówię „ dzień dobry”, od uśmiechu, tonu głosu zależy to, czy mimo kroplówki, bolesnego badania czy bezsennej nocy, mój uczeń zdecyduje się, aby wziąć udział w lekcji.
Nauczanie dzieci przewlekle chorych i niepełnosprawnych
Monika Wójtowicz od dwunastu lat jest nauczycielką w Zespole Szkół Specjalnych Nr 78 im. Ewy Szelburg-Zarembiny w Instytucie Pomnik Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, największej szkole przyszpitalnej w Polsce. Najpierw pracowała jako wychowawczyni zajęć pozalekcyjnych, obecnie uczy geografii i przyrody. W tym roku uzyskała stopień awansu nauczyciela dyplomowanego.
Gdy mówi o swojej codziennej pracy, zapewne nie bez powodów, posługuje się medyczną metaforą: – Wyobraź sobie, że ktoś z twoich bliskich od dłuższego czasu ma stale utrzymujący się stan podgorączkowy – zaczynasz się zastanawiać, szukasz, pytasz, pewnie w końcu trafiacie do lekarza i on też zaczyna się zastanawiać, szuka, pyta…problem w tym, że ten objaw pasuje do tak wielu jednostek chorobowych, że znalezienie i postawienie odpowiedniej diagnozy wymaga olbrzymiej wiedzy, pokory i indywidualnego podejścia do pacjenta. Podobnie jest w mojej, nauczycielskiej pracy i właśnie na tym ona polega – na takiej organizacji nauczania w szpitalu, aby każdego ucznia pacjenta traktować w maksymalnie indywidualny sposób, jednocześnie pamiętając, że nadrzędnym celem w przypadku mojej szkoły jest cel terapeutyczny. Moim zadaniem jest przede wszystkim minimalizowanie stresu, dając jednocześnie namiastkę realnego życia – wymagam na miarę możliwości psychofizycznych ucznia, podążam za nim i sprawiam, że absolutnie każdy z nich podczas zajęć ma szansę osiągnąć sukces.
A gdzie w tym III sektor?
Monika, jak twierdzi, „od zawsze” angażowała się w akcje mające na celu poprawić jakość życia tych, którym w jakiś sposób wiedzie się gorzej niż innym. Nie wiedziała wówczas jeszcze, co to jest III sektor, KRS i zbiórka publiczna, za to czuła, że zaangażowanie, przysłowiowa złotówka wrzucona do puszki, mają szansę coś zmienić. Dzisiaj działa równie szczerze, choć już bardziej profesjonalnie. Od czterech lat jest członkinią Stowarzyszenia „CENTRUŚ”, w którego pracach czynnie uczestniczy od momentu jego powstania. W tej chwili pełni funkcję członkini zarządu i działa jako fundraiserka. Może pochwalić się Polskim Certyfikatem Fundraisingu oraz ukończeniem Studiów Podyplomowych w zakresie Akademii Menedżerów III Sektora.
Celem działań „CENTRUSIA” jest wsparcie przyszpitalnej szkoły w pracy na rzecz edukacji i wychowania jej uczniów. „Chcemy, aby czas pobytu w szpitalu, zarówno w przypadku małych pacjentów jak i ich rodziców, upłynął, na tyle na ile jest to możliwe, w aktywny sposób, w warunkach dostosowanych do ich potrzeb i możliwości. (…)Atutem naszej organizacji jest to, że poszczególni członkowie stowarzyszenia mają bezpośredni, codzienny kontakt z naszymi podopiecznymi, nie przychodzimy z zewnątrz, pacjenci i ich rodzice nas znają, a my znamy ich i ich problemy”.
Fundraising to przede wszystkim lekcja pokory
Chociaż, jak to w małych stowarzyszeniach bywa, każdy zajmuje się wszystkim i tak jest rzeczywiście i w przypadku Moniki, to jednak głównym jej zadaniem jest utrzymywanie relacji z darczyńcami i pozyskiwanie nowych. Działa przede wszystkim na polu fundraisingu korporacyjnego, jak mówi, przychodzi jej kontaktować się z „ludzką twarzą korporacji”. Jako fundraiserka Monika rozumie doskonale, że dla ludzi nie musi być oczywiste, że to co robi Stowarzyszenie jest potrzebne i że należy wspierać tę działalność. „Nie”, „dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani” przyszło jej słyszeć wiele razy. Ale też niejednokrotnie spotkała się z pozytywnym przyjęciem.
Jak sama mówi, ta praca przynosi wiele satysfakcji, ale i wiele kosztuje, czasem nadchodzą chwile zwątpienia, choć nigdy – przynajmniej dotychczas – nie pozwoliły utracić wiary w słuszność i powodzenie działań. Zaznacza przy tym, że te wynikają często z przyziemnych potrzeb. Pewnego dnia na przykład, będąc w bibliotece szkolnej (pomieszczeniu zaadaptowanym z części korytarza szpitalnego), Monika zauważyła, że jeden z uczniów, poruszający się na wózku miał olbrzymie kłopoty z samodzielnym wjazdem między regały. Wózek rehabilitacyjny ma bowiem około 60 cm szerokości, gdy przestrzenie między regałami były o 20 cm węższe. Wtedy zrodził się pomysł na kampanię fundraisingową „Wyprawka dla biblioteki! – podaruj drugie życie bibliotece dziecięcej w Centrum Zdrowia Dziecka”, podczas której zebrano środki na przebudowę biblioteki i powiększenie księgozbioru.
Monika z pasją opowiada o tym projekcie, który jest też jej osobistym sukcesem: – Otrzymaliśmy wsparcie finansowe zarówno od korporacji, jak i małych firm oraz – po raz pierwszy wtedy – pozyskaliśmy pieniądze od darczyńców indywidualnych. To był nasz wielki sukces, bo nie dysponowaliśmy wcześniej bazą danych takich osób. Dzisiaj w bibliotece odbywają się zajęcia czytelnicze, dzieci na wózkach mogą swobodnie się po niej poruszać, powiększyliśmy księgozbiór, bo mamy nowe, funkcjonalne regały, a co za tym idzie, zwiększyła się liczba wypożyczających.
Osoby pracujące z Moniką chwalą ją za kreatywność i skuteczność, choć też podkreślają trudne cechy jej charakteru. Dyrektorka szkoły, Grażyna Lidia Michalczuk, przypomina sobie chwile, w których Monika walczyła jak lwica o powodzenie realizacji poszczególnych projektów, nie raz przy tej okazji wchodząc w sytuacje konfrontacyjne. W swoim zero-jedynkowym podejściu do życia nie widzi miejsca na porażkę: – Rzeczy albo się udają w 300%, albo nie są godne uwagi.
Podobnie twierdzą koleżanki z pracy, które określają Monikę jako pełną emocji – wrażliwą na potrzeby innych, ale też popędliwą i nieustępliwą. Darczyńcy – ci, których udało się Monice pozyskać dla działalności Stowarzyszenia – cenią ją nie tylko za profesjonalizm w działalności fundraisera, ale za doświadczenie nauczycielskie, które uwiarygodnia jej przedsięwzięcia.
Wampir, czarownica, elf
Przebywanie z dziećmi przewlekle chorymi, kontakt z ich zatroskanymi rodzicami, a także biurokracja związana z pracą szkolną i projektową, skłoniły Monikę do poszukania sobie jakiejś „odskoczni”, zajęcia, które pomogłoby się jej zrelaksować. W wolnych chwilach więc, jak sama mówi, bywa wampirem, czarownicą albo elfem, czyli pozuje w różnych charakteryzacjach do zdjęć. – Zajęcie to wciągnęło mnie i trzyma mocno. To świetna zabawa ale przede wszystkim ciężka praca, która pozwoliła mi zrozumieć, że nie ma złych emocji… Najgorszy jest brak możliwości ich wyrażania. Złość, rozdrażnienie czy zawstydzenie – to wszystko, czego boimy się w życiu codziennym pokazać – przed obiektywem nabiera innego znaczenia. Pozowanie bardzo mnie otworzyło i otwiera nadal… Na innych, ale przede wszystkim na siebie samą.
To, czego brakuje najbardziej to…
– Czas! Czas to jest ta wartość, której brakuje mi przede wszystkim – nie pracuję przecież zawodowo w organizacji, pracuję w szkole, to tam zarabiam na życie… czas na sprawy stowarzyszenia muszę sobie zorganizować, czyli tak naprawdę wyszarpać życiu rodzinnemu i prywatnemu.
Jeśli zaś chodzi o samą działalność Stowarzyszenia, zdaniem Moniki nadszedł moment na profesjonalizację działań. Namacalnym efektem będzie, obecnie budowana, strona www organizacji. W działania należy także bardziej włączyć rodziców, obecnie opracowywane są ankiety, w których będą oni pytani o to, czego najbardziej im brakuje podczas pobytu z dzieckiem w szpitalu.
Co się udało?
Monika z entuzjazmem opowiada o najnowszym projekcie, budowie Sali Doświadczania Świata w budynku Rehabilitacji, z której, pod opieką przeszkolonych specjalistów, korzystać będą mogli nieodpłatnie pacjenci CZD i ich rodzice. Jest to także przykład dobrej współpracy w sektorze – „CENTRUŚ” działa tu wspólnie z Fundacją Rosa z Wrocławia. – Wspólnie zmodernizowaliśmy i wyposażyliśmy salę przekazaną do użytku przez CZD, 2 grudnia odbyło się jej uroczyste otwarcie.
A co jest największym sukcesem?
– Zmieniamy rzeczywistość szpitalną dzieci chorych. Uczą się w salach przystosowanych do ich potrzeb – nowoczesne oświetlenie, nowe okna, stoliki – to nadaje nową jakość ich nauce. Pojawiają się w ich zasięgu możliwości, których jeszcze niedawno nie miały – nowe sposoby terapii w Sali Doświadczania Świata, więcej wycieczek poza mury szpitala, coraz ciekawsze zajęcia artystyczne i takie, które uczą funkcjonowania we współczesnym, technologicznie rewolucjonizowanym świecie. Mój sukces to również budowa zżytego zespołu ludzi, których mam wokół siebie, członków CENTRUSIA, ale i tych, którzy nie należą bezpośrednio do Stowarzyszenia – ludzi, którzy mi nigdy nie odmawiają i na których pomoc mogę zawsze liczyć.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)