Coraz częściej politycy traktowani są przez obywateli jako ucieleśnienie fałszu i obłudy. Wyborcy zarzucają swoim reprezentantom brak wywiązywania się z wcześniejszych obietnic. Mężowie stanu tuż po przekroczeniu progu wyborczego zapadają na amnezję lub popadają w mitomanię – żyją w przeświadczeniu, że niczego nie obiecywali.
Mity i „kity” to ich specjalność. Politykę kreują w oparciu o skaczące słupki popularności, zmieniając zdanie na wiele istotnych poglądów zgodnie we wskazaniami sondażowych wykresów. Sprawowanie władzy do złudzenia przypomina zaimprowizowany występ muzyków jazzowych, na którym każdy wygrywa własną melodię. W polityce coraz trudniej doszukać się sensu, logiki i wspólnego mianownika. Zamiast spójnej koncepcji przeważa wielogłos, a zdania przytomne przeplatają się z nieprzytomnymi. Bo przekaz musi być niezrozumiały i – co zrozumiałe – wzbudzający ogromne emocje.
Tak tworzy się mit. Pod koniec XIX wieku zjawisko to na potrzeby wzbogacenia myśli socjalistycznej zdefiniował i określił Georges Sorel. Jego koncepcja posłużyła później za wzór piewcom nazizmu i faszyzmu, którzy uczynili zeń jeśli nie swego ideologa, to na pewno inspiratora. Mit sorelowski stał w opozycji do racjonalizmu i demokracji, tę ostatnią nazywając… deprawacją obywateli. Kontestował zarówno tradycję – a więc elementy tożsamości obywatelskiej, jak i prognozowanie polityczne, wspólne kreowanie przyszłości – próbując hamować naturalną potrzebę społecznego rozwoju. Sorel wzdrygał się na samą myśl o istnieniu państwa, podporządkowaniu jednostek abstrakcyjnym formom rządzenia twierdząc, że nie sposób skonstruować społeczeństwa wedle jednego schematu, ustalonego wzoru. Wyposażył mit w szczególne cechy, sugerując że jest on przekonaniem, z którym nie można polemizować, które sprzeciwia się temu, co ustalone oraz zorganizowane i które nie jest programem politycznym.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że współczesna polityka w znacznym stopniu wsparta jest na micie. Pryncypializm rządzących, którzy nie nawykli do poddawania swoich działań pod publiczny osąd pasuje jak ulał do „sorelowskiej nieomylności” zwalczającej wszelki nawet najbardziej konstruktywny krytycyzm. Również zarzuty wobec partii politycznych o brak programu politycznego, pomysłu reform i poprawienia bytu społeczeństwa nie są bezpodstawne, gdyż każą przypuszczać, że ośrodki władzy przyjęły zmitologizowaną formę komunikacji społecznej. Prognozowanie, planowanie, wytyczanie celów jest pojęciem abstrakcyjnym, bo odsuwanym na dalszy plan. Rządzący wolą planować kolejne wystąpienia publiczne aniżeli przedstawiać efekty swoich działań. A w trakcie niezliczonych konferencji prasowych podsycać gniew opinii publicznej do politycznych przeciwników, gromadząc dzięki temu kolejne punkty w sondażach. Tym sposobem sprawowanie władzy jest równoznaczne z kontrolowaniem emocji obywateli – a to niezbywalna zaleta mitu.
Mit musi silnie oddziaływać na życie jednostek, powinien być odgórnie narzucany, wsparty na autorytecie i aprobowany przez masy. Nie może dopuszczać naukowych rozwiązań. Sorel tępił racjonalizm z pobudek nihilistycznych, Edmund Burke z powodów aksjologicznych. Francuski myśliciel nie wierzył w potęgę ludzkiego umysłu, siłę oddziaływania oddając prze(d)sądom. Prze(d)sąd to nic innego jak rozsądny stosunek każdego człowieka do przeszłości, wspólnego dziedzictwa. Przecież jedynym kluczem do zorganizowania świadomego społeczeństwa jest zawierzenie właśnie zwyczajom, obyczajom, precedensom, bo „ten, kto odbiera poznawczą moc przesądom, skazuje swój rozum na samotność”. Prze(d)sądem według Burke jest także społeczeństwo obywatelskie, które powstaje w wyniku zbiorowego trudu i nie jednego aktu założycielskiego, a stale odnawianych umów społecznych. Ma ono znaczenie dla wielu pokoleń i tych przeszłych i tych przyszłych, ponieważ powstaje w oparciu o wspólną historię.
Obecnie mity usiłują wypierać prze(d)sądy. Przestrzeń polityczna staje się areną walk zamiast porozumienia. Społeczeństwo odgrywa rolę sekundanta, bez możliwości wpływu na bieg wydarzeń i prawa głosu. Poszukuje autorytetu, z którym mogłoby się utożsamiać, a znajduje autokratę narzucającego wygodną dla siebie definicję sytuacji politycznej i ocenę zjawisk absolutnie nie popartą dalekowzrocznością kilku pokoleń. Tracą na tym wyłącznie obywatele, triumfują rządzący. I tak mit – polityczny argument siły, bierze górę nad prze(d)sądem – polityczną siłą argumentów.
Źródło: inf. własna ngo.pl