O sensie, proporcjach i odpowiedzialności w realizacji zadań publicznych przez NGOsy. Pytanie, które rzadko pada wprost…
W sektorze organizacji pozarządowych rzadko zadaje się pytania o sens formy działania. Częściej pyta się o zgodność z regulaminem, o harmonogram, o wskaźniki, o budżet. Tymczasem gdzieś pomiędzy sprawozdaniem a relacją w mediach społecznościowych umyka pytanie bardziej fundamentalne:
czy sposób, w jaki realizujemy zadania publiczne, rzeczywiście odpowiada naturze problemów społecznych, na które mają one reagować?
Nie jest to pytanie oskarżycielskie.
Jest to pytanie o racjonalność interwencji publicznej, o odpowiedzialność wobec odbiorców, ale także wobec państwa i samorządów finansujących te działania.
Dwa porządki działania
W praktyce funkcjonowania NGO realizujących zadania publiczne można dostrzec dwa porządki działania, które nie muszą się wykluczać, ale coraz częściej konkurują ze sobą o środki, uwagę i uznanie.
Pierwszy porządek to działania wydarzeniowe. Spotkania, warsztaty, animacje, ćwiczenia integracyjne, praca w niewielkich grupach. Działania te są intensywne, bezpośrednie, często bardzo wartościowe dla uczestników.
Są też – co nie bez znaczenia – wdzięczne komunikacyjnie. Łatwo je pokazać na zdjęciu, łatwo opisać, łatwo zamknąć w narracji sukcesu.
Drugi porządek to działania systemowe. Mniej widoczne, często pozbawione „momentu kulminacyjnego”. Poradnictwo masowe, infolinia, formularze zgłoszeniowe, szkolenia dostępne szeroko – często w formule zdalnej. To działania, które nie kończą się jednym dniem, lecz trwają tygodniami, miesiącami, czasem latami. Ich siłą nie jest intensywność doświadczenia, lecz powtarzalność i dostępność.
Ten drugi model jest charakterystyczny m.in. dla Stowarzyszenie Inicjatywa Obywatelska Pro Civium, które realizuje zadania publiczne w oparciu o stałe systemy poradnicze i edukacyjne, dostępne dla szerokiego grona odbiorców, bez względu na miejsce zamieszkania czy możliwość fizycznego udziału w wydarzeniu.
Koszt, czyli pytanie o proporcje
Różnica między tymi dwoma porządkami szczególnie wyraźnie ujawnia się na poziomie kosztów – nie rozumianych wyłącznie księgowo, ale jako koszt publiczny interwencji.
Działania wydarzeniowe wiążą się z całym katalogiem wydatków: logistyką, wynajmem przestrzeni, obsługą, materiałami, promocją. Koszt jednego wydarzenia często sięga 4–6 tys. zł, a liczba uczestników oscyluje wokół kilkunastu osób. Efektem jest rozmowa, refleksja, doświadczenie wspólnoty – wartości trudne do przecenienia, ale też trudne do skalowania.
Z drugiej strony mamy poradnictwo masowe, realizowane przez jednego specjalistę – psychologa, prawnika, doradcę. W modelu ciągłym jedna osoba może udzielić około 100 porad miesięcznie, obejmując realną pomocą stu różnych ludzi. Koszt takiego działania bywa porównywalny lub nawet niższy – rzędu ok. 1 500 zł miesięcznie.
Co więcej, w tym modelu środki publiczne wracają częściowo do systemu w postaci składek i podatków, a pomoc jest dostępna wtedy, gdy jest potrzebna, a nie wtedy gdy zaplanowano wydarzenie. Efekt nie jest jednorazowy, a rozciągnięty w czasie.
To zestawienie nie ma na celu wartościowania. Rodzi jednak uzasadnioną wątpliwość:
czy przy ograniczonych środkach publicznych proporcje między tymi formami działań są zawsze racjonalne?
Skala problemu a skala odpowiedzi
Problem społeczne, na które odpowiadają NGO – kryzysy psychiczne, przemoc domowa, wykluczenie, brak dostępu do informacji prawnej – nie mają charakteru incydentalnego. Są powszechne, długotrwałe i strukturalne. W tym sensie wymagają narzędzi, które również mają charakter systemowy.
Warto zadać sobie w tym miejscu pytanie:
czy działania oparte głównie na jednorazowych wydarzeniach są adekwatną odpowiedzią na problemy, które dotykają tysięcy osób, często w sposób ciągły?
Nie oznacza to, że spotkania bezpośrednie są zbędne. Oznacza natomiast, że nie powinny być jedyną ani dominującą formą interwencji, jeśli celem jest realne zmniejszenie skali problemu, a nie tylko jego symboliczne „adresowanie”.
Trwałość efektów i pytanie o sojusze
Szczególnie interesującym – i rzadko stawianym – zagadnieniem jest trwałość efektów działań wydarzeniowych. W narracjach sektorowych często pojawia się założenie, że eventy budują relacje, sieci współpracy i kapitał społeczny.
Warto jednak zapytać wprost:
ile realnych, długofalowych zaangażowań obywatelskich rodzi się w wyniku takich wydarzeń, ilu uczestników podejmuje potem dalsze działania, czy i w jaki sposób ten efekty są mierzone?
To pytanie nie podważa sensu spotkań. Jest raczej zaproszeniem do pogłębionej refleksji ewaluacyjnej, która mogłaby wzmocnić wiarygodność całego sektora.
Zamiast konkluzji: wątpliwość jako wartość
Ten tekst nie proponuje prostych odpowiedzi. Nie rozstrzyga, czy lepszy jest event, czy system.
Proponuje natomiast uznanie wątpliwości za element odpowiedzialnego myślenia o zadaniach publicznych.
Być może kluczowe pytanie brzmi dziś nie: jak zrobić coś bardziej efektownie, lecz: jak przy danych zasobach zrobić coś, co realnie zmniejsza skalę problemu społecznego.
A to pytanie – choć mniej widowiskowe – może być jednym z najważniejszych, jakie sektor NGO może dziś sobie postawić.
Henryk Gawrecki - www prawodoporady.pl