Gdy Haik (Ormianin wcielający się w rolę Cesarza) dobitnie oświadczył Olivierowi (Belgowi odgrywającemu Marco Polo): „Ja jestem Cesarz!”, niespodziewanie usłyszał: „Jaki tam z ciebie cesarz?”. Tego nie było w scenariuszu. Haik, lekko zbity z pantałyku, dalej brnął z tekstem i gdy zgodnie z jego literą zagroził Marco więzieniem, z publiczności dobiegł zagrzewający okrzyk: „Nie daj mu się!”.
Pracowali nad spektaklem od dwóch miesięcy. Z rozmów, improwizacji i lektur powstała wspólna opowieść, za którą mógł się skryć każdy z wykonawców, by do historii dodać coś własnego. O sobie, o byciu obcym, o pozostawionym za sobą świecie. Nie są zawodowcami i dobrze o tym wiedzą. W terenie odbyli w zasadzie tylko jedną próbę. W pełnej obsadzie – chyba żadnej.
Przy pętli autobusowej Bródno-Podgrodzie zebrało się blisko sto osób – większość zarezerwowała miejsca już wcześniej. Tłum jednak powoli zagarniał przechodniów, stałych bywalców skwerów, bywalców pobliskiego monopolowego.
Pierwsza scena – ta, w której widz zachęcał Oliviera do buntu przeciwko Haikowi – pokazywała sytuację przybysza, który pragnie nawiązać kontakt z tuziemcami. Cesarz uosabia władzę, bezdusznego urzędnika, skomplikowane procedury. Jego dwór składa się z eksprzybyszów, którym udało się pokonać wszystkie przeszkody i dziś chętnie podpowiadają Marco, jak obłaskawić Cesarza. Podpowiedzi – z początku życzliwe, powoli stają się karykaturalne, a próbujący dostosować się do nich Marco coraz bardziej groteskowy. Choć dwór z niego szydzi, Marco jest piewcą wolności, niezależności i nieustannego podróżowania. Anarchistą-uwodzicielem, powoli zjednującym sobie sympatię dworu. Cesarz nie ma innego wyjścia, jak tylko wkupić się w jego łaski – proponuje Marco, by został szpiegiem.
Przenosimy się zatem za Marco, Cesarzem i jego dworem na podwórko między wieżowcami na ulicy Krasnobrodzkiej i zwiedzamy miasta porozrzucane w przestrzeni: przy wejściu do klatki, na placu zabaw, na ławeczce pod drzewem. Mamy pełną swobodę i przemieszczamy się wedle uznania. Jest tu miasto, które przetrwało już wiele gwałtów i zaborów, ale wciąż wita przybyszów z otwartymi ramionami. Jest miasto-idylla, o którym matka opowiada córeczce. Jest miasto rozpaczającej kobiety, próbującej zatrzymać odchodzącego Marco-Wiecznego Tułacza. I miasto, w którym można kupić wszystko i każdego. Każde z miast to miniscenka odgrywana przez dwie, trzy osoby.
Jest też miasto Krasnobrodzka. Wyległo na balkony i obserwuje. Ktoś mocno pogłaśnia muzykę. Ktoś inny ostentacyjnie czyści buty na balkonie – przypadkiem idealnie w kadrze kamery. Młodzież rzuca coś o Żydach.
Następna scenka odbywa się w siedzibie lokalnego koła seniorów. Sześcioro wykonawców opowiada, czym dla nich jest Bródno. Mówią, jak czują – bezpośrednio, nie chowając się za artystyczną formę. To jest miasto pogodzonych i pogodnych. Kilka minut wcześniej Marco wykrzykiwał: „Chcę leżeć na wszystkich plażach świata!”. Pan Marek, senior z Bródna, uśmiecha się i mówi: „Gdy siedzę na moim balkonie, przy kawie, którą podała mi żona, jestem szczęśliwy”.
Do kolejnego miasta zabiera nas autobus, w którym dzieją się iście dantejskie sceny: wzajemne uciszania, oskarżania, kłótnie. Cesarz szuka Marco. Olek wspomina, że na Ukrainie ludzie w autobusach wspólnie śpiewają. Zaczynają śpiewać.
Wreszcie stacja końcowa – wjeżdżamy na dach ekskluzywnego, w porównaniu z otoczeniem, budynku przy ulicy Poborzańskiej. Patio wyściełane trawą. Krzesełka. Wygodnie.
Na scenie tymczasem mieszkańcy miasta nie chcą wpuścić Marco do swoich domostw. Chowają się za szybami okien, czasem tylko wychyną – by zakpić lub obrazić. Scena rozgrywa się na dachu budynku, z którego widok roztacza się na okna. Setki okien. Płonących od zachodzącego słońca. Przypominała się Krasnobrodzka z milczącą publicznością na balkonach. Z podkręconą muzyką i ostentacyjnie czyszczonym butem.
„Przywiozę tu swoje podwórko” to opowieść o mieście, jakie widzi, pamięta, kocha każdy z nas, mieście niekonkretnym, mieście wyidealizowanym – za którym tęsknimy lub o którym chcielibyśmy zapomnieć, mieście z przeszłości lub z wyobrażeń:
W Mińsku nauczyłem się chodzić ze spuszczoną głową.
Na pustyni w Afganistanie widziałem miasto głodnych i spragnionych.
Byłem w Macedonii. W małym miasteczku na ławce w parku piłem do rana z artystami.
W Iwano-Frankowsku poszedłem do kościoła i na chwilę uwierzyłem w Boga. W Warszawie skończyły mi się pieniądze. Wytrzymałem trzy dni w Tesco. W hotelu w Erywaniu wyszedłem na balkon i zobaczyłem Armenię współczesną i starożytną. Byłem w Szanghaju. Zdeptał mnie milczący tłum. W Moskwie usiadłem żeby odpocząć i ludzie zaczęli siadać obok mnie a potem policja pomagała nam wstać. Przed siedzibą Komisji Europejskiej w Brukseli zaśpiewałem wszystkie piosenki Boba Dylana. W Filadelfii spałem pod mostem i śniłem amerykańskie koszmary. Byłem w Grozny. Jak na Czeczenię spadały bomby, zamknąłem oczy i otworzyłem parasol.
18 sierpnia 2012 byliśmy na Bródnie.
Fundacja Strefa Wolno Słowa, założona przez Alicję Borkowską i Natalię Szelachowską w grudniu 2011 roku, zajmuje się działaniami na granicy sztuki i interwencji społecznej, promującymi czynną postawę wobec rzeczywistości społecznej. Skupia się głównie na projektach angażujących uchodźców i imigrantów mieszkających w Polsce, działając tym samym na rzecz dialogu międzykulturowego. Angażuje się w projekty badawcze, kampanie społeczne, realizuje konferencje i festiwale. „Przywiozę tu swoje podwórko” jest efektem drugiego już warsztatu prowadzonego z imigrantami.
W poszukiwaniu chętnych do wzięcia udziału w warsztatach Alicja (spiritus movens Fundacji, pomysłodawczyni warsztatów i reżyser spektakli) odwiedzała szkoły, w których obcokrajowcy uczą się języka polskiego. Sporo zawdzięcza też Fundacji Ocalenie, która pomogła skontaktować się z uchodźcami i imigrantami, dała wsparcie organizacyjne. W naborze pomogli również ludzie z Fundacji „Oprócz Granic”. Alicja wspomina, że wysłuchano ją w Ocaleniu życzliwie, nie przewidywano jednak większego zainteresowania migrantów działaniami artystycznymi. Zdecydowanie nie docenili jej determinacji i charyzmy – warsztaty rozpoczynała grupa licząca 60 osób. Do premiery „Tu jest lepiej. Przyjeżdżajcie!” i pierwszego spektaklu realizowanego w ramach projektu „Azyl Warszawa. Próba” dotrwało 19. Część pozostała i zaangażowała się w pracę nad kolejnym spektaklem. Drugi warsztat nie ma już w nazwie asekuranckiego słówka „próba” – efekty pierwszego były zadowalające, teren rozpoznany, siły i środki skalkulowane.
W swojej pracy wychodzą od tekstu literackiego – traktując go jako inspirację, trampolinę, punkt wyjścia do własnej opowieści. Tę opowieść konstruują uczestnicy warsztatów, czerpiąc ze swojej kultury, historii, języka i wiedzy. Przetwarzając swoje doświadczenie w improwizacjach i ćwiczeniach teatralnych, tworzą własne teksty, wspólną opowieść, którą Tomasz Gromadka, dramaturg, ujmuje w literackie karby: nadaje im formę, ubiera w słowa, doprawia przymiotnikami, tka szeleszczącymi spółgłoskami. Oddaje im tekst literacki, z którym muszą się zmierzyć: wkuć na pamięć, połamać język – i opowiedzieć historię na nowo. Uczestnicy warsztatu pochodzą m.in. z Ukrainy, Białorusi, Rosji, Armenii, Pakistanu, Belgii, Kuby. To studenci, pracujący, ci, którzy mają polskie żony, ale też żony zagranicznych dyplomatów, są też Polacy. Cieszy ich wspólna praca, odkrywanie siebie i nowi znajomi. Był też plan włączenia Czeczenek przebywających w ośrodku dla uchodźców na Targówku (Alicja i Tomasz jeździli tam co tydzień, by przygotować część spektaklu na miejscu – ostatecznie największy udział w spektaklu miały potrawy przygotowane przez Czeczenki, ale i tak najistotniejsza była wspólnie wykonana z nimi praca).
Założycielki Fundacji dały sobie rok na wypracowanie stałego źródła dochodu dla Fundacji i dla siebie samych – aby wygospodarować dwa, trzy etaty i móc utrzymać się z pasji. Na warsztat bródnowski otrzymały dofinansowanie z programu „Młodzież w działaniu”. Będą aplikować o kolejne środki, ale konsekwentnie budują też program umożliwiający stały dochód i uniezależnienie od pomocy publicznej. Rozpisały program warsztatów dla młodzieży obejmujący zajęcia teatralne, dziennikarskie, etnograficzne. Proponują żywą bibliotekę – przede wszystkim spotkania z przedstawicielami mniejszości narodowych. Jedna ze szkół już przyjęła ofertę, z dwiema pozostałymi Fundacja wspólnie wystąpi o środki na realizację warsztatów. Alicji marzy się praca z kilkoma liceami zakończona minifestiwalem, na którym prezentowane byłyby rezultaty pracy z młodzieżą – duże wydarzenie, angażujące wszystkich uczestników. Dla biznesu przygotowali ofertę gier miejskich. W planach są też zajęcia językowe prowadzone przez warsztatowiczów, z których kilkoro jest nauczycielami języka. Ten pomysł świetnie wpisuje się w ideę centrum wielokulturowego, jakie chce stworzyć Fundacja, dodatkowym jego atutem jest wdrożenie zawodowe i społeczne imigrantów:
Beata Szczucińska
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl