Media publiczne a NGO-sy: upomnijmy się o należne nam miejsce
KUSZYŃSKA: Apel o zmianę perspektywy powinien płynąć nie tylko w stronę mediów. Równie mocno zachęcałabym NGO-sy do tego, by zaczęły głośno upominać się w imieniu obywateli o należne im miejsce w społecznym dyskursie.
Mam to szczęście, że zarówno rzeczywistość mediów publicznych, jak i świat organizacji pozarządowych znam z pierwszej ręki. Od sześciu lat stale współpracuję z tematycznym kanałem telewizji poświęconym kulturze i tylko trochę krócej zasiadam w zarządzie fundacji, którą powołałam wspólnie z innymi dziennikarkami, by zajmować się edukacją medialną młodzieży. Chciałabym więc podzielić się kilkoma uwagami, które wynoszę z własnego doświadczenia.
I tak nie mam telewizora
W telewizyjnej niszy, poświęconej kulturze, reprezentacja trzeciego sektora pojawia się częściej niż na innych antenach. Staramy się zapraszać do udziału w programach aktywistów, liderów i wolontariuszy, którzy, omawiając zjawiska, prezentują swoją unikalną, pozarządową optykę. I tu ciekawostka. Po takim nagraniu najczęściej pada podszyte rozbawieniem pytanie: „Kiedy to pójdzie? Zresztą nieważne – i tak nie mam telewizora”.
Trudno się dziwić. Ludzie zaangażowani społecznie mają pewnie mało czasu na rozrywki. Ale zastanówmy się, jakie ma to konsekwencje. Jeśli statystyczny przedstawiciel NGO to człowiek młody lub w sile wieku, który świetnie porusza się w rzeczywistości społecznej, umiejętnie korzysta z rozwiązań technologicznych i ułatwień, jakie dają nowe formy komunikacji, może uznać telewizor za zjawisko równie anachroniczne, co patefon na korbkę. Bardzo łatwo tym samym popaść w złudzenie, że tak zwane prawdziwe życie toczy się w Internecie – jedynym w pełni demokratycznym medium. Tymczasem z badań wynika, że dla 70 procent społeczeństwa to telewizja nadal jest głównym źródłem informacji. I tu tkwi prawdziwe wyzwanie.
Wielcy nieobecni
Przedstawiciele trzeciego sektora są wielkimi nieobecnymi publicystycznych debat. Chyba że organizacja ma w nazwie dumnie brzmiący tytuł „Instytut”, wtedy szansa na zaproszenie do studia rośnie. Polska narracja medialna, zarówno w stacjach komercyjnych, jak i publicznych, zdominowana jest przez polityków i przedsiębiorców, którzy niejednokrotnie stają się sędziami we własnych sprawach. Niezależni publicyści sprowadzani bywają natomiast do roli moderatorów awantury. Jeśli uznamy, że w głównym nurcie mediów głos pozarządowców jest niesłyszalny, to przestaje już chodzić tylko o niewyemitowane spoty, do których organizacje mają ustawowe prawo. To coś znacznie groźniejszego. Dla prawie trzech czwartych Polaków obraz rzeczywistości prezentowany w mediach zastyga w grymasie dwubiegunowego politycznego szaleństwa.
W konsekwencji pogłębia się poczucie utraty podmiotowości obywatelskiej, znika wiara we własną sprawczość i możliwość wpływania na rzeczywistość. Część ludzi nigdy nie zajrzy do Internetu, by dołączyć do lokalnej kooperatywy albo żeby wziąć udział w projektowaniu budżetu partycypacyjnego, ponieważ nigdy nie dowie się nawet o jego istnieniu. „Rząd się wyżywi”, trzeci sektor też sobie poradzi, ale co z resztą?
Nie możemy odpuścić
Tworząc nową wersję drugiego obiegu za pośrednictwem Internetu, przykładamy rękę do wykluczenia ogromnej rzeszy obywateli, którzy nie znają swoich praw, nie dysponują kompetencjami społecznymi, a często zwyczajnie nie wierzą, że warto. Zatem apel o zmianę perspektywy powinien płynąć nie tylko w stronę mediów. Równie mocno zachęcałabym NGO-sy do tego, by zaczęły głośno upominać się w imieniu obywateli o należne im miejsce w społecznym dyskursie. Nie wolno nam odpuścić mediów publicznych jeszcze przez kilka pokoleń, dopóki nie stworzymy sensownej alternatywy. Tymczasem pora, aby obydwa światy zaczęły traktować się nawzajem poważnie. Dziennikarze muszą wreszcie dostrzec w społecznych działaczach ekspertów pełniących niezastąpione funkcje kontrolne, a organizacjom przydałoby się więcej zaufania do „oldskulowego” przekazu. Często to on jest naszym jedynym łącznikiem ze światem, który chcemy zmieniać.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)