DUDKIEWICZ: Pytanie o to, czy potrzeba zmian w dostępie do mediów publicznych nie dotyka sedna sprawy. Rzecz w pierwszej kolejności dotyczy nie prawa, a kultury współpracy.
Dla organizacji pozarządowej nie jest istotne to, czy współpracuje z medium publicznym, czy niepublicznym. Zwłaszcza że zarówno jedne, jak drugie nie różnią się specjalnie w sposobie realizowania tak zwanej misji w zakresie poruszania, często interwencyjnie, spraw społecznych czy informowania o aktywności obywatelskiej.
To nie jest jakaś wysublimowana polityka, media kierują się dość prosta zasadą: „będziemy mówić o tym, co ludzi interesuje, co jest fajne i atrakcyjne”. Większość dziennikarzy ma zapewne w nosie zagwarantowane ustawowo prawo dostępu organizacji do mediów publicznych: organizacja albo potrafi ich zainteresować, albo nie. Możemy – jako sektor – mieć te prawa gwarantowane jeszcze pięcioma nowymi ustawami, a i tak, jeśli nie będziemy w stanie sformułować atrakcyjnego komunikatu, to media będą się uchylać od ich respektowania. Inaczej działałyby wbrew sobie.
Szukajmy sojuszników
Nie przekonuje mnie argument, że niektórych działań nie sposób pokazać w ciekawy sposób. Codzienne działania organizacji – także te żmudne, opierające się na pracy z bardzo trudnymi grupami interesariuszy, nieprzynoszące spektakularnych efektów, na pierwszy rzut oka mało efektowne – także mogą być atrakcyjne medialnie, jeśli zostaną umiejętnie opowiedziane choćby poprzez historie ludzi, którym się chociaż trochę pomogło. Dobre programy interwencyjne, realizowane przez dobrych dziennikarzy są pełne takich pozornie nudnych historii, które wbijają w fotel.
No właśnie: w Polsce właściwie nie kształci się dziennikarzy do specjalizacji społecznej. W efekcie media są, jakie są – możemy się na nie obrazić, a możemy też postarać się wyłowić pojedynczych dziennikarzy, którzy „czują” te sprawy, którzy potrafią dogrzebać się do piątego dna trudnej społecznej sprawy. Często słyszę w organizacjach, że nie mają na to czasu, bo borykają się z problemami finansowymi. Tymczasem często potrzebne są im nie pieniądze, lecz sojusznicy dysponujący określonymi zasobami. Między innymi tacy, jak media, zwłaszcza, że dobry wizerunek to jeden z warunków uzyskiwania innych zasobów, w tym finansowych. To po prostu inwestycja.
Potrzeba ludzi z krwi i kości
Tymczasem narracja organizacji o sprawach i problemach społecznych bywa nieatrakcyjna, przede wszystkim dlatego, że brakuje w niej waloru uniwersalności. Jeśli coś dotyczy tylko wąskiej grupy ludzi, to w naturalny sposób zachodzi zjawisko unieważniania , tak zwanej sepizacji. Chodzi o myślenie w kategoriach: to nie mój („somebody else”) problem, bo skoro mnie mąż nie bije, to przemoc domowa nie jest moim problemem, skoro moje dzieci mają wszystko, czego zapragną, to bieda mnie nie dotyczy. Zadaniem ludzi z organizacji jest to, by przekonać dziennikarzy, a za ich pośrednictwem społeczeństwo, że świat jest bardziej złożony, a organizacje, starając się rozwiązywać problemy, działają na rzecz dobra wspólnego, bo przemoc zawsze jest zagrażająca dla każdej społeczności, a bieda wstrzymuje rozwój na wielu wymiarach Jeśli media dostaną taki materiał, będą mogły powiedzieć społeczeństwu: to jest także wasz problem.
Prawdziwe problemy wymagają prawdziwych społeczników. Nie „koordynatorów projektów” o bardzo złożonych nazwach, nie realizatorów złożonych i niejasnych procedur, tylko ludzi z krwi i kości, którzy potrafią o swojej pracy opowiedzieć ludzkim, zrozumiałym językiem, a nie chować się za instytucją, procedurą, stanowiskiem, slangiem projektowym. Dlaczego? Bo taki przekaz jest nudny. Ludzie chcą słuchać o ludziach: tych, którym się pomaga, i tych, którzy pomagają.
To robota dla nas
Innym błędem, który popełniają organizacje, jest założenie, że istnieją media lepsze i gorsze. O ile, jak sądzę, powinniśmy się wszyscy razem trzymać jak najdalej od tabloidów, o tyle nie ma nic złego w kontaktowaniu się na przykład z tak zwaną prasą kobiecą czy mediami lokalnymi. To są media, na które organizacje niekiedy kręcą nosem, bo nie są to media mainstreamowe. A kto powiedział, że to one mają największe dotarcie do ludzi? Ilu z nas, będąc w sklepie, bierze lokalną gazetkę, a siedząc w poczekalni u lekarza czyta prasę kobiecą? Tymczasem wiele organizacji, planując swoje relacje z mediami, nie zawraca sobie nimi głowy, bo brakuje w nich refleksji, po co nam te kontakty, czyli do kogo chcemy za pośrednictwem mediów dotrzeć.
Myślę więc, że pytanie o to, czy potrzeba zmian w dostępie do mediów publicznych nie dotyka sedna sprawy. Rzecz w pierwszej kolejności dotyczy nie prawa, a kultury współpracy, tak samo, jak z samorządami. Są kraje, w których każdy urzędnik musi odbyć staż w NGO-sie, a każdy pracownik organizacji musi odbyć staż w urzędzie, bo to dobry sposób, żeby zrozumieć swoje wzajemne ograniczenia. Można pomyśleć o takim rozwiązaniu w doniesieniu do mediów: zbierzmy chętne organizacje, które zagwarantują, że znajdą ciekawe zadania dla dziennikarza w ramach swoich działań. W zamian redakcje mogłyby pokazać ludziom z organizacji, jak wygląda robota dziennikarska, na przykład co to znaczy nakręcić „setkę”, albo jak zrobić dobrą notatkę czy relację dziennikarską. Można też zorganizować dni otwarte dla organizacji, podczas których przedstawiciele organizacji mogliby wziąć udział w warsztatach z komunikacji, nakręcić news o organizacji, przećwiczyć występowanie przed kamerą. To wszystko jest do zrobienia. Ale do tego trzeba się poznać, otworzyć i przekonywać do sensu takich działań. Ustawodawca tego za nas nie zrobi.
Dr hab. Magdalena Dudkiewicz jest socjologiem, adiunktem w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, gdzie prowadzi zajęcia dotyczące wizerunku publicznego działań pomocowych, realizacji projektów badawczych oraz animacji kultury. Członkini zespołu Obserwatorium Żywej Kultury, ekspert Instytutu Spraw Publicznych, sekretarz redakcji kwartalnika „Trzeci Sektor”. Autorka książek: „Technokraci dobroczynności. Samoświadomość społeczna pracowników organizacji pozarządowych w Polsce” (2009) oraz „Populiści dobroczynności. Medialne informowanie o pomaganiu” (2013).
Źródło: inf. własna (ngo.pl)