Socjologowie podsumowali obie kampanie wyborcze: prezydencką i parlamentarną. Paneliści Polskiego Towarzystwa Socjologicznego próbowali ocenić, jak ta kampania wyglądała na tle innych oraz o to, co ostanie wybory mówią o Polsce i Polakach: niska frekwencja, ostre podziały, zdezorientowani wyborcy… Z tego spojrzenia chłodnym okiem na powyborczą mapę Polski krajobraz wyłonił się raczej marsjański.
Zdaniem socjologów, w rolach głównych kampanii wystąpili nie tylko politycy, ale – na znacznie większą niż wcześniej skalę – media i ośrodki sondażowe. Niestety, w sposób, który nas – wyborców – raczej dezorientował, niż pomagał wybierać.
Po pierwsze, niezwykle aktywną rolę w tych wyborach odegrały
media. Janusz Durlik z Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku
mówił, że media najpierw ogromnie przyczyniły się do wykreowania
kandydatów. W dużej mierze była to giełda spekulacyjna – pojawiły
się na niej nazwiska, których słupki sondażowe pięły się w górę,
ale jedynie na stronach gazet, bo "kandydaci" do wyborów nie
stanęli (Jolanta Kwaśniewska, Tomasz Lis, „reaktywacja”
Włodzimierza Cimoszewicza).
Potem media były „mega zleceniodawcami” badań. Niemal każdy
liczący się tytuł prasowy miał ambicję posiadania sondaży na
wyłączność. W ten sposób dziennie ukazywały się dziennie dziesiątki
słupków – jak policzył Tomasz Żukowski – były to średnio 2, 3
sondaże dziennie.
Za tą sondażomanię mediom się oberwało.
– Media są trudnym partnerem, bo wymagają uproszczonych wyników –
mówił Janusz Durlik. – Zniknęła z wyników kategoria „nie wiem, na
kogo będę głosować”. A pod koniec kampanii to niezdecydowani
zdecydowali o wyniku wyborów. Media ich w słupkach nie
uwzględniały.
W ten sposób wszyscy: i wyborcy, i politycy poczuli się przez
ośrodki badawcze oszukani. Chociaż, zdaniem Tomasza Żukowskiego,
poziom maniupulacji wynikami sondaży nie był wyższy niż w innych
krajach.
Innym problemem podczas tych wyborów był chwiejny i zakłopotany wyborca.
– Ponad siedemdziesiąt procent Polaków, przepytanych przez CBOS na początku września powiedziało, że ma problem z wyborem między opcjami, które dano im do wyboru – mówił Janusz Durlik – Takich dylematów nie było od początku III Rzeczpospolitej.
Zdaniem Barbary Fedyszak-Radziejowskiej winę za to ponoszą media
(mediom dostawało się kilkukrotnie w ciągu tego panelu). Żeby
wyborca miał pomysł, na kogo chce głosować, musi być do tego
przygotowany. Dziennikarze co prawda informowali o wyborach do
znudzenia, ale opierając się głównie właśnie na wspomnianych
słupkach sondażowych. Nic z nich dla wyborcy nie wynikało.
– Znacznie łatwiej jest zrobić program, w którym sondaże pełnią
rolę waty; w którym się mówi komu rośnie, a komu spada. Można być
do tego zupełnie merytorycznie nieprzygotowanym – komentowała prof.
Fedyszak-Radziejowska – Trudniej mówić, o tym, co to jest
propozycja 3x15, Polska „socjalna” i jakie zmiany nas czekają. Tej
pracy merytorycznej dziennikarze i media nie wykonały.
Próbowano też wyczytać z przebiegu kampanii i wyników wyborów jakąś prawdę o Polsce i Polakach. Krajobraz rysuje się raczej marsjańsko. Tak wynikało z podsumowań Radosława Markowskiego z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Instytut prowadzi Polskie Generalne Studium Wyborcze oraz Międzynarodowe Wyborcze Studium Porównawcze, gdzie bada się wyniki ponad tysiąca wyborów na świecie.
– To chaos zakropiony niską frekwencją – mówił Markowski – Nie
dość, że ponad połowa wyborców nie głosuje, co jest fenomenem i w
Europie Zachodniej, i krajach postkomunistycznych [frekwencja
wynosi tam średnio 60 do 78 procent!], to jeszcze tabuny ludzi z
wyborów na wybory przerzucają swój głos od ściany do sciany - z
lewa na prawo. Chwiejność wyborcza wynosi w Europie 8 – 9 procent.
W Polsce: aż 49! To jak w Boliwii i Ekwadorze w czasach
wychodzenia z dyktatur.
Z punktu widzenia organizacji pozarządowych – bardzo ciekawą tezę postawił Tomasz Żukowski. Według niego Polska kapitału społecznego i więzi sąsiedzkich głosowała na Lecha Kaczyńskiego (sic!). Żukowski udowadniał to nakładając na mapę z wynikami wyborów dwa inne zestawienia: wyniki egzaminów do szkół średnich [słabe - zwyciężał prezydent-elekt] i mapę zasiedziałości [im dłużej w danym miejscu, tym bardziej na Kaczyńskiego].
– Tam, gdzie integratorem jest rodzina i społeczność lokalna, tam zwyciężał Kaczyński. Tusk zwyciężał tam, gdzie nie ma takich więzi – nie z winy tych społeczności, ale z przyczyn historycznych. A także tam, gdzie dominuje tożsamość indywidualistyczna, a nie sąsiedzko-społecznościowa, na przykład dużych w miastach.
Odmiennego zdania był Radosław Markowski z Instytutu Studiów
Politycznych PAN.
– To był spór między Polską, która produkuje PKB i tą, która go
konsumuje. Druga zwyciężyła.
Jedyną optymistyczną tezę o naszym obywatelstwie postawił Tomasz Szlendak. Przejawia się ona w pojawiających się przed i po wyborach dowcipach. Ilość prześmiewczych stron internetowych, politycznych fotomontaży, zabawnych skojarzeń i metafor (zwłaszcza dotyczących prezydenta-elekta) cudownie się w ostatnio rozmnożyła.
– To też jest wyraz obywatelstwa i to mi pozwala wierzyć, że będzie lepiej – mówił Tomasz Szlendak.
**
Sesja naukowa pt. "Socjologia wobec wyborów" odbyła się 2 listopada
- Zorganizowało ją Polskie Towarzystwo Socjologiczne.
Źródło: inf. własna