– Uważam za obciach to, że w XXI wieku w kanonie lektur szkolnych nadal jest „W pustyni i w puszczy” oraz „Murzynek Bambo”. Trudno o większe powielanie stereotypów na temat Afryki – mówi warszawa.ngo.pl Mamadou Diouf, powołany przez prezydent Warszawy do Społecznej Rady Kultury.
Mamadou Diouf pochodzi z Senegalu. Przyjechał do Polski na studia, najpierw do Łodzi, później do Warszawy. Od czasu, kiedy rozpoczął swoją działalność społeczną, czyli od końca lat 90., przybliża Polakom afrykańską rzeczywistość. Odziera ją ze stereotypów i pokazuje jej wielokulturowy aspekt. Robi to bez skrępowania, jako człowiek stąd. Zna dobrze historię Polski, a tę najnowszą jej część przeżył już osobiście. Mieszka tu od 1983 roku. Na pamiątkę zostawił sobie kilka kartek na mięso.
Jest zdania, że patriotyzm lokalny budzi się wtedy, kiedy zaczynamy kibicować sportowcom danego kraju. – Kiedy oglądam Małysza, Kowalczyk albo mecz reprezentacji i przegrana boli, to jest właśnie ten moment identyfikacji. Uważam, że to najbardziej szczery barometr uczuć patriotycznych – mówi Mamadou. – Uważam się za człowieka stąd. Nie pamiętam już od kiedy. Zły obraz Polski, który idzie w świat, jest przykry i dla mnie. Widzę siebie tylko w Polsce albo w Senegalu, dodaje.
Średnio dwa razy w tygodniu można go spotkać w Cafe Baobab na Saskiej Kępie. – Mamadou jest dla mnie jak brat, mówi o nim Aziz Seck, właściciel restauracji z senegalską kuchnią. – Jest pierwszą pozytywną osobą z Senegalu, jaką spotkałem w Polsce. Od kiedy przyjechałem tu ponad 15 lat temu, wiele razy mi pomagał – dodaje.
Mamadou Diouf w 2006 roku razem z przyjacielem Pawłem Średzińskim założył stronę Afryka.org – jedyny serwis w języku polskim poświęcony sprawom afrykańskim – a dwa lata później Fundację Afryka Inaczej. Ma na koncie kilka publikacji, m.in.: „Małą książkę o rasizmie”, „Afrykański spacerownik po Warszawie”, „Czy Afryka jest krajem?” , "Jak mówić polskim dzieciom o dzieciach z Afryki" i „Afryka w Warszawie”, która została wyróżniona nagrodą „Gazety Stołecznej” za 2011 rok.
Stworzył też wiele projektów kulturalnych. Sam o sobie mówi, że najbardziej interesuje go międzykulturowy dialog. Dla niego liczy się pozytywne nastawienie. Zamiast marszów i manifestacji woli spotkania z młodzieżą w szkołach. Ostatnio został członkiem nowo ukonstytuowanej Społecznej Rady Kultury m.in. realizującej warszawski "Program Rozwoju Kultury". – To na szczęście nie jest posada, jest więc duża szansa, że te 16 osób, które weszły w skład rady, to naprawdę zapaleńcy. Tam, gdzie nie ma pieniędzy, jest więcej luzu i dobrych chęci – śmieje się Mamadou. – Wierzę, że są to ludzie o elastycznych umysłach, którzy chcą pchać do przodu stołeczne kina i teatry. Mogą zrodzić się tu naprawdę ciekawe pomysły – dodaje.
O miejsce w radzie ubiegał się, by mieć wpływ na to, co dzieje się w warszawskiej kulturze, zwłaszcza tej tworzonej poza głównym nurtem, jak przebiegają konkursy i jak dzielone są dotacje. – Organizacje pozarządowe składają mnóstwo projektów kulturalnych, a na warszawskich ulicach niewiele się dzieje, szczególnie latem – uważa Mamadou Diouf. – Chciałbym, żeby było na nich więcej koncertów, ulicznych teatrów, dostępnych dla każdego. Szkoda wyremontowanych, szerokich chodników Krakowskiego Przedmieścia tylko na spacery. Tam można zaprosić organizacje pozarządowe, niech działają kulturalnie, udostępnić im nowe ciekawe miejsca w Warszawie, nie spychać na obrzeża albo ściskać w jednym parku, jak np. Pole Mokotowskie – dodaje.
Sukces
Za sukces, choć nie tylko swój, Mamadou uważa to, że media w Polsce, kiedy mówią o Afryce, szukają do rozmów Afrykanów. A nie zawsze tak było. – Wcześniej wypowiadali się jedynie polscy specjaliści, którzy posiadali informacje o Afryce z lat 70., albo powielali stereotypy – zaznacza.
Najbardziej w dyskusji o Afryce brakuje mu kompetentnych odpowiedzi. Gdy słowa niedoinformowanych polityków trafiają na nieprzygotowanego dziennikarza, fałszywy obraz idzie w świat. Dlatego w zeszłym roku powołał Komitety Społeczności Afrykańskiej, działające w sześciu miastach Polski: Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie, Łodzi, Warszawie i Trójmieście. – Nas nie jest dużo, ale jesteśmy bardzo widoczni – śmieje się. – To są takie struktury, które będą zwracały się do mediów w momencie, kiedy znana osoba lub polityk będą opowiadali jakieś kompletne bzdury o Afryce. Będziemy to prostować, bo tego nam brakuje. Członkowie komitetów będą współpracowali też z lokalną władzą, policją i urzędami.
– Z Mamadou myślimy podobnie na temat Afryki. Nie mówimy o niej bez Afrykanów – opowiada Paweł Średziński. – Mamadou ma dystans do otaczającego świata. Jest też otwarty na ludzi – dodaje.
Ponad 10 lat temu organizowali razem Dni Afryki. Tak się poznali i tak powstał serwis Afryka.org, a później Fundacja Afryka Inaczej. – Wychodzimy z dialogiem do ludzi. Przykładem tego była np. „kapela podwórkowa”. Afrykanie z Kapelą Czerniakowską grali na ulicach Warszawy, m.in. na Nowym Świecie. Jednym z muzyków był właśnie Mamadou. Wokół tego dialogu trwa nasza przyjaźń, już ponad 10 lat w polsko-afrykańskim duecie – dodaje Średziński.
Spośród wydanych kilku książek pod egidą Fundacji za najważniejszą Mamadou Diouf uważa „Afrykę w Warszawie”. Można się z niej dowiedzieć, że Afrykanie są tu obecni od czasów Zygmunta III Wazy, a w powstaniu warszawskim brał udział Nigeryjczyk. – Dotarliśmy do Mokpokpo Dravi, aktora, który zagrał w filmie „Café pod Minogą”. W 1959 roku, kiedy go kręcono, był studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Żyje do dzisiaj – mówi Mamadou Diouf.
Na spotkaniach i warsztatach w szkołach przydaje się z kolei inna książka „Czy Afryka jest krajem?”. – To dla tych, którzy piszą o wydarzeniach w Afryce, nie mówiąc, o który kraj chodzi, stąd wielu zaczęło myśleć, że Afryka jest krajem. A to z kolei nas zainspirowało do napisania książki – dodaje.
Chciałby, aby w Polsce zaczęto mówić o krajach Afryki nie tylko przez pryzmat problemów kontynentu. – My nie negujemy wojny i biedy, które są w Afryce. To są fakty. Tylko że jest jeszcze inne oblicze tego kontynentu, o którym pisze Jagielski, wcześniej pisał Kapuściński: bogactwo kultur. O tym w Polsce, poza tymi dwoma pisarzami, mało kto mówi. Ale to na szczęście też się zmienia. Afrykanie są coraz częściej zapraszani do mediów, żeby mówić o Afryce. Sam otrzymuję telefony z zapytaniem, czy nie znam kogoś w jakimś konkretnym temacie i to mnie cieszy – przyznaje Mamadou.
Ponieważ sam jest muzykiem i wokalistą, bliskie są mu wszystkie projekty kulturalne. – Inwestujemy w dialog z perspektywy kultury i muzyki, bo widzimy w tym ogromną szansę. W Polsce na szczęście nie ma jeszcze zamkniętych dzielnic, jak np. w Paryżu, gdzie ludność z Afryki czy Karaibów żyje w swoim środowisku, nie znając nawet języka kraju, w którym mieszka. Najnowszym projektem fundacji, oprócz afro-warszawskiego folku, są przetłumaczone na polski afrykańskie bajki dla dzieci, które można będzie ściągnąć z internetu.
Zdecydowanym sukcesem Mamadou Diouf nazywa to, że Dzień Afryki jest już stałym punktem na mapie kulturalnej Warszawy.
Porażka
– Największym mankamentem jest dla mnie to, że Polska nie interesuje się Afryką. W sensie rządu, polityki zagranicznej. Najprostszy przykład to fakt, że w Afryce Zachodniej na 17 państw jest tylko jedna ambasada Polski w Nigerii – zwraca uwagę. – Poza tym, projekty, które składaliśmy do polskiego MSZ związane z pomocą rozwojową dla krajów afrykańskich, nie przechodzą. Przestaliśmy już nawet je składać. Polska wspomaga swoich najbliższych sąsiadów albo państwa, gdzie stacjonują polskie wojska. Tylko Angola i Tanzania były brane pod uwagę ostatnio, jeśli chodzi o pomoc, na 54 kraje. A przecież w Afryce są tysiące osób związanych z Polską. Od lat 50. kończą tu studia, a po powrocie wzajemne relacje się kończą. Myślę, że utrzymywanie kontaktu z tą specyficzną polonią mogłoby Polsce przynieść dużo korzyści, również biznesowych. Nie traktuję tego jako osobistej porażki, ale jako rzecz przykrą w stosunkach Polska – Afryka – dodaje.
Stosunek Polaków do Afrykanów, zdaniem Mamadou Dioufa, się zmienia, ale bardzo powoli. – Stereotypy na temat Afryki będą powielane w Polsce, dopóki w języku codziennym będą pojawiać się określenia „sto lat za Murzynami” czy „robić za Murzyna” i dopóki kolejne pokolenia będą się uczyć o „języku Kalego” i „Murzynku Bambo”. Uważam, że „W pustyni i w puszczy” to naprawdę straszna książka, z całym szacunkiem dla noblisty. Jest kwintesencją kolonialnego stosunku krajów Zachodu do Afryki. Na szczęście dzięki internetowi i podróżom, młodzi ludzie korygują sobie ten wizerunek.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)