Na takie teksty zawsze jest zły moment. Ale zwłaszcza w trudnych czasach my, organizacje pozarządowe, musimy ze szczególną uwagą przyglądać się sobie i naszym postawom. I współpracy z partnerami. W tym z samorządem. Bo nasze błędy to nasze słabe strony.
Dlaczego pozwalam sobie na takie refleksje? Ponieważ przez większość życia byłam związana z III sektorem, a dokładniej z kulturalnym III sektorem w Warszawie. Zdarzało mi się także podejmować prace, dzięki którym mogłam spojrzeć na organizacje pozarządowe z boku: pracowałam w instytucjach narodowych, koordynując udział organizacji w międzynarodowych kongresach czy przy konkursach dotacyjnych. Jako członkini społecznego ciała przy Urzędzie Miasta (Komisji Dialogu Społecznego ds. Kultury – KDS) byłam w zespołach oceniających oferty konkursowe (wnioski o dotacje). Ostatnio pracowałam przez kilka miesięcy (społecznie) przy organizacji warszawskiego Kongresu Kultury, w którym wzięło udział wiele organizacji pozarządowych.
Przy wszystkich tych aktywnościach z jednej strony podziwiałam twórczy rozmach i brak ograniczeń wyobraźni ludzi sektora, a z drugiej denerwowały mnie ciągle powracające, te same przywary, które skutecznie utrudniają życie głównie samym organizacjom pozarządowym. Kilka postaw wobec administracji, stereotypów, którymi żywi się część z nas i które opiszę poniżej, wynika z moich doświadczeń na polu kultury, ale podejrzewam, że mają charakter uniwersalny.
1. „Urzędnicy mają nas gdzieś”, czyli brak zainteresowania dialogiem z samorządem, połączony z sążnistą krytyką tego, jak ten dialog wygląda
2. „Jak to się stało, że właśnie mój wniosek odpadł?!”, czyli niechęć do konsultowania wniosków połączona z niedbałością w ich przygotowywaniu
Jako przedstawicielka strony społecznej w zespołach opiniujących przeczytałam mnóstwo złych, niedbałych i zawierających najbardziej podstawowe błędy wniosków o dotacje. Czytając je wiedziałam, że wnioskodawcy nie przeczytali ze zrozumieniem regulaminu zadania konkursowego. Zdarzały się też wnioski bezczelne: prosimy o bardzo wysoką dotację, bo nasze działanie jest bardzo sławne i każdy o nim słyszał, a ponieważ jest tak sławne, to nie będziemy opisywać, co dokładnie planujemy, bo nie mamy czasu, a ta kasa nam się po prostu należy. Ta parafraza naprawdę nie odbiega istotnie od treści oryginalnej. Czytałam wnioski wielkich, zasobnych organizacji ubiegających się o dotacje przeznaczone na małe projekty, w których warsztaty dla dzieci/seniorów/niepełnosprawnych będące częścią wielkiej imprezy opisywano jako osobne, niezależne projekty – mam nadzieję, że po prostu z powodu niezrozumienia idei tzw. „małych grantów”. Czytałam wnioski przeszacowane („bo i tak zawsze dają dwie trzecie”) i niedoszacowane („jak będzie taniej, to może dadzą, a potem będziemy jakoś kombinować”).
Oczywiście nie twierdzę, że jedynym powodem nieotrzymania dotacji jest brak profesjonalizmu w pisaniu wniosków – po prostu pieniędzy jest za mało, a chętnych za dużo, i to się raczej nie zmieni.
Dla porządku dodam, że czytałam też mnóstwo świetnie opisanych, profesjonalnych i arcyciekawych wniosków, ale nie o tym jest ten tekst…
3. „Pani z biura nie załatwiła mi pozwolenia”, czyli miasto ojcem i matką
Nie zamierzam idealizować troski samorządów o organizacje pozarządowe – z pewnością urzędy mają tu jeszcze ogromne pole do popisu. Zwłaszcza w Warszawie, która kilka lat temu, podczas starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, wzięła stołeczny III sektor na sztandary jako dumę stolicy i jedno z jej prężniejszych środowisk.
Czasem jednak, słuchając narzekań organizacji, mam poczucie, że niektóre z nich ustawiają się w pozycji niezaradnych dzieci, którym miasto – rodzic ma się opiekować (i to przede wszystkim nim!). Ma nam coś załatwić. Szybko.
Dlatego warto pomyśleć o innej perspektywie niż nasza własna, gdyż może to pomóc budować własne bezpieczeństwo i efektywność (np. przez dywersyfikację źródeł dochodu czy promowanie samodzielności wśród członków, pracowników, wolontariuszy organizacji) i znacznie zmniejszać frustrację.
4. „Moja dziedzina jest najmojsza!”, czyli eksperci ze strony społecznej w zespołach opiniujących wnioski
Pamiętam naszą pozarządową ulgę, kiedy udało się doprowadzić do tego, że z zespołów opiniujących wnioski zniknęli radni (w wyniku zmiany zapisów ustawowych). Radni często nie znali się na kulturze, za to mieli poglądy polityczne na temat ofert o dotacje. Trudno się zresztą dziwić, taki mają zawód. Wydawało się wtedy, że prace komisji oceniających będą bajką.
Jednak stosowanie zapisów kodeksu administracyjnego (co narzuca ustawa o pożytku) oraz fakt, że zdaniem Urzędu m.st. Warszawy nie można płacić za pracę osobom, które oceniają oferty (co narzuca Biuro Prawne Urzędu m.st. Warszawy) – te dwie okoliczności sprawiają, że ławka chętnych do oceniania ofert jest bardzo krótka. Bo albo jesteś kuzynką ciotecznej babki siostry twojego pierwszego męża, który zmarł dwadzieścia lat temu i przetłumaczyłaś półtora roku temu pół strony programu wydarzenia realizowanego przez jedną z kilkuset organizacji składających wnioski w danym konkursie i nie możesz zgłosić się jako przedstawicielka strony społecznej do komisji oceniającej (ze względu na „konflikt interesów”). Albo nie możesz sobie pozwolić na tygodniowy urlop z pracy w celu społecznego czytania wniosków (zwłaszcza po wprowadzeniu w tym roku punktowej oceny). I nie możesz znaleźć poważnych i profesjonalnych ekspertów, ceniących swój czas i pracę na tak angażujące czasowo działania.
Wskutek tego wybranie po trzech czy czterech przedstawicieli do każdej z komisji oceniających stało się wielkim wyzwaniem i niestety niektórzy z tej łapanki zwyczajnie się do tej roboty nie nadają. Jednakże wielu pozarządowców uważa, że lepszy jest ktokolwiek niż nikt.
A zdarzają się przedstawiciele – eksperci, którzy za wartościowe uważają jedynie projekty ze swojej dziedziny i wobec tego je forsują (choć konkursy dotacyjne nie są branżowe). Zdarzają się tacy, którzy nie czytają wniosków, za to wypowiadają się na temat tylko konkretnych projektów i wreszcie tacy, którzy po prostu mimo zobowiązań na spotkanie komisji się nie stawiają. Warto podkreślić tutaj związek między brakiem ekspertów lub ich przypadkowym doborem, a sytuacją „mój wniosek odpadł”.
I warto z całych sił zaangażować się w rozgrzebane prace nad system eksperckim, tj. włączeniem w proces oceny specjalistów, którym wypłacane są wynagrodzenia i którzy wypełniają kartę oceny oferty, co daje odpowiedź na pytanie: dlaczego właśnie mój wniosek odpadł?
5. „Czy pani wie jak ja się nazywam?”, czyli celebryci są wśród nas
Gwiazda z podręcznym reflektorem punktowym skierowanym na własne lico lub zasłużony literat ze składanym piedestałem, na którym umieszcza się zaraz po wkroczeniu do instytucji zarządzającej publicznym budżetem to zmory osób odpowiedzialnych za ten budżet we wszystkich reżimach politycznych. Swoich herosów produkują zarówno salony liberalne, jak narodowo-katolickie. We wszystkich instytucjach widziałam urzędników heroicznie toczących nierówną walkę z tymi miotanymi niesłusznym gniewem postaciami, które przychodzą dwa dni po czasie, lub które zapomniały o jednej drobnej pieczątce i które wszystkich tu zaraz wyrzucą z pracy, bo ich wniosek odpadł. Czy zasługi lub sława powinny uprawniać kogokolwiek do stawiania się ponad prawem? Ja jestem zwolenniczką rozdziału sacrum i profanum w kontekście budżetu państwa i konkursów dotacyjnych – liczy się jakość projektu i zgodność z procedurą, a nie przebóstwienie składającego. Oczywiście nie mam złudzeń, to głos wołającego na puszczy – obecna tendencja władzy państwowej jest taka, że jeśli jakieś przepisy czy procedury stają namaszczonym herosom na drodze, niezwłocznie się je likwiduje.
6. „To wszystko spisek, a teraz opowiem wam o mojej organizacji”, czyli pieniactwo i dowód z mojego życia jako oczywista oczywistość
Nie są to oczywiście cechy jakoś szczególnie związane z III sektorem. Chyba nie będzie zbyt ryzykowną tezą twierdzenie, że to cechy związane tradycyjnie z polskością (liberum veto!). A jednak i w III sektorze potrafią siać niezłe zniszczenie, o czym wie każdy, kto uczestniczył w spotkaniach ciał społecznych, tak jak np. w obradach Komisji Dialogu Społecznego. Uznawanie własnego doświadczenia za kluczowe i jedynie uprawnione oraz rozwlekłe opowiadanie o własnym punkcie widzenia i zasługach (czyli tzw. jajecznica) to sprawdzone techniki. Nawet jeden sprawnie stosujący je pieniacz potrafi skutecznie uniemożliwić dojście do konstruktywnych wniosków dowolnie dużej grupie ludzi. Poddajemy się tym osobom i nie potrafimy nad nimi zapanować, a one skutecznie rozwalają nam spotkania i zniechęcają tych nielicznych nowo przybyłych, nie mówiąc o przypatrujących się (w osłupieniu) tym wywodom urzędnikom – naszym partnerom. Czy potrafimy powiedzieć do kolegi / koleżanki z komisji czy innego ciała społecznego „daj się wypowiedzieć też innym”, „już to mówiłeś/łaś ostatnim razem”, a może nawet „to co mówisz, to manipulacja, nie chcę tego słuchać”?
Wiem, że opisując powyższe problemy w jakiś sposób sama wpisuję się w malkontencki nurt, który przecież próbuję krytykować, ale mam poczucie, że dopóki świadomie nie zmierzymy się z naszymi słabościami, to one będą decydowały za nas o sukcesie we współpracy z naszym najbliższym partnerem: samorządem. Przypomnijmy tylko, że 92% organizacji pozarządowych w Polsce uważa, że samorząd to ich najważniejszy partner. Warto wiec chyba o niego dbać i nie poddawać się stereotypowemu myśleniu czy utartym zachowaniom!
Warto też wziąć pod uwagę obecną sytuację, że kiedy sektor pozarządowy dzięki karnawałowej logice sprawujących władzę ma się znaleźć w zbyt czułym uścisku Pełnomocnika rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego – chyba lepiej nie mieć słabych stron.
Dowiedz się, co ciekawego wydarzyło się w III sektorze. Śledź wydarzenia ważne dla NGO, przeczytaj wiadomości dla organizacji pozarządowych. Odwiedź serwis wiadomosci.ngo.pl.
Dopóki świadomie nie zmierzymy się z naszymi słabościami, to one będą decydowały za nas o sukcesie we współpracy z naszym najbliższym partnerem: samorządem.
Źródło: Inf. własna [warszawa.ngo.pl]
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23