Będąc prezesem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce i dyrektorem schroniska w podwarszawskim Celestynowie, Łukasz Balcer każdego dnia walczy o lepszy los zwierząt. Kiedyś o mało co nie oberwał za to siekierą.
Będąc nastolatkiem przeczytał w gazecie, że suwalski oddział TOZ potrzebuje pomocy. Nie potrafił przejść wobec tej informacji obojętnie. Dorabiał jako pomoc w antykwariacie, miał trochę oszczędności, przelał je więc na konto organizacji. Dziś już nie ma pewności, jaka to była kwota, ale pamięta, że duża.
– Zadzwonili ze schroniska i zapytali, czy to nie pomyłka, a potem zaprosili na spotkanie – wspomina Łukasz Balcer. Poszedł na jedno zebranie, później na kolejne. Zanim się zorientował, był już mocno zaangażowany w sprawy porzuconych zwierząt. – Zwerbowali mnie – uśmiecha się.
Na interwencji
Gdy skończył osiemnaście lat, został oficjalnym członkiem suwalskiego oddziału organizacji. Zdał też egzamin na inspektora TOZ, co oznaczało możliwość wyjeżdżania na interwencje. – Bycie inspektorem to ciężka, nieprzyjemna, a czasem i niebezpieczna praca – przyznaje Balcer. Podczas jednej z interwencji właściciel psa, przywiązanego łańcuchem do ściany, rzucał w niego kamieniami i siekierą. Innym razem został opluty. Wyzwiska i groźby są na porządku dziennym.
Ale nie to jest w tej pracy najgorsze. Więc co? – Cierpienie zwierząt, które obserwuję – mówi Łukasz Balcer. – Ludzie sprowadzają swoje psy do roli dzwonka. Trzymają je na krótkich łańcuchach i oczekują, że będą szczekać, kiedy ktoś podejdzie do furtki – dodaje. Kiedyś trafił na psa z kolczatką wrośniętą w skórę. Właściciel włożył mu ją na kark, kiedy był jeszcze szczeniakiem. Pies rósł, a obroża wbijała się w szyję. – Ciało gniło, rana paprała się latami. Jedna wielka masakra! – oburza się.
Interwencje bywają różne. – Właściciel jednorodzinnego domu założył na swojej działce fermę norek. Zabijał je i zarabiał na skórach – opowiada Balcer. Norki były trzymane w ciasnych klatkach. Część była pokaleczona, część martwa. W powietrzu unosił się nieznośny odór, wokół domu latały muchy. W pobliżu były też nabite na pale kruki, które miały odstraszać inne ptactwo żywiące się padliną – wspomina.
Najczęstsza przyczyna interwencji to jednak psy trzymane na za krótkim łańcuchu. Inspektorzy TOZ starają się wychodzić temu naprzeciw: rozdają właścicielom psów specjalistyczne linki i namawiają ich, żeby zrezygnowali z ciężkiego łańcucha. – Linki są długie, lekkie i mają mechanizm amortyzujący, który chroni psi kręgosłup przed urazami – wyjaśnia Łukasz Balcer. – Rozdajemy też nieprzemakalne obroże, które nie nasiąkają wodą i nie przymarzają – dodaje.
Od wolontariusza do prezesa
Gdy został studentem prawa, członkowie oddziału wydelegowali go na krajowy zjazd w Sopocie, gdzie wybierano nowy zarząd organizacji. Balcer spodobał się paru działaczom, zaproponowali jego kandydaturę. Ostatecznie został członkiem zarządu TOZ. Czternaście lat później: prezesem organizacji.
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami w Polsce to najstarsza polska organizacja ratująca zwierzęta. – Trudno uwierzyć, że dwa lata temu obchodziliśmy 150-lecie istnienia – mówi Łukasz Balcer. Organizacja liczy 80 lokalnych oddziałów i 17 schronisk (trzy z nich prowadzone są bezpośrednio przez krajowy zarząd). Utrzymują się ze składek członkowskich (5 zł miesięcznie), darowizn i 1 proc. podatku. Część lokalnych oddziałów otrzymuje również dotacje.
W 2014 roku Łukasz Balcer wygrał konkurs na kierownika schroniska w podwarszawskim Celestynowie. Od tego czasu łączy funkcję dyrektora schroniska i prezesa zarządu organizacji. Tę drugą od początku sprawuje społecznie.
Rewolucja w schronisku
Przejął placówkę w kiepskim stanie. Budynek główny nie miał ogrzewania, był zawilgocony, nie było wody ani kanalizacji. – Zrobiliśmy gruntowny remont, łącznie z podwyższeniem stropów. Wyremontowaliśmy gabinet weterynaryjny i salę operacyjną. Wybudowaliśmy ekologiczną oczyszczalnię ścieków i nowe boksy – opowiada Balcer. Pieniądze pozyskali głównie od ludzi. Dołożyły się firmy i zarząd główny organizacji, któremu podlega schronisko w Celestynowie.
– Jestem pod wrażeniem tego, czego dokonał. Schronisko było w zapaści, a on wyprowadził je na prostą – mówi Piotr Jaworski, Krajowy Inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce. Zapewnia, że dziś to jedna z najlepszych placówek w kraju.
Łukasz Balcer zrewolucjonizował też pracę wolontariuszy. – Gdy przyszedłem, byli wolnymi elektronami. Przychodzili, kiedy chcieli, i robili, co chcieli – mówi. – Zdarzało się, że wolontariusz, który zabrał psa na spacer, wracał z nim dopiero po kilku tygodniach – opowiada.
Nie było wyjścia, trzeba było zaprowadzić porządek: podpisać umowy o wolontariat, wprowadzić regulamin, wydrukować identyfikatory. A później edukować: że bezmyślne dokarmianie psa może mu zaszkodzić (niektóre zwierzęta są na specjalistycznej diecie) i że nie wszystkie psy można wyprowadzić na spacer (mogą mieć chorobę zakaźną i być na kwarantannie).
Nie wszyscy wolontariusze patrzyli na zmiany z aprobatą. Ludzie się obrażali, robili awantury, trzaskali furtką. Na szczęście, nie wszyscy. W zeszłym roku ze schroniskiem w Celestynowie współpracowało 524 wolontariuszy! To oni dzień w dzień szukają zwierzętom nowych domów, do tego raz w tygodniu wyprowadzają je na spacer.
Praca w schronisku nie należy do najłatwiejszych. – Ludzie potrafią przywieźć szczeniaka pod bramę i wyrzucić go przez okno samochodu tak, że psiak łamie sobie łapę – opowiada Łukasz Balcer.
Niedawno trafił do nich pies nafaszerowany 50 kulami śrutu. – Udało nam się go uratować, trafił do nowej rodziny. Kilka dni temu wolontariuszka znalazła pod sklepem psa z wypływającym okiem i połamaną szczęką. Oko niestety musieliśmy usunąć, ale szczękę udało się poskładać. Psiak żyje i cały czas czeka na adopcję – zaznacza.
Na najwyższych obrotach
Rzadko bywa poza pracą, bo zawsze jest coś do zrobienia. Odbiera komórkę nawet o północy. Kiedy jedzie na kilkudniowe wakacje poza miasto, zahacza o pobliski oddział organizacji albo schronisko.
– Taki charakter. Jak coś sobie postanowi, to na pewno to zrobi. Nawet gdyby miał nie spać – śmieje się Władysława Masny ze schroniska. – Dużo od siebie wymaga, ale od pracowników również – mówi. – Mimo to, nie narzekam, bo efekty widać gołym okiem. Ludzie, którzy odwiedzają schronisko, mówią, że zmieniło się nie do poznania – dodaje. Lubi Balcera za zaangażowanie i rozbrajający uśmiech.
– Jest oddany sprawie jak nikt inny – potwierdza Piotr Jaworski. – Działa na najwyższych obrotach od rana do nocy – mówi. Czasem tylko trochę się o niego martwi, bo nie wiadomo, jak długo tak wytrzyma.
Wegetarianin, weganin, maratończyk
Od kilkunastu lat nie je mięsa. – Przez ten czas ocaliłem już co najmniej parę istnień – mówi Łukasz Balcer. Kilka lat temu, właśnie z uwagi na cierpienie zwierząt, został również weganinem. Nie tyka mleka, serów ani jaj. – Nie są mi do niczego potrzebne – zapewnia. I ciężko mu nie wierzyć: kipi energią.
Uwielbia podróże i antyki. – Jestem posiadaczem prawdopodobnie największej w Polsce kolekcji bezmianów. To rzymskie wagi, na których ważono płody rolne i zboże – opowiada Balcer. Ma ich już prawie setkę. Najcenniejszy eksponat przywiózł z Indii, jest wykonany z brązu i hebanu. Miał też imponującą kolekcję numizmatów, ale sprzedał na cele charytatywne.
Jest także maratończykiem. Ma na koncie kilka startów w biegach ulicznych. Najlepszy czas? – To nieważne. Biegam dla przyjemności, nie dla wyników – mówi.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23