Chociaż mieszka w Polsce, trzęsienie ziemi na Haiti istotnie wpłynęło na jej życie. Córka Polki i Haitańczyka założyła fundację Polska-Haiti i dąży do wybudowania szkoły na tej małej wyspie określanej krainą magii i perłą Karaibów, która dziś wyjątkowo potrzebuje pomocy humanitarnej.
Czym się zajmuje
Od trzech lat działa na rzecz otwarcia konsulatu honorowego Haiti w Warszawie. Polski odpowiednik funkcjonuje w Port Au Prince od 2005 roku. Chciałaby w ten sposób doprowadzić do ożywienia kontaktów między obydwoma krajami i rozpocząć promocję ciekawej i bogatej haitańskiej kultury w Polsce.
Tym zajmowała się do momentu trzęsienia ziemi na Haiti. To wydarzenie wpłynęło na obecny kształt jej życia. 19 lutego 2010 r. zarejestrowała fundację Polska-Haiti, której celem jest rozwój społeczeństwa obywatelskiego poprzez wsparcie systemu szkolnictwa na Haiti. Dąży do wybudowania szkoły w jednej z miejscowości na tej karaibskiej wyspie. Taka budowa to niezmiernie skomplikowany proces, długoterminowy.
– Jesteśmy wciąż w fazie podpisywania umów, dogadywania szczegółów, ciągle nie mamy pewności, czy nam się uda, musimy zweryfikować naszych potencjalnych partnerów. Ludzie są bardzo nieufni – przyznaje. – Obecnie myślimy o szkole średniej dla 350 uczniów w wieku 11-18 lat.
Wie już, że to wyjątkowe trudne zajęcie, które czasem doprowadza do poczucia zupełnej bezsilności.
– Koszt emocjonalny jest bardzo duży. Przekroczył zupełnie moje oczekiwania. Nie byłam na to do końca przygotowana – mówi.
Dlaczego to robi
Za każdym razem, kiedy myśli o mieszkańcach Haiti, nie ma żadnych wątpliwości.
Największa potrzeba to szkolnictwo.
– 50% dzieci nie uczęszcza do szkoły, tylko 20% uczniów po podstawówce udaje się do szkoły średniej, 5% zdaje maturę – wylicza. – Poziom nauczania jest dramatycznie niski. Nauczyciele pracują w bardzo złych warunkach. Przeciętna klasa liczy 80 osób. Dzieci nie mają podręczników ani zeszytów. Nie ma elektryczności. Taka sytuacja jest trudna do zaakceptowania w XXI wieku.
Haiti sprzed trzęsienia ziemi zna z opowiadań ojca, a pierwszy raz zawiozła ją tam matka. Nadal mieszka tam jej matka chrzestna. Większość rodziny opuściła wyspę, ale do tej pory ma tam serdecznych przyjaciół.
– Mój ojciec jest Haitańczykiem. Nigdy nie mieszkałam na Haiti, ale w domu w Ameryce Środkowej, w Kostaryce zawsze gościło wielu Haitańczyków. Często byli to uchodźcy, którzy szukali nowej drogi życiowej. Pamiętam wiele spotkań przy muzyce haitańskiej – wspomina. Do Polski przyjechała w wieku siedmiu lat.
Ojciec nie jest potomkiem legionistów polskich, których wysłał Napoleon w 1803 r., aby stłumili powstanie narodowe.
– Było ich aż 5 tys. ale wojna i febra ich zdziesiątkowała. Garstka, która przeżyła, odłączyła się od Napoleona, żeby pomóc Haitańczykom w walce o ich ojczyznę, co przyczyniło się do olbrzymiej mitologizacji Polaków na wyspie. Przeszli na stronę ludzi walczących w słusznej sprawie. W zawiązku z tym w pierwszej konstytucji Haiti pojawił się zapis, że każdy Polak, który o to poprosi, może otrzymać haitańskie obywatelstwo. Najbardziej polską wioską jest Cazale położona ok. 70 km od stolicy wyspy Port-au-Prince – opowiada. – Sporo osób do tej pory nosi tam nazwiska, które brzmią jak polskie. Niedawno, w marcu gościliśmy byłą pierwszą damę Haiti, która jest potomkinią tych Polaków. Teraz nazywa się Geri Benoit, ale nazywała się Belnowski. Końcówka została uproszczona, bo była trudna do wymówienia. Wiele osób ma rysy kojarzące się z rysami słowiańskimi, mają jasne oczy, czy polskie imiona. Niesamowite jest to, że oni naprawdę czują się potomkami Polaków. Przyznają się do tego i są z tego dumni.
Literaturę haitańską odkrywała już jako dorosła osoba. Zafascynowała ją też sztuka. Myślała nawet, żeby otworzyć galerię sztuki.
– To byłby wspaniały kontrast ze sztuką europejską – podkreśla. – Malarstwo twórców Haiti jest niezmiernie dynamiczne, kolorystyczne, przenoszące w inne światy i nie jest to w żadnym wypadku sztuka naiwna w potocznym rozumieniu tego słowa. Daje pełną paletę doznań estetycznych i transcendentalnych.
Określa Haiti perłą Karaibów i krainą magii.
– Tam miesza się magia, historia i mit. To ciekawa, egzotyczna, żywiołowa kultura – dodaje.
Największy sukces
– Udało się, zanim formalnie staliśmy się fundacją, przeprowadzić ogromną na naszą skalę kampanię medialną – Dzień Solidarności z Haiti. Mogliśmy liczyć na olbrzymią życzliwość i hojność różnych osób: od tych, które decydowały o udzieleniu nam czasu antenowego, poprzez reżysera, współtwórców scenariusza, inne osoby zaangażowane w produkcję programu oraz otwartość na współpracę Caritas Polska. Naszą akcję zgodzili się też poprzeć śp. Maria i Lech Kaczyńscy, którzy wystąpili w naszym spocie. Ale też myślę o wielu innych znanych osobach, które apelowały o wsparcie dla Haiti – podkreśla.
Największa porażka
– Jeszcze nie podpisaliśmy umowy o budowie szkoły – wymienia konkretnie.
Co lubi
Bardzo dużo rzeczy, więc nie może ich wszystkich wyliczyć. W kontekście fundacji lubi codzienne przekonanie o sensie tego, co robi.
– Bez względu na to, jak to jest trudne i wydające się nie do osiągnięcia. Zdaję sobie sprawę, że wybudowanie szkoły to podarowanie szansy wielu dzieciom na lepsze życie, to olbrzymia szansa dla nich – podkreśla.
Haitańczyków lubi za wyjątkową umiejętność dyskusji, ale wie, że mają problem z przekuciem wizji w czyny. Może to kwestia tego, że przez lata żyli w niezorganizowanym państwie. Podziwia ich natomiast za niebywałą umiejętność czerpania radości z życia, optymizm i umiłowanie sztuki. Przywołuje tutaj przykład Jerzego Grotowskiego, którego również fascynowało to, że codzienne prozaiczne życie przeplata się ze sztuką. Szukał przecież na tej małej karaibskiej wyspie korzeni teatru.
– Oczywiście najważniejsze jest moje rodzinne szczęście – dodaje. A rozmowę przerywa na chwilę dwuletni synek, który przyszedł przytulić się do mamy. – To nasze najmłodsze dziecko. Mamy jeszcze dwójkę – chwali się.
Plany na przyszłość
Czasem praca w fundacji to tamowanie wielkich dziur, z których wypływa morze problemów.
– Zależy mi, żeby wyprowadzić fundację na spokojny ląd. Bardzo cieszą mnie wolontariusze, którzy oddają mojej fundacji sporo czasu. Zapraszam każdą osobą, która chciałaby pomóc – podkreśla.
W wywiadach często powtarza, że Polacy muszą zostać na Haiti, kiedy wszyscy stamtąd wyjadą.
– „Mouin chaje kon Lapologne” – to powiedzenie na Haiti literalnie znaczy: „Jestem objuczony jak Polska”, a w przenośni oznacza: „Mam już dość, ale nie poddam się”! – to w naszym przypadku bardzo aktualne – zaznacza.
Zofia Pinchinat-Witucka, córka Polki i Haitańczyka, prezeska fundacji Polska-Haiti.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)