Silnik Fundacji „Ja Wisła”, wielbiciel Wisły i wody w każdej postaci. Najchętniej wyłącznie by pływał i dokumentował wiedzę ludzi rzeki, którzy odchodzą i nie mają komu przekazać wielu ważnych informacji.
Czym się zajmuje
Trudno odpowiedzieć w jednym zdaniu. Początkowo odwiedzał w Porcie Czerniakowskim zatopioną barkę. Parę lat później, w momencie dramatycznej sytuacji życiowej (był wtedy bezrobotny, miał długi, znalazł się niemal na aucie życia), kiedy już nie bardzo wiedział po co ma wstać z łóżka, przypomniał sobie o Herbatniku i zajął się wyciąganiem go z zamulonego dna. Z jednej strony Przemek wydobywał barkę, z drugiej to barka wydobywała Przemka. Konsekwencje tej operacji trwają do dzisiaj w postaci Fundacji „Ja Wisła”, na czele której Przemek stoi. Najpierw jednak urządził koncert dla znajomych, żeby pokazać im miejsce, opowiedzieć o barce, uratować ją przed złomiarzami. Potem zorganizował projekcje filmowe pod mostem Łazienkowskim, wcześniej miejscem spotkań mafii. Później były rejsy łodzią pychówką po Wiśle, wycieczki rowerowe, kajakowe, sprzątanie brzegów Wisły, urządzenie plaży z wypożyczalnią leżaków… Od 2005 r. Przemek prowadzi Fundację, która poza organizowaniem życia kulturalnego nad Wisła zajmuje się, ochroną rzeki i jej krajobrazu i dziedzictwa kulturowego, edukacją, znakowaniem granic rezerwatów przyrody znajdujących się nad Wisłą, monitorowaniem obszarów Natura 2000, ściganiem bandziorów, którzy na przykład wysypują nad Wisłą 40 tysięcy ton odpadów czy szkodliwych popiołów.
Coraz częściej Przemek, jako ekspert od Wisły służy radą rozmaitym instytucjom i urzędom, jest wykładowcą i trenerem, pisuje do Stolicy. Skromnie twierdzi, że jego rola polega tylko na zauważaniu problemu i informowaniu o nim. To tak jakby zauważył, że wtyczka jest wyjęta z kontaktu. Wkłada ją na miejsce i wszystko zaczyna działać. Załatwienie stu ton piasku, zawieszenie 100 kilogramów bananów na drzewach, odpalenie ogniska na środku wody to dla Paska pestka. Wymyśla różne wariackie działania (tańce na dechach, kino most, warsztaty bębniarskie, koncerty, spacery z pochodniami, z lampionami, noce świętojańskie, rejsy pychówką po rzece), dzięki którym nad rzekę przychodzi mnóstwo ludzi, do niedawna niezauważających niemal jej istenienia.
Dlaczego to robi
Na początku był przypadek. Potem Przemek marzył, żeby barką, którą wydobywał z dna, popłynąć razem ze swoją dziewczyną do Amsterdamu. Później zaczął szukać odpowiedzi na pytania, które zadawali ludzie przychodzący na koncerty na Herbatniku: co to jest za miejsce, co to za schodki, dlaczego Wisła tu jest taka wąska… Teraz motywuje go chęć ocalenia miejsca, z którym nawiązał emocjonalną relację. A jak się powiedziało „a”, trzeba powiedzieć „b” – uważa Przemek. Więc angażuje się w kolejne projekty. Choć czasami ma wrażenie, że wkłada palec między felgi pędzącego samochodu i nie jest to zabawkowy resorak, ale szesnastotonowa, rozpędzona ciężarówka. Ale ponieważ ciągle słyszy, że robi dobrą robotę, że to jest ważne, potrzebne, więc robi to dalej.
Praca w Fundacji była dla niego ogromnym zwrotem w życiu i transformacją osobowości. Nieśmiały, mało kontaktowy, zagubiony w społeczeństwie nagle znalazł się w centrum zainteresowania, w ciągłym kontakcie z ludźmi. To jest dla niego cały czas trudne, ale i fascynujące wyzwanie, które stale podejmuje. Szczególnie trudno jest zimą, gdy Przemek, zdalnie sterowany przez słońce, dostaje deprechy. Ale kiedy pękają pąki kasztanów, znowu nabiera wiatru w żagle, a raczej nurtu pod brzuch łodzi.
Największa porażka
Wpadł w pułapkę. Prowadząc organizację dla dobra publicznego, robiąc coś dla innych, zapomniał o najbliższej mu osobie. Największą porażką było więc rozstanie z Kasią, dziewczyną, z którą spędził 13 lat, która mu pomagała i współtworzyła Fundację. Przemek wie, że wyrządził jej wielką krzywdę.
Największy sukces
Ludzie, którzy działają w fundacji. Każda osoba, która przychodzi, chce poświęcić się, dać coś z siebie, zaangażować i pracować w bardzo trudnym obszarze i na wariackich zasadach. Sukcesem jest też fakt, że każdy pomysł udało się zrealizować i każdy okazał się strzałem w 10. Że to co robi zauważane jest przez opinię publiczną, że jest inspiracją dla innych, że bez żadnych działań PR akcje „Ja Wisła” gromadzą rocznie dziesięć tysięcy osób.
Najbardziej lubi
Przygody: zawsze ciągnie go dalej, za horyzont, do kolejnej granicy. Bardzo lubi też czytać mapy, studiować je, odnajdywać różne miejsca, weryfikować ich błędy. Uwielbia spacerować nad Wisłą, odkrywać nowe miejsca, poznawać nowych ludzi, którzy są z nią związani i wiele wiedzą na jej temat. Najchętniej wyłącznie by pływał i dokumentował wiedzę ludzi rzeki, którzy odchodzą i nie mają komu przekazać wielu ważnych informacji.
Największe marzenie
By w rzece, która w powszechnej świadomości funkcjonuje jako ściek, można było się wykąpać, napić z niej wody, obserwować jesiotry. Marzy też o wielkim projekcie edukacyjnym, który trwałby od wczesnej wiosny do późnej jesieni, kiedy można by płynąć z wolna Wisłą, spotykać ludzi, rozmawiać z nimi, obserwować zwierzęta, delektować się rzeką.
Z wykształcenia plastyk i fotograf, eks-pracownik agencji reklamowo-fotograficznej. Od sierpnia 2003 zajmuje się rewitalizacją, ochroną, animowaniem nadwiślańskich terenów w Warszawie i okolicach. Propaguje edukacją na temat Wisły i jej bezpiecznego użytkowania. Od 2005 r. robi to pod szyldem Fundacji „Ja Wisła”.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)