To, co ją najlepiej określa, to jej tożsamość sektorowa. Czy jest instytucją? W organizacjach uważają, że jest poważna, w bankach, wśród procedur, ma opinię wariatki, która nie wiadomo po co i za co zabiera głos.
Czym się zajmujesz?
Udzielam pożyczek w ramach Polsko-Amerykańskiego Funduszu Pożyczkowego Inicjatyw Obywatelskich (PAFPIO), który użycza kredytów organizacjom, na przykład, kiedy są między wypłatami grantów, kiedy czekają na zwrot kosztów od sponsora lub kiedy mają chwilowe kłopoty z płynnością finansową.
Dlaczego to robisz?
Jako bardzo młoda studentka historii i literatury starożytnej przyjechałam do Polski. Poznałam środowisko ludzi z tzw. opozycji demokratycznej. To był koniec lat siedemdziesiątych, tuż przed stanem wojennym i drugi raz, już podczas stanu wojennego.
Trzeci raz, przyjechałam już po przemianach 89 roku. Jacek Kuroń zbierał ekipę do Ministerstwa Pracy. Pomagał mu w tym mój przyjaciel Karol Sachs. Jacek miał pomysł, żeby uruchomić taki bank trochę inny niż obecne banki. Oni we dwóch sobie ustalili, co to ma być za bank, jak to ma funkcjonować. Karol mi zaproponował, żebym na kilka miesięcy przyjechała i pomogła w organizacji przedsięwzięcia, a ja po kilku miesiącach postanowiłam, że to jeszcze przedłużę o kilka miesięcy. A potem jeszcze o kilka, i tak dalej. Potem to już byłam i już nigdy nie pojechałam z powrotem do Francji.
Do pracy w banku gruntownie się przygotowałam. Przeczytałam taką mini broszurkę z serii „Que je sais?”, czyli „Co ja wiem?”. Można tam przeczytać np. o kaktusach lub o Aleksandrze Wielkim. Jedna broszurka z tej serii, to były banki. Ja to przeczytałam i w związku z tym, byłam w pełni przygotowana do pracy w banku (ha, ha).
Fakt, że znalazłam się w Polsce, to był zupełny przypadek. Nie jestem polskiego pochodzenia, nie miałam specjalnych osobistych związków z Polską, nie jestem katoliczką, jestem żydówką, nie studiowałam slawistyki, ani niczego takiego. Zadecydował fakt, że jako studentka interesowałam się tym, co było wtedy najważniejsze z tego co się wtedy działo w Europie, a więc powstaniem Solidarności i ruchem demokratycznym. Ciągnęło mnie, żeby dołączyć do tego, co ludzie robią, jeśli mają dobry pomysł i dobrą energię. Pewnie gdybym była 6 lat starsza to mogłabym się znaleźć w Portugalii, a gdybym była 20 lat młodsza, to byłaby to Białoruś. Ale moje pokolenie zderzyło się z Solidarnością. I nie żałuję tego.
Mam poczucie, że uczestniczę – to dla mnie jest niezasłużony przywilej – w ważnych sprawach i że mogę być w otoczeniu najlepszych ludzi tego kraju. Dwadzieścia lat temu to byli ci, którzy byli na tyle odważni, by być w opozycji. Dzisiaj to są ci, którzy wierzą, że można coś robić, tworzą stowarzyszenia, żeby rozwiązywać swoje problemy.
Ja ich zwykle widuję, kiedy mają kłopot, bo nie mają w pieniędzy, ale nie są tymi kłopotami dobici, widzą rozwiązania. Absolutnie nie podzielam opinii, że Polacy są narodem narzekającym, pesymistycznym i tak dalej. Może dlatego, że nie widzę tej części społeczeństwa, która narzeka, jest bezradna?
Do PAFPIO przychodzą organizacje, przed którymi stoi konieczność wydania pieniędzy, których nie mają. Więc muszą je pożyczyć, co jest dosyć zrozumiałe. Nie mogą się zwrócić do banków, które teoretycznie są źródłem takich pożyczek, bo banki patrzą na organizacje pozarządowe jak na dzikie zwierzę, któremu nie można zaufać.
Ja się tym ludziom i ich organizacji przyglądam, jak oni funkcjonują, dlaczego potrzebują pieniędzy i czy kiedykolwiek będą mieli z czego tę pożyczkę – bo ja nie udzielam grantów, tylko pożyczki – czy będą mogli tę pożyczkę zwrócić. Analizuję, co się dzieje w tym stowarzyszeniu czy fundacji, co ma się zdarzyć za chwilę, za miesiąc, za trzy, za pół roku. Robimy analizę merytoryczną ich działania. Nie jestem specjalistką od wszystkiego i PAFPIO nie analizuje, czy stowarzyszenie, które ma świetlicę dla dzieci z rodzin patologicznych pracuje dobrymi czy złymi metodami wychowawczymi. Musimy być jednak pewni, że używają takich metod, które są uznane przez władze miasta lub grantodawców, na tyle, że za chwilę dostaną kolejną transzę dotacji, na którą czekają. Zdajemy się na opinię środowiska – próbujemy zobaczyć, czy organizacja nie jest pokłócona z innymi, bo to też jest znak, że coś złego się dzieje. To co jest bardzo ważne – próbujemy sprawdzić, czy organizacja ma dobre otoczenie, czy potrafi mobilizować wokół siebie ludzi.
Staramy się nie analizować papierów – tylko to co realnie się dzieje, to co się dzieje poza papierami. Na przykład – przyszło do nas stowarzyszenie studenckie, które coś tam już zrobiło. Aplikowali o dosyć poważną pożyczkę. Okazało się, że w ogóle nie mają księgowości. O mało nie zemdlałam, bo zwykle to kryje to jakieś okropne rzeczy. Trochę się wahali, a w końcu pokazali mi zeszyt, w którym prowadzili zapisy rachunków. Wszystko, co do grosza się zgadzało. Nawet jak remontowali jakąś piwnicę dla swojej działalności i musieli pół litra kupić panu Iksińskiemu, to wpisywali to w zeszyt. To mnie zachwyciło. Powiedziałam im oczywiście, że tak funkcjonować nie mogą, muszą mieć księgowość, konto w banku itd., ale sposób ich uczciwości, realność działania tego stowarzyszenia, robienie czegoś dobrego, niekradzenie pieniędzy, nie wynikało z dobrze prowadzonych papierów, tylko z ich działania. Dostali pierwszą pożyczkę i pięć lat później w dalszym ciągu są pożyczkobiorcą PAFPIO. I teraz są bardzo porządni.
Nieliczne organizacje, które nie dostają pożyczki to takie, które nie do końca nam mówią, o co chodzi, próbują koloryzować. Nie dajemy im tej pożyczki nie dlatego, że to co mówią, jest kłamstwem, to nie jest ocena moralna. To jest ocena naszego ryzyka. Jesteśmy prywatną instytucją finansową i jeśli ktoś koloryzuje, to znaczy, że my też do końca nie wiemy, na czym stoimy.
Potrzeby finansowe organizacji powodują, że organizacja robi projekty pod granty i konkursy. To jest przykre, bo zdarza mi się rozmawiać z organizacjami, którą nawet nie wiedzą, czy zajmują się kobietami powracającymi na rynek pracy po urodzeniu dziecka, czy zdolną młodzieżą, czy chorymi psami. Takich organizacji niestety trochę jest.
To system powoduje, że stowarzyszenia i fundacje muszą kombinować. Większość jednak nie traci swojej misji. Wiedzą, w jakim są miejscu, co chcą robić i to robią. Jako obserwator środowiska nie uważam, że sektor jest zdemoralizowany.
Największy sukces
Kiedyś powiedziałam, że rzuciłam palenie, ale niestety nadal palę. Wiec to jest chyba moja największa klęska…
Prawdopodobnie to jest to, że ja się czuję tutaj jak u siebie w domu. To jest sukces życiowy, bo czasem nawet u siebie w domu człowiek nie czuje się jak w domu.
Największa porażka
Od dziesięciu lat nie udało nam się polepszyć współpracy organizacji pozarządowych z bankami. I to jest porażka ogólnosektorowa. Początkowe założenia strategiczne PAFPIO były takie, że fundusz ma istnieć 3 lub 4 lata i tylko po to, żeby dać przykład prywatnym wielkim instytucjom finansowym, że organizacjom pozarządowym można pożyczać pieniądze. Tak się nie stało i nie wiem, czy tak się stanie, chociaż pracujemy nad tym cały czas. Niezbędne jest, by banki udzielały organizacjom gwarancji finansowych, bardzo potrzebnych w momencie składania wyników o dotację. Jak sama nazwa wskazuje, tylko banki mogą udzielić „gwarancji bankowych” – my, PAFPIO nie możemy. Jako Fundusz staramy się lobbować, pomagać pojedynczym organizacjom, ale skutki są przypadkowe, pojedyncze, absolutnie niesystemowe póki co. To jest porażka ogólna, ale i moja osobista.
Najbardziej lubi
Lubię stowarzyszenia – to jest gromadka ludzi. Bardzo żałuję, że częstą formą wybieraną przy zakładaniu organizacji jest fundacja. Ludziom się wydaje, że to jest poważniejsze. Wydaje się też, że to jest prostsze, bo nie trzeba zbierać 15 osób, a potem jeszcze starać się z nimi pracować. Ale jeśli ktoś nie jest w stanie zebrać 15 osób, to niech założy firmę i działa sam. Bo w organizacji, czy się zajmujesz chorymi psami, czy odnową budynków, to robisz to z ludźmi. Bardzo żałuję, że stosunkowo mało ludzi chce działać w ramach tej gromadki, ale tacy są.
Marzenia na przyszłość
Chciałabym nareszcie regularnie robić sushi wg przepisów Piotra Todysa. To byłby ważny krok w moim życiu.
Marzy mi się, żeby trzeci sektor nie był tak zakompleksiony, że jest trzecim, a nie pierwszym. Żeby trzeci sektor zajmował się swoimi sprawami merytorycznymi, a nie tylko polepszeniem i wsparciem dla trzeciego sektora. I jakby się pojawił ktoś z pierwszego, drugiego, czwartego, piątego sektora, kto dobrze by się zajmował tymi przysłowiowymi chorymi psami, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby działał. Ja nie jestem zwolennikiem trzeciego sektora, jako trzeciego sektora. Uważam, póki co, że to jest najprostsza droga, by ludzie się skrzyknęli i robili coś razem. Ale jeśli wymyślą jakieś inne rozwiązanie, to dlaczego nie?
Nathalie Bolgert
Źródło: inf. własna