Dwadzieścia lat brania heroiny, osiem detoksów pod kroplówką, trzy pobyty w ośrodkach odwykowych i dwie próby metadonowe, po których szybko znów zaczęła brać. Dziś jest na etapie odstawiania metadonu. – Warto, mogę, potrafię – powtarza co dnia sekretarz Polskiej Sieci ds. Polityki Narkotykowej oraz przewodnicząca stowarzyszenia JUMP ‘93, zrzeszającego warszawskich użytkowników metadonu.
Czym się zajmuje?
Uczy się normalnie żyć. – Po dwudziestu latach brania heroiny, codzienności trzeba się uczyć od początku – mówi. Od dziesięciu lat przyjmuje metadon. Należy do osób, które dopiero przy pomocy leków substytucyjnych są w stanie zerwać z narkotykiem.
Wyszła z założenia, że nie ma lepszych ekspertów od tych, którzy doświadczyli na własnej skórze, czym jest nałóg i potrafili sobie z nim poradzić. Została prezeską stowarzyszenia JUMP ’93, w rozwinięciu: Jesteśmy Uczestnikami Metadonowych Programów. Końcówka ’93 oznacza skok z 1993 roku. Wtedy powstała pierwsza organizacja pacjentów metadonowych w Instytucie Psychiatrii w IPN.
Miejsc, gdzie można leczyć metadonem w całej Polsce, jest 1500. To o wiele za mało. Na Zachodzie 40% narkomanów leczy się substytucyjnie, w Polsce tylko 5%. Leczenie metadonem stanowi 1/6 część kosztów leczenia pacjenta w ośrodku. Trzeba jednak zachować całkowitą abstynencję, a wiadomo, że narkomania jest chorobą przewlekłą…
Dlaczego to robi?
Jest rok 1983. Marta ma 13 lat i po raz pierwszy sięga po polski kompot, czyli heroinę wytwarzaną metodą chałupniczą. Powód jest konkretny: chce zrozumieć, dlaczego jej przyjaciel jest narkomanem. – Chciałam wiedzieć, co on czuje i spróbować, co jest w tym takiego niesamowitego w tym stanie, że on sobie nie daje rady i stale bierze – tłumaczy. – Ale nie można mówić, że każdy uzależnia się na swoją własną prośbę. Przecież jako trzynastolatka świadomie nie chciałam się uzależnić.
Wzięła też trochę z ciekawości. I tak się potoczyło… – Jednak narkotyki są silniejsze od człowieka – wzdycha. Sama chałupniczo wyrabiała kompot. Kiedy potrzebowała na słomę makową, okradła ojca. Jej przyjaciel zmarł z powodu narkotyków dwa lata po tym, jak ona zaczęła je brać. Z powodu przedawkowania narkotyków zmarł też pierwszy mąż Marty. Wtedy potwornie się załamała. Zaczęła brać bez opamiętania. Całkowicie zatraciła się w nałogu. Ale przyszedł moment, że pewnego ranka wstała z łóżka i pomyślała: co ty kobieto robisz?!
– Nie chciałam skończyć tak, jak on, zaczęłam się leczyć – mówi. Przeszła osiem detoksów pod kroplówką, a prób odtrucia, z których zrezygnowała, było dwadzieścia, do tego trzy pobyty w ośrodkach odwykowych, a potem dwie próby metadonowe, po których szybko zaczęła brać. Od dziesięciu lat znów jest na metadonie. Śmierć jest ciągle obecna w jej życiu. W ciągu dziesięciu lat pożegnała trzydziestu bliskich jej osób, które przegrały z heroiną lub odeszły. Okres leczenia – gdy przestaje się brać narkotyki i organizm przestaje być ciągle znieczulony – to czas, gdy wszystkie utajone choroby wychodzą na światło dzienne. Często bardzo poważne.
Jej pierwszą motywacją były dzieci. Stanęła przed wyborem: albo pójdzie się leczyć, albo zabiorą jej dzieci. Starsza córka miała wtedy dziesięć lat, a młodsza roczek. Pierwsza urodziła się, kiedy Marta była na odwyku w ośrodku w Garwolinie, druga wtedy, kiedy była po raz drugi na programie metadonowym. Motywacja dla samej siebie przyszła z czasem. – Bo nikt dla nikogo się nie wyleczy – mówi bez złudzeń. – To musi być własna decyzja. Ważne jest, żeby znaleźć siłę na początku w szukaniu małych motywacji. Dziś dzieci są z nią. – Myślę, że sprostałam zadaniu – mówi z dumą. Pewien etap ma zamknięty. Jest poczucie zmarnowanego czasu, ale nie można tego rozpamiętywać. Trzeba patrzeć do przodu. – Kiedy za dużo się o tym myśli, dochodzi się do wniosku, że samemu sobie zabrało się wiele lat życia, to dołuje, a powinno się pozytywnymi myślami wybiegać w przyszłość. Pogodziłam się z samą sobą. Mam postanowienie życia, a nie cofania się – podkreśla.
Ciągle pamięta zdanie, które jej powiedział Marek Zygadło, szef Krakowskiego Towarzystwa Pomocy Uzależnionym: „Zaufać można tylko wtedy, kiedy da się szansę na to, żeby ta druga osoba była godna zaufania”. Spotkanie, na którym padły te słowa, było dla niej przełomowym. – Jeżeli będziemy się kierować właśnie tymi słowami, to dużo więcej osób będziemy mogli uznać za osoby godne zaufania. To zdanie dużo znaczy dla osób, które walczą ze swoim nałogiem – mówi z naciskiem.
Albo taka historia: pewnego razu Marta siedziała na ławce w parku. Miała przy sobie porcję metadonu i książeczkę metadonową. Podeszła do niej policja, potraktowała jak narkomana i zgarnęła w kajdankach na przesłuchanie. – Dla nich to nie było ważne, że normalnie pracuję, że jestem prezesem jednego stowarzyszenia a sekretarzem drugiego, że od dziesięciu lat leczę się metadonem. Z jakiej racji? – denerwuje się. – Z tym się nie zgadzam, to mnie boli i to chcę zmieniać – mówi z przekonaniem.
Uważa, że jest źle, jeśli chodzi o pomoc narkotykową w Polsce. Osoby uzależnione traktowane są jako ludzie trzeciej kategorii. Polskie prawo narkotykowe jest całkowitą porażką. Narkomani, którzy mieszkają na ulicy, obracają się w zamkniętym kręgu innych narkomanów. Jeśli nikt nie wyciągnie do nich ręki, to na tej ulicy pozostaną. Muszą być ludzie, którzy tę rękę będą do nich wyciągać. – Dopóki nie poprawi się sytuacja, nie będę miała dosyć tej pracy – deklaruje. Teraz autorytetami są dla niej: Kasia Malinowska-Sepuch, która pół życia pomaga osobom uzależnionym; Wiktor Osiatyński, który poradził sobie z uzależnieniem alkoholowym; Jacek Charmast, były szef Centrum Redukcji Szkód Monar w Warszawie; czwartym autorytetem jest ojciec.
Największy sukces
Odkąd jest na metadonie, poszła do przodu jak burza. W ciągu dziesięciu lat stanęła na nogi psychicznie i fizycznie. Ma dwie wspaniałe córki. Założyła stowarzyszenie. – Fajnie się wszystko poukładało – cieszy się.
– Moim największym sukcesem jest to, że bliscy przekonali się, że można mi zaufać i traktują mnie jak pełnoprawnego członka rodziny oraz wspierają, jak mogą. Na to musiałam bardzo dużo pracować – podkreśla. W tej chwili liczy się też bardzo dobry stan zdrowia, a mówi to osoba, która była blisko śmierci, miała rozległe ropne stany zapalne skóry, zniszczoną wątrobę, problemy z pamięcią i koncentracją.
Największa porażka
Pierwsze i każde kolejne sięgnięcie po heroinę.
W ciągu ostatnich pięciu lat nie jestem w stanie przypomnieć sobie porażki – zastanawia się. Wcześniej nie była w stanie porozumieć się z rodziną do tego stopnia, że na prawie rok zerwała kontakt z rodzicami.
Co lubi?
– Kiedy mój ojciec mnie przytuli i powie, że jest ze mnie dumny – słychać wzruszenie w głosie. Następnie wylicza: wolne weekendy z dziećmi na działce, lody sorbetowe z bitą śmietaną i polewą malinową, piękne zachody słońca oraz muzykę w klimacie jazzu i bluesa.
Kiedy brałam, najbardziej brakowało mi ciepła i miłości – przyznaje. – Narkotyki zabierają poczucie pewności, a potem poczucie samego siebie.
Plany na przyszłość
Po prostu i zwyczajnie jest szczęśliwa i chciałaby, żeby taki stan trwał nadal. – Kręci mnie normalny świat i normalni ludzie – podkreśla – wcześniej tak nie było… Swoją sytuację określa: jedną nogą w normalnym świecie. Jest na tzw. dawce zejściowej, czyli w trakcie odstawiania metadonu. Dojrzała do tej decyzji. Nie potrafi jednak podać daty, kiedy to się stanie. – Pewnie, że się boję, ale uważam, że w moim przypadku metadon swoją rolę odegrał. Pozwolił mi na to, żeby spróbować normalnie żyć. Pomyślałam, dlaczego nie bez niego… Czuję się coraz bardziej pewnie, chcę normalnie żyć – mówi zdecydowanie.
Chce pomagać ludziom, którzy wychodzą z nałogu. Chce pomóc tworzyć polską politykę narkotykową. – Gdyby przestano straszyć narkotykami, a zaczęto o nich mówić przy pomocy faktów, to myślę, że dużo więcej byśmy zyskali jako społeczeństwo – przekonuje. Swoim dzieciom opowiedziała dlaczego brała, co się z nią dzieje, że jest na programie substytucyjnym. Bycie fair wobec nich spowodowało, że nie odwróciły się od niej. Raczej nie boi się, że one zaczną brać. – Bo tyle wiedzą na temat narkotyków, że nie są one dla nich atrakcyjne – mówi.
– Warto, mogę, potrafię – powtarza. Każde kolejne zadanie, które wykonuje, utwierdza ją w tym. Skończyła podstawówkę i trzy klasy liceum i powoli kiełkuje w niej myśl, że chciałaby uzupełnić edukację. – Fakt, późno, ale dlaczego nie? – pyta.
Marta Gaszyńska, przewodnicząca stowarzyszenia JUMP ‘93, zrzeszającego warszawskich użytkowników metadonu (zamiennika heroiny kontrolowanego przez państwo), sekretarz Polskiej Sieci ds. Polityki Narkotykowej, którą tworzą specjaliści pracujący z osobami uzależnionymi: terapeuci, lekarze, sądownicy, rodzice osób uzależnionych i pacjenci substytucyjni.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)