– Uwielbiam, kiedy ludzie patrzą na nasze prace i przyznają szczerze i otwarcie, że to prawdziwa sztuka. Lubię odbierać telefony od artystów z niecierpliwymi pytaniami, kiedy urządzimy następny plener. Nie mogą się doczekać, a ja razem z nimi – śmieje się Margaret, która prowadzi fundację Awangarda, promującą sztukę osób niepełnosprawnych.
Czym się zajmuje
Mówiąc najogólniej: kierowaniem Fundacją Awangarda, która promuje twórczość dorosłych artystów z niepełnosprawnością intelektualną i w ten sposób chce zmienić postrzeganie tych osób w Polsce.
– Na co dzień nasza praca polega na szukaniu partnerów do współpracy, tworzeniu projektów, do których angażujemy zarówno firmy jak i artystów-profesjonalistów (malarzy, projektantów, muzyków, aktorów). Staram się przekonywać wszystkich, że artyści z niepełnosprawnością intelektualną zasługują na uznanie i szacunek – opowiada o swojej pracy.
Fundacja organizuje aukcje obrazów artystów niepełnosprawnych. Odbywają się one zwykle dwa razy w roku, często w Sali Balowej Hotelu Europejskiego, ale nie tylko. Ostatnia miała miejsce w Sali Koncertowej w Pałacu Ostrogskich.
– Nasi artyści często chcą rozdawać swoje dzieła za darmo, a my im tłumaczymy, że one mają ogromną wartość, że ich pasja może być źródłem utrzymania – mówi Margaret.
Dlaczego to robi
Pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Mieszkała na Florydzie. Podczas studiów przyjechała do Krakowa na wymianę studencką. I tak jej się spodobało, że została.
– Co prawda nie w Krakowie, lecz w Warszawie, ale często służbowo jeżdżę do miasta moich studiów. Polska znajduje się w środku Europy i wszędzie jest blisko, bliżej do Berlina czy Paryża niż ze Stanów – mówi.
W międzyczasie do Polski przyjechała też jej młodsza siostra – Kasia, która jest osobą niepełnosprawną intelektualnie. Na Florydzie zajmowała się prostymi pracami, za które dostawała wynagrodzenie, ale przede wszystkim dzięki tym zajęciom czuła się potrzebna. W Polsce brała udział w warsztatach terapii zajęciowej. To tam Margaret spotkała się niesamowitymi ludźmi, ich twórczością i znalazła impuls do działania.
Zanim założyła fundację, pracowała w Commercial Union.
– Co roku dostawaliśmy prezenty z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Pomyślałam, że zamiast bombki wyprodukowanej w Chinach pracownicy firmy byliby bardziej zadowoleni z pysznych, ręcznie robionych pierników przygotowanych na warsztatach, w których uczestniczyła wtedy moja siostra – opowiada. I rzeczywiście tak się stało. Uczestnicy warsztatów, w ciągu dwóch tygodni ciężkiej pracy, zarobili 5000 zł. Taki był początek Fundacji Awangarda.
Impulsem do działania były także codzienne sytuacje. Na przykład, gdy podczas zakupów, Kasia chciała przybijać z obcymi ludźmi „piątkę”. Wszyscy dziwnie reagowali na takie zachowanie.
– W Stanach większość osób by tę „piątkę” przybiło. Podobne sytuacje powtarzały się na spacerach, kiedy Kasia mówiła do wszystkich „dzień dobry”. Było mi smutno, że Polacy mają takie podejście do osób niepełnosprawnych. Stąd przez promowanie sztuki, twórczości artystów z niepełnosprawności intelektualną chcemy subtelnie zmieniać mentalność – tłumaczy. – To proces, nie da się tego osiągnąć w ciągu roku czy dwóch.
Pierwszy lata działania były bardzo spontaniczne.
– Organizowałyśmy m.in. koncerty, pokazy mody i plenery. Potem stwierdziłam, że potrzebna jest stabilizacja, biuro, zespół i że trzeba się rozwijać. Zaczęliśmy pisać wnioski – opowiada. Teraz fundacja prowadzi małą galerię w Hotelu Europejskim (ul. Krakowskie Przedmieście 13). –To, że na co dzień mogę oglądać prace swoich artystów, sprawia mi ogromną przyjemność – podkreśla.
Chciałaby myśleć o sobie, że jest managerką sztuki.
– Wydaje mi się jednak, że wciąż brakuje mi wiedzy – przyznaje. – Zastanawiam się nawet, czy nie zapisać się na historię sztuki na uniwersytecie. Studiowałam prawo, którego znajomość pomogła mi przejść przez meandry prawne przy zakładaniu fundacji i potem przy pisaniu wszelakich umów. Dzisiaj w mojej pracy najwspanialsze jest to, że mogę sobie pozwolić na dużą swobodę, na eksperymentowanie z różnymi pomysłami. Uczę się nowych rzeczy, czy to przez tworzenie nowych projektów, produktów, czy poznawanie ludzi. Artyści, z którymi współpracujemy, są niesamowici. Ich twórczość to moja pasja i każdy rodzaj obcowania z nią, nawet dość prozaiczny, jak np. oprawianie obrazów w ramy czy wybieranie koloru passe-partout, sprawia mi ogromną przyjemność. Uwielbiam ich nie tylko ze względu na talent, ale przede wszystkim ze względu na wspaniałe osobowości.
– Na każdym kroku staram się udowadniać, że nasza działalność to przede wszystkim promowanie pełnowartościowej sztuki: artyści nas potrzebują, ale my bardziej potrzebujemy ich wrażliwości i otwartości. To osoby "pełnosprawne” potrzebują więcej kontaktu z niepełnosprawnymi niż odwrotnie. Na co dzień nakładamy różne maski, wchodzimy w różne konwencje, a przy osobie niepełnosprawnej stajemy się bardziej naturalni, prawdziwi. Docieramy do naszego wnętrza, do własnego „ja”.
Największy sukces
– Kiedy podczas pleneru wreszcie udaje mi się „zagonić” wszystkich do łóżek przed godziną 3 nad ranem. „Nasi” artyści pochodzą z różnych części Polski, więc jak są razem na plenerze, to mogą malować czy opowiadać sobie o wszystkim do samego rana – opowiada.
– Naszym ogromnym sukcesem jest też to, że po wielu staraniach i latach promowania takiej twórczości, wreszcie zaczyna ona być coraz bardziej rozumiana i doceniana. Leon Tarasewicz i Piotr Młodożeniec (i nie tylko …) – malarze wielkiego formatu – otwarcie przyznają, że nasi artyści są niesamowite utalentowani – mówi z dumą. – To, że już nie muszę „przekonywać” sponsorów czy partnerów o wartości naszego działania, stanowi czasami dla mnie miłą niespodzianką. Przez wiele lat bardzo się napracowałam, bo bez przerwy musiałam prosić lub udowodnić innym, że warto z nami współpracować. Teraz łapię się na tym, że nadal przekonuję już przekonanych.
Największa porażka
– Po sześciu latach działalności nie udało mi się jeszcze nawiązać stałej współpracy z państwowymi instytucjami administracyjnymi, na których wsparcie moglibyśmy liczyć. Mimo najszczerszych starań wciąż brakuje nam oficjalnego, publicznego poparcia, na które mogą liczyć podobne do naszych organizacje na Zachodzie – mówi z żalem.
– To, że jeszcze nie mamy własnej strony internetowej z prawdziwego zdarzenia, jest moją osobistą porażką. Stale nie mogę znaleźć na to czasu. Ciągle powtarzam, że tak długo czekaliście na stronę, że teraz już musi być najlepsza i znów jestem niezadowolona z jej projektu. I tak kółko się zamyka – rozkłada ręce.
Co lubi
– Uwielbiam, kiedy nasza praca jest doceniana. Kiedy ludzie patrzą na prace i przyznają szczerze i otwarcie, że to prawdziwa sztuka. Lubię odbierać telefony od naszych artystów z niecierpliwymi pytaniami, kiedy urządzimy następny plener. Nie mogą się doczekać, a ja razem z nimi – śmieje się.
Plany na przyszłość
– Chcę stworzyć galerię z prawdziwego zdarzenia, aby mieć możliwość swobodnego wystawiania prac. Marzę również o wzbogaceniu naszej linii Awangarda ArtProducts o nowe pomysły – stoły, krzesła, puzzle. Pragnę tworzyć najdogodniejsze warunki do rozwoju talentów, których nieustannie poszukuję – podkreśla.
Źródło: inf. własna ngo.pl