Nie jest sztuką znalezienie miejsca na Pradze. Trzeba je potem utrzymać. Od pięciu lat z powodzeniem udaje się to teatrowi Wytwórnia, dzięki pracy jego szefowej – Małgorzaty Owsiany.
Czym się zajmuje
Codziennie przychodzi o godzinie 10 do biura Wytwórni, żeby nią zarządzać. Organizacja tego teatru przypomina normalny teatr instytucjonalny. Pracy jest bardzo dużo, tylko pracowników o wiele mniej. – Nie zajmujemy się szeroko pojętą komercją, raczej skupiamy się na umożliwieniu młodym ludziom wyrażania swoich potrzeb artystycznych – podkreśla. – Na pierwszym miejscu stawiamy wolność przedstawiania wizji i wyrażania emocji, a także spełnienie artystyczne, jednocześnie zabiegamy o to, żeby przychodziło jak najwięcej ludzi. Bilety są bardzo tanie. Ciągle walczymy z poglądem, że Praga to daleko, ciemno i niebezpiecznie. To są stereotypy.
Powrót do domu nie oznacza końca pracy. Telefon teatru jest przełączany na jej prywatną komórkę. – Zdarza się, że w niedzielę o ósmej rano odbieram telefon z prośbą o rezerwację biletu. Te rezerwacje są dla nas cenne, dlatego nie narzekam – mówi.
Dlaczego to robi
Pięć lat temu ówczesny dyrektor Wytwórni Wódek „Koneser” przy Ząbkowskiej pomyślał o tym, żeby na teren fabryki „wpuścić” kulturę. Znała go dzięki mężowi Januszowi, który prowadził Fundację na Starej Pradze. Małgorzacie zaproponowano organizację teatru w Fabryce Wódek. Zwróciła się do grupy dramaturgów i reżyserów G8.
– Kiedy razem z Jackiem Papisem, Moniką Powalisz i Radkiem Dobrowolskim w 2005 roku zaczynaliśmy tworzyć ten teatr, myśleliśmy, że „robimy” go tylko dla siebie. Część G8 zrezygnowała od razu. Pozostali postanowili odmalować małą scenkę, potem pomyśleliśmy: „A może mała garderóbka, a może mały barek, a sala prób? I szatnia!”. Tak powstała Wytwórnia. Szybko też postanowiliśmy, że to będzie miejsce dla wszystkich młodych artystów, którzy chcą się przebić – opowiada o początkach. Pamięta pierwszy spektakl. Przyszedł tłum ludzi. Nie wszyscy weszli. – Patrzyłam na nich i myślałam, „Uważacie, że przyszliście do prawdziwego teatru?” Nie mogłam uwierzyć, że się udało – wspomina.
Po czterech latach działalności została tylko Owsiany i nadal uważa, że rację bytu mają tu nowatorskie, odważne przedstawienia. Ciągle przychodzą do niej młodzi artyści oczarowani magią teatru i opowiadają z pasją w oczach o przedstawieniach, które chcieliby zrobić. – Od razu gaszę ich entuzjazm – mówi. – Po prostu opowiadam im, jak wygląda sytuacja, że tutaj nikt nie upierze im kostiumów i że nieraz będą grać za małe wpływy z biletów. Zawsze jednak dostają ode mnie szansę. Bywa, że w innych teatrach nikt nie chce ich nawet wysłuchać. Zdarza się, że po pewnym czasie nie wytrzymują napięcia i trudów związanych z pracą w „offie”. Czasem odchodzą po paru przedstawieniach. – Nic nie mogę na to poradzić – wzdycha.
Rezygnacje kolejnych współpracowników wiążą się też z problemami finansowymi. – Na początku mieliśmy układ, że kiedy któreś z nas realizuje własny projekt w Teatrze, to reszta pracuje na niego i odstawia na chwilę swoje projekty. Później nastąpi zmiana. To się nie sprawdziło. Wiele się od tamtego czasu nauczyłam. Po czterech latach aktywności działają trzy sceny, a teren teatru obejmuje 1300 metrów kwadratowych – opowiada. Do tej pory wierzy, że Praga jest najfajniejszym miejscem w Warszawie i warto o nią walczyć. – Czasem wbrew logice, urzędnikom i przyzwyczajeniom – zapewnia.
Największy sukces
– Wytwórnia jest jednym z niewielu miejsc kultury na Pradze, które przetrwało i ciągle się rozwija. Nie jest sztuką znalezienie tu miejsca, sztuką jest rozpropagowanie go i utrzymanie, nie posiadając stałych funduszy, etatów, opieki prawnej. Odwiedziło nas 18 tysięcy ludzi. Obiektywnie to może mało, dla nas – bardzo wiele – zaznacza.
Parę miesięcy temu przyszła do niej młoda aktorka Lena Frankiewicz. Z grupą aktorów i muzyków chcieli przygotować sztukę na motywach filmu „Niewinni czarodzieje”. – Opowiadała o niej z taką pasją i zaangażowaniem, że podjęliśmy to ryzyko i odnieśliśmy sukces. Dostali dobre recenzje. To młodzi ludzie. Słuchają uważnie konstruktywnych uwag krytyków i stale poprawiają swoje dzieła. Ciągle się uczą. Sztuki są coraz lepsze – cieszy się – większość ma dobre recenzje, choć nie robimy tego dla recenzji, tylko dla widzów i twórców, którzy mają tu prawo do sukcesu i porażki.
Mimo nawału pracy udało jej się rok temu napisać i wydać książkę dla dzieci. – Każdy mój wiersz jest związany z niebanalnym obrazem Marii Wilskiej. Dzieci się świetnie z nimi utożsamiały. „Rekiny w Pekinie” to pierwsza autorska produkcja wydawnicza Teatru Wytwórnia Fundacji na Starej Pradze – podkreśla.
Największa porażka
Zawsze zawodem jest niezrealizowany projekt, a projekty nie dochodzą do skutku z różnych powodów.
Jednym z takich niezrealizowanych projektów są ogrody Prowansji zaprojektowane w przejściu podziemnym przy Ząbkowskiej. – To przejście jest wyjątkowo zaniedbane, brudne i odstraszające. Chcieliśmy wyjść poza Teatr i pokazać, że może być inaczej. Naszym pomysłem był oświetlony ogród z roślinami charakterystycznymi dla Prowansji – lawendą i słonecznikami w grudniu i styczniu! Udało nam się załatwić wszystkie rośliny, pozwolenia, oświetlenie. W ostatniej chwili wycofał nam się sponsor – mówi z żalem i nie wie, czy uda się wrócić do tego pomysłu. – Sponsorów łatwo jest zdobyć na wielką imprezę masową, gdzie mogą się reklamować. Dla awangardowego teatru jest to prawie niemożliwe. Może to się kiedyś zmieni, choć nie ma pewności, czy tego dożyję – zastanawia się.
Pieniądze są oczywiście dużym problemem dla teatru offowego. Urząd Miasta dofinansowuje produkcję przedstawień, ale pieniędzy na funkcjonowanie teatru jako miejsca już nie ma i bardzo trudno je zdobyć. – Bardzo pomaga nam właściciel terenu, ale musimy sami co miesiąc płacić około 15 tys. za media i utrzymanie placówki. Działanie reflektorów oświetlających scenę jest bardzo drogie. Liczymy też co roku, że zima będzie krótka i oszczędzi nam wydatków na ogrzewanie scen, szatniarza i prąd! – przyznaje. Zna wiele teatrów offowych w innych krajach. Działają na podobnych zasadach. Artyści pracują za niewielkie wynagrodzenie, organizatorzy także, ale mają pewność, że pieniądze na prąd i tusze do drukarek są do zdobycia. W Polsce jest inaczej i nie ma optymistycznych prognoz, że coś pod tym względem się zmieni.
Co lubi
Dom Małgorzaty Owsiany znajduje się godzinę jazdy samochodem od jej teatru. W drodze do niego słucha muzyki. Drażnią ją reklamy rozsiane bez sensu po całym mieście. Wspomina wtedy Norwegię. – Przejechałam przez cały kraj i czułam się bardzo spokojnie. Na początku nie wiedziałam dlaczego. Potem zorientowałam się, że nigdzie nie ma reklam. Pamiętam tylko dwa kolory krajobrazu: niebieski i zielony, od wody i drzew. Czy to jest u nas niemożliwe – pyta z niedowierzaniem.
Codziennie gotuje obiad i siada do niego ok. godziny 20 razem z mężem Januszem, który pracuje niedaleko, zajmując się rewitalizacją warszawskiej Pragi. – On zna i rozumie wszystkie moje problemy zawodowe – mówi. Rozmawiamy o nich przy stole, a mąż pomaga relatywizować ciężar każdego nowego problemu. Ze spokojem wsłuchuje się w kolejne „awantury i wybryki małej małpki Fiki Miki” i bardzo pomaga wskoczyć na właściwe tory. Dużym wsparciem jest też dla niej córka Karolina. Pracuje jako scenograf filmowy. – Moją pasją jest teatr, a jej film, ale mamy wiele wspólnych tematów i świetnie się rozumiemy. Widzimy się rzadko, ale plotkujemy wtedy soczyście. Jak prawdziwe przyjaciółki – śmieje się.
Wieczorami czyta książki. Ostatnio „Dzieci Północy” Salmana Rushdie. Czytanie książek często podsuwa nowe pomysły dla teatru. – Chciałam zaprosić do nas Umberto Eco. Pracujemy nad tym. Mam takie szalone pomysły – śmieje się. Z teatrów ceni Dramatyczny i TR. – Za profesjonalizm i nowatorstwo – podkreśla.
Z pasją do teatru konkuruje u niej pasja do zwierząt. – Kocham je i uwielbiam od dzieciństwa. Popieram i często biorę udział w akcjach ekologicznych, które je chronią – deklaruje. A w praktyce – oprócz kota Makarego i psa Stefana ma w ogrodzie krety. Opracowuje plan przeprowadzki kretów do lasu, co nie jest proste. – Uwielbiam swój ogród. Bardzo o niego dbam. Pielę, sadzę, przesadzam, a te czarne małe zwierzątka nie dają wytchnienia przez cały rok. Przekopują trawę dniem i nocą – irytuje się.
Plany na przyszłość
Wybrać się do kina na film „Rewers”. – Polecają mi go wszyscy znajomi, mówią, że świetny – wyjaśnia. Sama ma pomysł na pewien scenariusz filmowy, ale szczegółów nie chce zdradzać. – To nie takie proste – tłumaczy. – Nie potrafię się skupić na kilku zawodowych projektach na raz. Albo prowadzę teatr, albo piszę. Żeby pisać, potrzebuję czasu i skupienia. Pisanie bardzo mocno angażuje. Muszę wszystko sprawdzić. Każdy dialog trzeba poprzeć solidną wiedzą. Dogrzebuję się do różnych informacji. Pytam fachowców z konkretnych dziedzin. Wyszukuję setki informacji, z których później korzystam.
Pewnego razu do jej mieszkania na Ursynowie włamała się grupa narkomanów, na czym ich przyłapała i zaczęła z nimi rozmawiać. Potem napisała m.in. o tym sztukę pt. „Komponenty”, która była wystawiana w Teatrze Starym w Krakowie. – Oczywiście, nie był to swobodny zapis tych rozmów – wyjaśnia. – Najpierw poświęciłam dużo czasu na bliższe poznanie tej młodzieży, ośrodków, w których spędzali czas, ich środowiska. Dopiero na tej bazie powstaje fikcja literacka. Na to potrzeba czasu, a ja go teraz nie mam. Wierzy, że do pisania dramatów jeszcze powróci.
Teatr ma różne marzenia. Duże – organizacja występu chóru ukraińskiego, średnie – zakup nowej podłogi do tańca i całkiem małe – własne druki biletów.
Na koniec rozkłada ręce i wyznaje, że nie wie, jak długo starczy jej jeszcze sił, żeby prowadzić Wytwórnię. W życiu liczy się wolność, a zaraz za nią, albo razem z nią realizacja własnych marzeń. Pewnie stanie kiedyś przed dylematem. – Jeśli pojawi się jakiś projekt ochrony goryli w dalekim świecie, co wtedy zrobię? – zastanawia się. – I kto wtedy zajmie się moim teatrem? Nie wiem.
Źródło: inf. własna ngo.pl