Praca społeczna jest dla niego równie naturalna, co oddychanie. Od wielu lat jest szczególnie zaangażowany w działania na rzecz osób niepełnosprawnych. Jako pracownik Uniwersytetu Wrocławskiego przekazuje studentom nie tylko wiedzę prawną, ale i „pewne wzorce życiowe”. Dr Maciej Lis z ramienia Polskiej Rady Ekumenicznej jest też członkiem Rady Działalności Pożytku Publicznego. A w wolnych chwilach śpiewa w chórze i komponuje.
Czym się Pan obecnie zajmuje?
– Jeśli chodzi o działania związane z trzecim sektorem, to są one powiązane z pełnionymi przeze mnie obowiązkami w Kościele Luterańskim w Polsce – rzecz jasna społecznymi. Jako Kurator Diecezji Wrocławskiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego i jednocześnie Kurator Parafii we Wrocławiu rozpocząłem 10 lat temu, na bazie odzyskiwanego przez Kościół majątku budowę, a właściwie reaktywowanie po przerwie wojennej Diakonii Kościoła. To taki odpowiednik Caritas Polska. I po jej powołaniu zostałem członkiem Rady Diakonii Polskiej oraz członkiem Rady Diakonii Diecezji Wrocławskiej. Na szczeblu ogólnopolskim szczególnie aktywnie działałem na rzecz powołania domów opieki oraz stacji socjalnych i wypożyczania sprzętu rehabilitacyjnego dla potrzebujących. Natomiast na szczeblu lokalnym zaangażowałem się w stworzenie Centrum Kształcenia i Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych we Wrocławiu – dziś Ewangelickie Centrum Edukacji i Diakonii. W ramach tego ostatniego, dla ponad 300 dzieci z całej Polski prowadzonych jest pięć typów szkół, internat, dwa przedszkola, dwa ośrodki wychowawcze, stacja socjalna i inne jednostki organizacyjne.
Ta działalność w naturalny sposób doprowadziła do współpracy z Kościołem Katolickim, Prawosławnym oraz innymi związkami wyznaniowymi i zaowocowała licznymi wspólnymi akcjami, na przykład „Wigilijnym Dziełem Pomocy Dzieciom” czy „Skarbonką”. Angażując się wspólnie w pomoc innym obracamy niejako w perzynę uprzedzenia, nietolerancję i ksenofobię. Przez Polską Radę Ekumeniczną zostałem też zgłoszony jako jej przedstawiciel do Rady Działalności Pożytku Publicznego obecnej kadencji. Jest to dla mnie kontynuacja innych moich wcześniejszych aktywności w pokonywaniu barier światopoglądowych i bezradności społecznej – opowiada.
– Z kolei od ukończenia studiów w 1973 r. jestem pracownikiem naukowo-dydaktycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Obecnie pracuję jako adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Europejskiego. Kontakt z młodzieżą i możliwość przekazywania nie tylko wiedzy, ale także pewnych wzorców życiowych jest dla mnie nieoceniona. Od 6 lat, jako prawnik-społecznik jestem również Pełnomocnikiem Terenowym Rzecznika Praw Obywatelskich i dyrektorem Biura RPO we Wrocławiu dla województw dolnośląskiego, opolskiego i lubuskiego – dodaje.
Dlaczego Pan to robi?
– To trochę tak, jakby ktoś zapytał – „a dlaczego oddychasz?”. Nie można w życiu mieć postawy pasywnego konsumenta. Trzeba także dawać innym coś z siebie – wszystko jedno, czy to będzie zwykły uśmiech, doświadczenie, dobra rada, dobre słowo, wartości materialne i niematerialne. Chcąc być członkiem społeczności i odpowiedzialnie zabierać głos w jakichkolwiek sprawach należy, przynajmniej tak mnie w życiu nauczono – tkwić po uszy poprzez swoją aktywność w tej doczesnej doli. Inaczej brak jest legitymizacji do czegokolwiek, a do narzekania w szczególności.
Myślę, że w wielu ludziach tkwi żar pracy i działania na rzecz innych nie z pobudek egoistycznych. Oczywiście przez to oni sami się realizują, ale nie ta samoocena jest motywem działania. Nie muszę przekonywać, że w trudnych, szemranych okolicznościach, przy ciemnym oglądzie życia jest wszystkim o wiele trudniej odnajdować wartości w i z życia wzięte. Ale sami jesteśmy często temu winni. Ot, choćby dlatego, że nie umiemy się otworzyć na potrzeby innych ludzi, nie potrafimy z życzliwością i przychylnością starać się ich zrozumieć i działamy dość egoistycznie, aby „nasz”, a w rzeczywistości mój pogląd zdominował innych. To jest rzekomy kompromis – wysłuchać innych bez skutku dla nas samych. Myślę, że bez dawania przykładu i świadectwa jesteśmy tylko mentorami – wyjaśnia.
Największy sukces
– To chyba najtrudniejsze pytanie. Ociera się bowiem o poziom własnej oceny dokonań, które zazwyczaj oceniane są najwcześniej przez żałobników w chwili ostatecznego pożegnania. Ale poważnie podchodząc do sprawy myślę, że dla mnie sukcesem jest posiadanie wspaniałej rodziny oraz licznych dobrych znajomych i przyjaciół. Ciekawe, że nie jest mi znany żaden mój nieprzyjaciel – twierdzi.
– Jeśli natomiast myślę o sukcesie w działaniu zewnętrznym, to bez wątpienia jest nim doprowadzenie wraz z wieloma niezwykle życzliwymi osobami do utworzenia i następnie przetrwania i kontynuacji Ewangelickiego Centrum Diakonii i Edukacji. To przykład tego, że może się udać w życiu to, co wydaje się pozornie niemożliwe. Warto przy tym zaznaczyć, iż owo możliwe wykuwało się przy przychylności i serdeczności osób wrażliwych na ludzkie nieszczęście. To naprawdę cenny przykład świadczący o tym, że tabloidy szukając sensacji nie przekazują zobiektywizowanego obrazu świata – dodaje.
Największa porażka
– Trudno jest mi dokonać wartościowania licznych niepowodzeń. Są one tak samo częścią naszego życia jak to, co pozytywne. Mamy tu do czynienia także z licznymi punktami odniesienia. Ale na pewno żałuję, że nie udało się nam w ciągu ostatnich 21 lat osiągnąć bardziej akceptowalnego stylu uprawiania życia politycznego. A także dopuścić w dostatecznym stopniu do „współgospodarzenia” krajem całego trzeciego sektora i po prostu dogonić mentalnie, obyczajowo i emocjonalnie te społeczności, które miały szansę na kształtowanie teraźniejszego bytu w spokoju przez kilkanaście pokoleń. Wiem, że obiektywnie nie było to możliwe, ale boli zatwardziałość, brak kompromisowych postaw, nadużywanie socjotechnik w życiu społecznym i, jakże aktywna ciągle rola tego, co określano mianem „Ciemnogrodu”. Być może za mało się wszyscy staraliśmy i nie umiemy jeszcze porzucić postaw, w których dominuje żądanie, zawiść, zazdrość i tolerancja dla bylejakości. Jest to tym bardziej bolesne, że równocześnie prezentujemy całą masę wartości, które w innych społeczeństwach zostały zarzucone. To, jeśli chodzi o ujęcie społeczne – mówi.
– Natomiast indywidualnie nie udało mi się wiele zamierzeń. Chciałem być na przykład dyrygentem, śpiewakiem operowym, posłem na Sejm, zrobić habilitację, by zostać profesorem, otworzyć dobrą restaurację z polskim jedzeniem w Zagłębiu Ruhry, wypromować kilka przepisów kulinarnych z dziedziny grillowania i dokonać wiele, wiele innych rzeczy. Nie znaczy to jednak, że jestem niezadowolony z tego, co mnie w życiu spotkało i bym chciał je inaczej modelować – zapewnia.
Najbardziej Pan lubi?
– Po ukończeniu Liceum Muzycznego, mimo kształcenia się na Wydziale Prawa rozpocząłem od razu działalność zarówno zawodową, jak i amatorską w chóralistyce. Już w Liceum Muzycznym tworzyłem z grupą przyjaciół zespół muzyki młodzieżowej MUZILO. Śpiewaliśmy w języku esperanto, komponowaliśmy, graliśmy, nagrywaliśmy płyty, występowaliśmy w kraju i za granicą. Ponad 20 lat śpiewałem też w zawodowym chórze pod dyr. Edmunda Kajdasza Cantores Minopres Wratislavienses, a po roku 1999 założyłem wraz z grupą zakręconych muzyków chór Capella Ecumenoca, w którym nadal śpiewam, choć obecnie już nie tak regularnie ze względu na brak czasu – przekonuje.
– Drugi obszar ukojenia duszy po trudach codzienności to kontakt z naszym wspaniałym futrzakiem, czyli kotką Timi. Dosyć nieoczekiwanie z małżonką staliśmy się posiadaczami tego wspaniałego okazu udomowionej indywidualności. A trzeci obszar, który pozwala na tworzenie dobrego samopoczucia to poznawanie świata. W sumie odbyłem w życiu ponad 60 podróży do ponad 30 krajów jako artysta, prawnik, turysta czy zwykły wędrownik. Ta ciekawość świata jest trochę jak kocia ciekawość – bez względu na koszty, muszę się sam przekonać jak tam jest.
Marzenia na przyszłość
– Zapewne będę trywialny, kiedy powiem, że są one bardzo ludzkie i proste. Chciałbym mieć kochającą rodzinę, żyjącą w dobrej ze sobą społeczności i w dobrym zdrowiu. Chciałbym cieszyć się z każdego dnia i rzetelnie zapracować na to, by inni postrzegali mnie pozytywnie. Jeśli natomiast miałbym skonkretyzować marzenia w omawianej sferze świata rodzinnego, to z niecierpliwością oczekuję tego, kiedy będę mógł się cieszyć z posiadania wnucząt – wylicza.
– A jeśli chodzi o marzenia społeczne i zawodowe, to są takie same jak aktualne oczekiwania. Sprowadzają się one do bardzo zwykłej formuły bycia zadowolonym z tego, że w pracy zawodowej i społecznej nie ma powodów do nudy, narzekania czy nerwowości. Gdybym jednak spotkał złotą rybkę, a ta zaoferowała mi realizację jakiegoś marzenia poza wyżej wspomnianymi, to na pewno chciałbym być posiadaczem dobrego auta, na przykład BMW albo Saaba. I oczywiście poprosiłbym o to, żeby było mnie stać na jego utrzymanie.
dr Maciej Lis
Absolwent i obecnie pracownik naukowo-dydaktyczny na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalista z zakresu prawa międzynarodowego publicznego oraz europejskiego. W Kościele Luterańskim były Wiceprezes Konsystorza, były Współprzewodniczący Komisji Regulacyjnej. Obecnie przewodniczący Komisji Prawnej Synodu. Współtwórca Diakonii Polskiej i członek Rady Diakonii Polskiej, członek Rady Diakonii Diecezji Wrocławskiej Kościoła Luterańskiego, wiceprzewodniczący Rady Nadzorczej Ewangelickiego Centrum Kształcenia i Diakonii we Wrocławiu. Współorganizator Ośrodka Inicjatyw Obywatelskich we Wrocławiu. Organizator Regionalnych Konwencji Przeciw Bezradności Społecznej razem z Wrocławskim Sejmikiem Osób Niepełnosprawnych. Współtwórca Dzielnicy Wzajemnego Szacunku czterech wyznań we Wrocławiu. Jest jednym z założycieli-fundatorów Fundacji Partnerstwa Parafialnego im. Św. Jadwigi Wrocław-Dortmund. Gra na fortepianie i komponuje. Jest żonaty, ma dwoje dzieci w wieku studenckim.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)