Marzy mu się wielka stocznia, wodująca pozarządowe statki. Ale w głowie ma tylko frachtowce i liniowce, a trasy ich – oceaniczne.
Gdyby sektor pozarządowy, na wzór Amerykanów, wykuwał w skale twarze swoich ojców założycieli, tę można by umieścić w miejscu Jerzego Waszyngtona. Zaraz obok mogłaby się znaleźć zupełnie jałowa stylistycznie, czytelnika nieangażującą, za to wielowersowa lista organizacji, które Jan Jakub Wygnański zakładał, współzakładał lub w ich zarządach zasiadał. Można by z tej listy zrobić osobną część bazy danych Klon/Jawor, którą Kuba tworzył. Ukazywałaby ona liczbowo, jaki wpływ miał Jan Jakub na rozwój trzeciego sektora.
Wygnański mówi chętnie, epicko, potoczyście i świetnie się go cytuje. Opowieści o dobru wspólnym ubiera w wielopoziomowe metafory, rewelacyjnie się sprzedające na rozmaitych trzeciosektorowych konferencjach. Zawsze mi się wydawało, że gdy Kuba mówi, to antenaci-założyciele sektora obywatelskiego kiwają głowami, a neofici przyjmują to jak prawdę objawioną… Na tym opiera się po części jego liderstwo. Albo się Kuby słucha i zakasuje rękawy, albo mówi, że to szaleństwo i zarzuca działanie. Na przyklejane mu etykietki „guru” i „papież sektora” nie zgadza się i obrusza. Chciałby być wielkim armatorem, wodującym pozarządowe statki…
Jeszcze z dala od morza
Wyrósł na warszawskim Żoliborzu, w rodzinie wspólnych śniadań i codziennej modlitwy, w klimacie spotkań z Jackiem Kuroniem, Tomaszem Strzemboszem i Anną Radziwiłł, do których się mówiło „ciociu” albo „wujku”. Ojciec pachniał papierosami Orient, uczył reżyserii dźwięku w Akademii Muzycznej i przekazał Kubie smykałkę do elektroniki. Mama w czasach czerstwych bułek zamieniała je w grzanki z mlekiem i jajkami i podsyłała dzieciom książki na kasetach z zasobnego repozytorium Polskiego Związku Niewidomych.
Zanim się wziął do poważnej pracy społecznej, jeździł na deskorolce, organizował szkolne dyskoteki i ustawiał sprzęt nagłośnieniowy na organizowanych przez ojca „Sacro-Songach”. Zawsze był blisko z Kościołem: stachanowiec wśród ministrantów – miał w kajecie 33 służby liturgiczne w miesiącu i buty zdarte na sześciu pielgrzymkach. Na deskorolce dojechał do liceum im. Lelewela, które go ukształtowało opozycyjnie i społecznie. Kiedy dorośli związkowcy pisali „Porozumienia Sierpniowe”, Kuba pisał pierwszy w Polsce regulamin uczniowski i rozkręcał dyskusje w kołach samokształceniowych.
Pomysłów na studia miał kilka. Najpierw poszedł na elektronikę, bo mu się wydawało, że trzeba rozwijać tradycje „po mieczu”, a przestrajanie telewizorów z PAL na SECAM to jest pomysł na złoty biznes. Po pół roku przeniósł się na fizykę, bo myślał, że tam spotka ludzi filozofujących, którzy by w dodatku byli z opozycji. Okazało się, że miast nich jest – zupełnie go nieporywająca – topologia i algebra liniowa. Trafił w końcu na socjologię, choć tam też trochę się nudził.
– Wszyscy ślęczeli nad statystyką, a Wygnański wytykał prowadzącemu błędy w skrypcie – mówi Urszula Krasnodębska, z którą Kuba był na roku, a potem zakładał Stowarzyszenie Klon/Jawor. – Trochę dyskutował z profesorami Szackim i Śpiewakiem. Śpiewak czytał Kanta, Kuba czytał Kanta. Mieli o czym rozmawiać.
Przed zaokrętowaniem
Na studiach Kuba spotkał Andrzeja Celińskiego, pracownika Zakładu Problemów Społecznych.
– W straszliwych chmurach dymu papierosowego, na dziesięciu metrach kwadratowych pokoju przy Karowej, rozważaliśmy podczas wieczornych seminariów problemy biedy, zanieczyszczenia środowiska, narkomanii i innych plag, które spadły na Polskę – wspomina Kuba.
Nie zrobił wtedy magisterium, bo nie miał na to czasu. Szła przez Polskę historyczna zmiana, a on zaczął „nosić teczkę” za Henrykiem Wujcem, zakładał Komitety Obywatelskie, aż w końcu usiadł, jako delegat młodzieżowy, przy Okrągłym Stole. Wujec wspomina dzisiaj, że Kuba był wówczas sprawnym organizatorem, wręcz królem sekretariatu! To na jego – jednym z pierwszych w Polsce – laptopie znalazły się listy kandydatów „Solidarności” do Sejmu i dane organizacji samopomocowych. Wszystko skwapliwie porządkowane wedle skomplikowanych wzorów i macierzy.
– To była dla nas technologiczna abrakadabra – mówi Henryk Wujec – dlatego tak go ceniliśmy.
Kuby Wielka Stocznia
To zamiłowanie do banków informacji, zbiorów danych i repozytoriów Kuba wykorzystał, żeby rozwinąć jedną z pierwszych swoich pozarządowych inicjatyw – Bank Danych o Organizacjach Pozarządowych, a potem założyć Stowarzyszenie Klon/Jawor. Choćby po to, żeby nowej władzy udowodnić, że samoorganizacja obywatelska istnieje i jest policzalna. Ale Kuba nie został statystykiem sektora, tylko konstruktorem kilku jego pięknych idei.
Tu linearna dotychczas konstrukcja opowieści rwie się i zapętla. Wygnański realizuje tyle pozarządowych pomysłów, w tylu miejscach, z tyloma ludźmi, że trudno ustalić genetyczny stopień ojcostwa. Od zawsze jest tam, gdzie się dzieją rzeczy dla sektora ważne: odbywają się fora inicjatyw pozarządowych, pęcznieją bazy danych o organizacjach i prowadzi się o nich badania, wykluwa się w wieloletnich bólach ustawa o pożytku, a w dużych organizacjach powstają innowacyjne koncepcje, które mają pchnąć sektor obywatelski do przodu. Staje się też sektorowym frontmanem. Wyrazisty i rozpoznawalny – łatwo wyrobić sobie o nim opinię. Do Kuby per „Kuba” zwracają się wszyscy i z różnych środowisk. Mówi tak i Jerzy Hauser, i Grażyna Gęsicka. On sam twierdzi, że na prawdziwą politykę jest zbyt ugodowy. Nobilitujące nagrody odbiera w swetrze i nadal projektuje „wielką stocznię”.
Plan budowy okrętu
Najlepiej mu w tej stoczni nad planami okrętu – w głowie ma wyłącznie frachtowce i liniowce, a plan ich tras jest oceaniczny. Organizacje mają być zasobne i sprawne. Wspólnotowe i obywatelskie. Częściej pytające „po co?” niż „jak?” i „dlaczego?”. Przywiązane do wartości komunitariańskich i dobra wspólnego. W debatę publiczną poważnie zaangażowane, bo polityki nie można przecież zostawić politykom.
– Kuba ewidentnie kojarzy mi się z tym, że siedzimy w kawiarni, a on rozrysowuje na serwetce, jak zbawić sektor pozarządowy. Myśli szybko i błyskotliwie, jego pomysły są interdyscyplinarne. I to jest właśnie wyjątkowe, bo największe wynalazki zawsze pojawiają się na styku różnych dziedzin – mówi Przemysław Radwan ze Stowarzyszenia Szkoła Liderów. Uśmiecha się i dodaje: – Ale nie można od niego wymagać, by sam te pomysły realizował.
– Często nie umie przyjąć do wiadomości, że coś jest niemożliwe – mówi Piotr Frączak. – Przykład: siedzimy w ministerstwie nad Programem Operacyjnym Kapitał Ludzki. Nad jakimiś zupełnymi detalami. A Kuba domaga się szerokiego udziału obywateli w konsultacjach. Z punktu widzenia wartości sektora jest to do uzasadnienia, ale nijak się ma do konkretu, który mamy na stole.
Inżynierowie, spawacze i wyrobnicy
Niesie więc Jan Jakub - konstruktor plany swoim inżynierom. Szuka ich w różnych miejscach i organizacjach. Ci wykonują na nich brutalny test na realność.. Jeśli się powiedzie, zakasują rękawy:
– Pamiętam, że siedziałem nad komputerem w Sylwestra, bo Kuba zapowiedział wszystkim, że portal ruszy 1 stycznia – wspomina Marcin Dadel, który uruchamiał jeden z Kuby oceanicznych projektów – portal organizacji pozarządowych www.ngo.pl.
Kuba, jeśli w coś wierzy, sam też potrafi wykonać tytaniczną pracę. Przez 7 lat zajmował się pracami nad ustawą o pożytku. Chodził i lobbował, zbierał opinie przychylne albo przyjmował ciosy za to, że prace nie idą we właściwą stronę.
– Kuba odegrał w pracach nad ustawą absolutnie kluczową rolę – wspomina dziś prof. Hausner. – W 1996 roku otworzyliśmy seminarium poświęcone założeniom do ustawy. Kuba w nim uczestniczył, ale też przenosił dyskusję do środowiska pozarządowego. To była trudna rola, bo opinie o ustawie wcale nie były i nie są jednoznaczne. Za to my mieliśmy poczucie, że po drugiej stronie jest z kim rozmawiać. Kiedy w 2001 roku prace nad ustawą były wznawiane, nie zaczynaliśmy od początku, bo wiedzieliśmy, że istnieje zorganizowane środowisko, które ma zdanie w tej sprawie.
Najwięcej iskier przy spawaniu
Zwodował Jan Jakub w ten sposób kilka solidnych okrętów – by wymienić kilka z brzegu: Stowarzyszenie na rzecz FIP i Bank Drugiej Ręki, Fundację Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego i programy badań nad organizacjami i filantropią Polaków. Na kapitańskim mostku każdego z tych projektów stoi dzisiaj kto inny.
Testu na realność nie przeszło z kolei tysiąc i jeden pomysłów. Pozarządowy autobus, który miał Polskę przemierzać w poszukiwaniu lokalnych społeczników. I radio obywatelskie, sławiące sektor pozarządowy i inicjujące obywatelskie dyskusje.
– Wiem, że mam inwazyjny rodzaj osobowości. W Klonie bezkarnie wymyślałem różne rzeczy, przychodziłem tam, hipnotyzowałem kogoś, a oni mnie łapali za rękę i dzielili przez dziesięć, żeby się udało.
Wówczas armator czasem się zżyma, że zwodowano żaglówkę. Papierowa jakaś, wypuszczona za wcześnie, nie trzyma kursu i płynie w inną stronę…
– Nie może znieść tego, że jego pomysły mutują i że to im nie szkodzi – mówi jedna z osób wobec Kuby krytycznych. – Bardzo dobrze pamięta swój pierwotny pomysł i łatwo krytykuje. W dodatku, ponieważ jest wyrazisty, nagle się okazuje, że to jego rola była kluczowa, a inni tylko sprzyjali procesowi. Dlatego znam osoby, które z nim pracowały i powiedziały: „nigdy więcej”.
I wtedy, przy mostku kapitańskim, zaczynał się konflikt. Dlatego z kilkoma przedsięwzięciami, w dużych organizacjach, się rozstał.
Szampan i wodowanie
Szampan i wodowanie
Kuba–armator ma świadomość tych ograniczeń.
– W tym chaotycznym procesie wiele rzeczy się nie udaje albo idzie wolniej niż myślałem. Wiem, że największą satysfakcję mam, kiedy „samo płynie”, ale jeszcze nie opanowałem wodowania. Jest jakieś niezgrabne albo podtapia załogę. A ja bym chciał, żeby było eleganckie.
Korzystałam z publikacji „Porządnie poza rządem, Warszawa 1998 i artykułu „Dać coś innym” Jana Jakuba Wygnańskiego, opublikowanego w Tygodniku Powszechnym w 2003 roku. |
Źródło: gazeta.ngo.pl