Większość z nich przyjeżdża, bo mają nakaz sądowy, kuratora, bo rodzice wystawili im walizki za drzwi i powiedzieli, że już tym razem go/jej nie wpuszczą, choćby nie wiem co. Przyjeżdżają jak za karę, a my możemy obserwować, jak z czasem naprawdę zaczyna im się chcieć leczyć dla siebie, a nie dlatego, że ktoś ich zmusił. Gosia Zembowicz, terapeutka Monaru w Lipiance opowiada o uzależnieniach i o sobie samej.
Czym się zajmuje?
Jako psycholog – terapeuta w stacjonarnym ośrodku Monaru w Lipiance opiekuje się mieszkającymi tam pacjentami. Do jej zadań należy m.in.innymi moderowanie społeczności terapeutycznych i prowadzenie terapii indywidualnej.
– Podstawą pracy w takim ośrodku jest społeczność terapeutyczna, czyli spotkania całej grupy, na których rozwiązywane są wszystkie interpersonalne i intrapsychiczne problemy.
W ośrodku w Lipiance mieszka na stałe około 30 pacjentów. Pomieszczenia znajdują się w byłej jednostce wojskowej. Teren otaczający budynek jest rozległy, dlatego pacjenci mogą uprawiać warzywa czy hodować zwierzęta. Mogą także grać w siatkówkę i piłkę nożną na znajdujących się tu boiskach.
– Doskonale widać, kiedy ktoś zaczyna dobrze funkcjonować w terapii, bo zaczyna traktować ośrodek jak dom. Mówi „u nas, w domu”. Część pacjentów, po zakończeniu terapii, nie ma gdzie wrócić, więc na święta przyjeżdżają do nas.
Obecnie terapia w ośrodkach Monaru trwa około roku. Na jej zakończenie zgodę wydaje cała kadra. Pacjent musi wykazać, że zrealizował swój plan leczenia oraz przedstawić swój pomysł na życie po wyjściu z ośrodka. Po uzyskaniu tej zgody pacjent zwraca się z prośbą o opinię do reszty mieszkańców ośrodka. Osobę, która zakończyła terapię, nazywa się neofitą Monaru. Neofita może skorzystać z programu postrehabilitacyjnego – to gwarantuje mu wyżywienie i dach nad głową przez trzy miesiące po zakończeniu terapii. W tym czasie były pacjent może już pracować i zbierać pieniądze na nowy start.
Zdaniem Gosi Zembowicz przez ostatnie dwadzieścia lat zmienił się profil pacjenta trafiającego do ośrodków Monaru.
– Nie ukrywajmy, że kiedyś do takich ośrodków trafiały osoby uzależnione od heroiny. Zniszczeni, podupadli na zdrowiu fizycznym, zwykle bez pracy, często bezdomni. Teraz ten klient jest inny. Większość naszych pacjentów to ludzie tacy jak ja i ty. Tacy, że gdybyśmy ich spotkali, to byliby naszymi znajomymi. To, co ich zwykle łączy, to duża wrażliwość. W tej chwili mamy więcej pacjentów uzależnionych od amfetaminy niż od heroiny.
Dlaczego to robi
Mama Gosi od lat charytatywnie udziela pomocy prawnej w warszawskiej poradni Monaru. Osobom, które skończyły terapię, pomaga pozamykać ciągnące się za nimi sprawy sądowe.
– Kiedy poszłam na studia, moja mama namawiała mnie do stażu w Monarze. Trafiłam do warszawskiej poradni, w której działa naprawdę świetny zespół. Kierownikiem jest tam Adam Nyk, fantastyczna osoba, która zaraziła mnie swoją pasją. Staż miała trwać miesiąc, ale kiedy Adaś zapytał mnie, kiedy zamierzam go skończyć, powiedziałam, że wtedy, kiedy mnie zatrudni. Taka rozmowa powtarzała się co miesiąc przez dwa lata, aż w końcu dostałam ofertę pracy przy dużym projekcie współfinansowanym ze środków unijnych.
Mam takie poczucie, że niewiele osób z wykształceniem jakie mam, chce i może zajmować się czymś takim. Ja mogę, nie mam takiej bariery, co dla mnie trochę oznacza, że muszę. Jak na razie nie wyobrażam sobie, żebym mogła tego nie robić, bo to jest świetna praca.
Największy sukces
Za swój największy sukces uważa to, że żyje tak, żeby być zadowolona z tego, co robi.
– Odkąd pamiętam, tak było, że znajduje sobie niszę, w której mogę robić coś dobrego i mieć z tego satysfakcję
Największa porażka
Ze wszystkich rzeczy najbardziej żałuje tego, jak wychowała swojego kota.
– Nie jest to psychologiczne ani pedagogiczne, ale nie osiągnęłam wiele ponad kuwetę. Mój kot jest głęboko neurotyczny, wymaga terapii, a ja jestem dla niego kiepskim psychologiem.
Najbardziej lubi
Gosia ma dwie wielkie pasje. Jedną z nich jest teatr. Po maturze zdawała do szkoły teatralnej, ale nie dostała się. Nie zniechęciła się jednak i planowała spróbować rok później. Wolny czas chciała przeczekać na psychologii, bo doszła do wniosku, że na pierwszym roku są bardzo ciekawe przedmioty, które pozwolą jej wiele dowiedzieć się o człowieku i później lepiej budować rolę.
– Na tym pierwszym roku psychologii okazało się, że nauka o człowieku, o tym jak funkcjonuje, o tych wszystkich mechanizmach, o tym jakie mogą zachodzić w nim zmiany jest tak fascynująca, że już nigdy więcej nie zdawałam do szkoły teatralnej i nigdy tego nie żałowałam. Potem odkryłam metodę pracy dramą, która łączy teatr i psychologię. Jest to jedna z moich ulubionych metod pracy i stosuję ją do dziś.
Gosia ma też drugą pasję i są nią zagadki kryminalne. Jej największym marzeniem jest zostać prawdziwym detektywem. Czytuje kryminały i ogląda seriale.
– Wszyscy wiedzą, że w czwartki nie ma szans, żeby się do mnie dodzwonić, bo oglądam Kryminalne Zagadki Miami, Nowego Jorku i Las Vegas. Kocham też Herkulesa Poirot i detektywistyczną grę planszową Cluedo.
Plany na przyszłość
Marzy o tym, by otworzyć kiedyś własną praktykę psychologiczną. Planuje skończyć szkołę terapeutyczną i uzyskać certyfikat psychoterapeuty.
– Wynika to chyba z tego, że w mojej obecnej pracy mam kontakt tylko z uzależnieniami, a interesuję się też promocją zdrowia psychicznego i zaburzeniami z kręgu zaburzeń psychiatrycznych.
Małgorzata Zembowicz – w 2008 roku skończyła psychologię w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej na wydziale psychologia kliniczna. Od kilku lat związana z Monarem, gdzie pracuje jako psycholog- terapeuta. Obecnie działa w stacjonarnym ośrodku w Lipiance (około 100 km od Warszawy).
Ośrodek Monar w Lipiance
Źródło: inf. własna (ngo.pl)