Najpierw uczyła się języków obcych, a potem zainteresowało ją, jaka kultura się z nimi wiąże. Codziennie ma kontakt z osobami pochodzącymi z różnych krajów, ale nie ma potrzeby używania wielkiego słowa „tolerancja”, uważa, że wystarcza otwartość. Pod ręką ma zawsze tykwę, by móc się napić yerba mate.
Czym się zajmujesz?
Jestem związana z Fundacją Inna Przestrzeń od ponad dwóch lat, dokładnie od grudnia 2006 roku. Potem nawiązałam współpracę z Fundacją Sztuki Arteria, gdzie m.in. współorganizuję Festiwal Filmów Wietnamskich. Do sektora pozarządowego trafiłam przez znajomą, Anię Tomaszewską, którą poznałam w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej, gdzie studiuję. Głównym celem działań, w jakich uczestniczę, jest promocja społeczeństwa wielokulturowego i otwarcia się społeczeństwa na różnorodność wielokulturową. Etap wielokulturowości w Warszawie dopiero się zaczyna.
Dlaczego to robisz?
To, co robię w organizacjach, jest zbieżne z moim kierunkiem studiów. Po prostu robię to, co lubię i uważam, że to jest kluczowe dla każdej działalności. Bardziej myślałam o rozwijaniu swoich zainteresowań, stąd w dużej mierze jest to wolontariat. Oczywiście, w ramach różnych projektów czasem dostaję jakąś pensję koordynatorską. Choć nie mam szczególnego parcia na pieniądze – to raz. Po drugie mam całkowicie inne źródło zarobków, pracując w KINO.LABie. Ale doświadczenie zdobyte w organizacjach pozarządowych traktuję jako zawodowe, bo nie sądzę, żebym zrezygnowała kiedykolwiek z pracy w organizacji pozarządowej.
Zainteresowanie różnymi kulturami i samą wielokulturowością związane jest m.in. z byłą i obecną nauką języków: angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego, litewskiego, rosyjskiego, portugalskiego, ukraińskiego i francuskiego. Nadal się uczę. W językach nie interesowało mnie tylko słowo czy gramatyka, ale też kultura, jaka się z językiem wiąże. A także wielokulturowość. Szukam jej w Warszawie, ale będę też szukać na całym świecie.
Największy sukces
Nie myślę w takich kategoriach. Fajnie jest, jak coś się udaje. Niby można powiedzieć, że Wielokulturowe Warszawskie Street Party to największy sukces, ale znam je od kuchni. Wiem, ile rzeczy było zaplanowanych, ale się po prostu nie udało. Na tej imprezie zaczepiają nas ludzie i mówią, że bardzo im się podoba. Czasem przypadkiem słyszę w radiu, jak na ten temat również dobrze wypowiadają się nieznani ludzie. To zawsze bardzo cieszy. Dużym sukcesem jest odkrycie w ludziach potrzeby wielokulturowości. Warszawiacy są otwarci, tylko czasem nie mają okazji do spotkania się z innością.
Każda edycja największej wakacyjnej imprezy ulicznej – Wielokulturowego Warszawskiego Street Party – dużo mnie uczy. Czasem bagaż kulturowy, jaki człowiek ze sobą niesie, może być w pierwszej chwili barierą, ale przełamania tego też można się nauczyć. Ludzie, z którymi pracuję, inaczej się ubierają, mówią różnymi językami, niosą ze sobą odmienne obyczaje. Nie chcę używać wielkiego słowa „tolerancja”, ale ważna jest otwartość na zachowanie innych. Wtedy muru nie zbudujesz. Choć według mnie trudno też tłumaczyć indywidualne zachowania tylko tym, że wywodzi się z takiej, a nie innej kultury. Liczy się również duży dystans do wielu rzeczy. Częściej staram się spojrzeć na coś z boku, niż od razu wchodzić w jakąś interakcję. Chociaż to bywa trudne.
Największa porażka
Naprawdę nie myślę w takich kategoriach. Wiem, że coś się nie udało, ale staram się analizować i zrozumieć dlaczego. To nie porażka, tylko coś, co nie wyszło, ale może wyjść kiedyś, jeśli będzie lepiej dopracowane. Każdy popełnia błędy, ale ważne jest to, żeby wyciągać z nich konstruktywne wnioski.
Najbardziej lubisz
Yerba mate. Jedną tykwę mam w domu, drugą w biurze, a trzecią u bliskich znajomych. Jednak przyznam, że w kawiarniach jej nie zamawiam, bo nie wiem, jak tam opiekują się naczyniem do picia mate. Lubię też jeździć na rowerze, a w Warszawie to przy okazji bardzo praktyczne.
Marzenia na przyszłość
Chciałabym rozwijać się i pracować w organizacjach pozarządowych. Poza tym nie chcę spędzić życia tylko w jednym kraju.
Źródło: inf. własna