Nie wyrabia osoboporad. Wspiera organizacje pozarządowe. Do niedawna na swoich szkoleniach gotował grochówkę, a po nich – mył linoleum.
Toruń. Kamienica przy placu Świętej Katarzyny. „Motyka” mieści się wyżej, „Tłok” tuż pod nią. Dwa stowarzyszenia o przedziwnych nazwach, które zakładał Jacek Gądecki – antropolog architektury. „Tłok” to Kujawsko-Pomorski Ośrodek Wsparcia Inicjatyw Pozarządowych. Nazwa wzięła się z chęci „zagęszczenia” idei, ludzi i pomysłów w trzecim sektorze. I z chęci „tłoczenia” do głów (bo do serc nie trzeba) nie tylko zapału, ale i fachowej pomocy. Ale bywa, że do firmy „Tłok” przychodzą zamówienia na… tłok. Na przykład do Hondy MT 80 S (rok prod. 1980). Zamówienie wisi w biurze na honorowym miejscu. Pod nim Jacek Gądecki udziela porad. Z tego jak zakładać lub prowadzić organizację, jak pozyskiwać fundusze europejskie itp. Specjalizuje się jednak w układaniu w głowach młodych ludzi tego, co spontaniczne i nie do końca jeszcze przemyślane.
– Jak chcesz, to przyjdź, pogadamy. Nikogo nie naciskamy, bo nie chodzi przecież o wyrabianie wskaźników – mówi. – Nie udzielamy osoboporad, nie wyrabiamy osobodoby. Rozmawiamy. I inspirujemy się wzajemnie.
Jacek cały czas podkreśla, że sam niczego by nie zdziałał, że jego przyjaciele, współpracownicy to integralna część jego samego i jego sukcesów. Bo do tych wszystkich działań trzeba współpracy, a on nie jest „finiszującym perfekcjonistą”.
– Lepiej zaczynam niż kończę, wolę wymyślać niż realizować do ostatniego sprawozdania.
Kombatanctwo, czyli wspomnienia
Zaczęło się wszystko od Stowarzyszenia Inicjatyw Niemożliwych „Motyka”. Spotkało się kilkoro młodych. Chcieli „coś” robić. Dla młodych. Więc założyli „Motykę”, żeby – w razie czego – móc się porwać z motyką na słońce. Obecnie „Motyka” promuje głównie wolontariat. Wśród studentów – umożliwia im tworzenie własnych projektów edukacyjnych. Wśród młodzieży – organizuje im wymiany międzynarodowe, wysyła na dwu-, trzytygodniowe obozy wolontariackie do Niemiec, czy też w końcu – daje codzienne zajęcie w „Motyce”.
„Motyka” od początku koncentrowała się wokół problemów nastolatków. Pierwszy projekt „Taka gmina” uznany został za modelowy przez Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce. Wtedy blisko 30-osobowej grupie młodzieży z gminy Chełmża pokazali, że można więcej: uczyli, jak być liderem, jak przekładać swoje pomysły na język projektu. Po tych warsztatach powstało ich sześć, a dzięki wsparciu Rady Gminy Chełmża można było je zrealizować.
Jacek lubi małe projekty: pomalowanie placu zabaw czy zorganizowanie kursu tańca i nagranie teledysku. Bo chociaż – z punktu widzenia Polski czy świata – nie zbawią ogółu społeczeństwa, to dla ich twórców są zwycięstwem i sporą rewolucją. Kiedy grupa uczniów, która nie ma gdzie czekać na autobus, sama wyremontuje pomieszczenia, wstawi tam kilka mebli – to zyska nie tylko swoje miejsce, ale i wiarę we własne siły.
O pracy przy pierwszych przedsięwzięciach – głównie szkoleniowych – Jacek mówi, że to kombatanctwo. Robili wtedy wszystko: sprzątali (szkołę), myli (linoleum), gotowali (grochówkę). Za wszelką cenę chcieli pozostawić po sobie dobre wrażenie. I chociaż teraz zna już ceny cateringu i wie, że wszystko można kupić, zlecić i zamówić, nie odżegnuje się od osobistego organizowania zaplecza swoich szkoleń. Bo to najbardziej zapada w pamięć.
Codzienność średniaka
Większość z tego, co robi, przynosi mu satysfakcję. Zdarza się, że dzwonią ludzie z drugiego końca Polski i szukają pomocy w Toruniu, w „Tłoku”. Chcą wiedzieć, jak założyć fundację czy stowarzyszenie, co powinno być w statucie, gdzie można szukać pieniędzy, jak napisać projekt, jak zdobyć pierwszy grant.
– Minął w Toruniu okres, kiedy ludzie chcieli założyć „jakąkolwiek” organizację. To wtedy pojawiło się kilku panów w prochowcach, ze skajową teczką, pytających jak założyć stowarzyszenie, które by dostało pieniądze z Unii Europejskiej. Teraz doradzamy raczej tym, którzy mają już jakiś konkretny pomysł. Czasami bardzo konkretny…
– Najtrudniejsze pytanie na temat funduszy strukturalnych zadali mi na szkoleniu działacze klubów sportowych, między jednym a drugim dowcipem o kontekście wysoce erotycznym – śmieje się Jacek. – Otóż, chcieli dociec z jakiego funduszu sfinansować budowę repliki samolotu RWD 6, na którym Żwirko i Wigura oblecieli Europę…
Podobne pytania stawiają członkowie stowarzyszeń, młodzież i sołtyski. „Tłok” pomaga różnym ludziom z pomysłami. To Jacka cieszy, dodaje energii i podtrzymuje wiarę w sens codziennej działalności, bo mają w „Tłoku” lepsze i gorsze chwile: jest za mało pieniędzy, transze nie przychodzą wtedy, kiedy powinny, a rachunki i wcześniejsze zobowiązania trzeba uregulować. Na szczęście są wolontariusze. Nie brakowało ich nigdy, chociaż odchodzą, jak trzeba zacząć zarabiać na życie, a w stowarzyszeniu trudno o etat.
Największym problemem, Jacka zdaniem, jest to, że „Tłok” wśród kujawskich organizacji to średniak: już nie na dorobku, ale wciąż za mały, żeby dawać pracę albo realizować przedsięwzięcia niosące systemową zmianę.
Współpraca z samorządem układa się – mówi Jacek – poprawnie. Współtworzyli samorządowy program współpracy z organizacjami, konsultowali sposób wydawania unijnych pieniędzy w Komitecie Monitorującym. Ale działają głównie w powiatach, a Jacek chciałby mieć wpływ na całe województwo.
Wolontariusze
To na nich opiera się cała „tłokowa” działalność.
– Najważniejsza jest Ewa, Mateusz i wszyscy. Bo ja sam nie wziąłbym się za taką robotę – mówi.
A oni odwzajemniają się tym samym: Ewa Kwiesielewicz, najbliższa współpracowniczka („ona się orientuje we wszystkim najlepiej – co, gdzie, kiedy i za ile”) mówi, że Jacka nie da się przecenić, a największą jego zaletą jest zapał i umiejętność zachęcania do pracy innych.
– Jak już wszyscy tracą siły, on mówi: damy radę! Jest głosem, który nas nakręca, ale umie ocenić na co nas stać.
Jak wtedy, gdy szukali siedziby. Ich projekty dotyczyły wówczas przede wszystkim osób z terenów wiejskich. Naturalnym pomysłem było więc kupić dom na wsi i tam osiąść. Jacek wtedy uznał, że to nierealne, wykracza poza ich możliwości. I powiedział: stop.
– Nie podejmuje się wyzwań, co do których ma podejrzenia, że będą trudne do realizacji – mówi Ewa. – Umie odmawiać.
Dodaje jeszcze:
– Jacek nie zawala. I angażuje się na maksa. Pojechał do Florencji na stypendium. A my dostaliśmy pieniądze na projekt. I on specjalnie wtedy przyjechał do Polski.
W Jacka pozarządowym życiu zdarzały się chwile mrożące krew w żyłach. Powód? Techniczny. Starannie przygotowana, ale nie dająca się wyświetlić prezentacja. Kable, rzutniki, monitory. Wszystko w najmniej spodziewanych momentach odmawiające współpracy. Nauczył się więc obłaskawiania elektroniki i nie tylko…. Układał podłogę i malował ściany – podczas remontu siedziby. Tę samą podłogę niedawno zrywał, bo „kurczę mać, zalało nas!”. Gdy rozrosło się archiwum „Motyki” i przestali się mieścić w szafie, w jeden dzień wybudowali antresolę. O poligrafii wie (prawie) wszystko – ulotek, plakatów i folderów przez jego ręce przeszły dziesiątki tysięcy. Było jeszcze: spawanie, murowanie, cyklinowanie. I oczywiście: negocjowanie, załatwianie, proszenie, organizowanie. No, i zapalanie ogniska od jednej zapałki. Ale to oczywistość.
Drugie życie
Świadomie uprawia „płodozmian” – równolegle realizuje się na uczelni. Doktoryzuje się właśnie na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest antropologiem architektury –stara się zrozumieć, jak architektura wpływa na kształtowanie więzi międzyludzkich. Jak do ich rozwoju lub zaniku przyczynią się urbanizacja i migracje. Bada strzeżone osiedla, współczuje tym, którzy muszą się tam przeprowadzić. Sam by się nie przeniósł, żeby dzieci, których jeszcze nie ma, „nie miały lęków”. Mieszka w szlachetnym dziesięciopiętrowcu, spółdzielczej własności gierkowskiego zakładu pracy, gdzie „wszyscy wszystko o sobie wiedzą”.
Dwoistość swojego zawodowego życia postanowił wykorzystać z pożytkiem dla obu stron: na UMK zaproponował i przeprowadził zajęcia dla studentów – warsztaty przybliżające trzeci sektor. Uczył, jak zarejestrować organizację, jak pisać projekty i wnioski, jak negocjować. Kilkoro studentów jest teraz wolontariuszami w „Tłoku”. Zainspirował ich do działalności pozauczelnianej, do pomagania innym. I myśli o tym, jak w naukowe ramy ująć zagadnienia dotyczące działalności w organizacjach pozarządowych.
Organizacjom pozarządowym chciałby natomiast sprzedać ideę rewitalizacji społecznej. To taka zabudowa miasta, która integruje przechodniów i mieszkańców. Uważa, że społecznicy powinni umieć i móc konsultować duże inwestycje. Mogliby podpowiadać, jak zagospodarowywać przestrzeń publiczną, żeby odpowiadała potrzebom mieszkańców.
Odbrązowienie
Czy wszystko się mu udaje? Właściwie tak. Czy ma jakieś wady? Pewnie ma, ale są skrzętnie ukryte. A bardzo chciałam go „odbrązowić”. Pytałam: czy on naprawdę jest chodzącym ideałem? I słyszałam tylko: prawie. W końcu, gdy już miałam się żegnać i wychodzić, Ewa krzyknęła triumfalnie:
–Wiem! On nie myje po sobie kubków!
współpraca: Małgorzata Borowska
KATARZYNA DURZYŃSKA – absolwentka politologii na Uniwersytecie im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Była współpracowniczką Polskiego Radia Pomorza i Kujaw w Bydgoszczy oraz Ilustrowanego Kuriera Polskiego |
Artykuł ukazał się w miesięczniku organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 01 (49) 2008; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl