Prezeska fundacji „Rodzić po ludzku” chce, by poród nie był demonizowany ani ignorowany przez społeczeństwo. Zależy jej, żeby przykładano do niego należytą wagę, bo to bardzo ważne wydarzenie w życiu kobiety. Wie, że praca nad zmianą myślenia i postaw jest bardzo długa, ale widzi, że kobiety w jej akcję uwierzyły, że jak na nią odpowiedzą, to te zmiany rzeczywiście się zdarzą.
Czym się zajmuje
„Rodzić po ludzku” znaczy bardzo wiele. – Anglicy tłumaczą naszą nazwę „Rodzić z godnością”, czyli z uwzględnieniem potrzeb i praw kobiety rodzącej, jej indywidualności –mówi w skrócie. – Walczymy o podniesienie jakości życia.
Dlaczego to robi
Pierwsze dziecko rodziła, jak sama określa, w „głębokim PRL-u”. Gdy była w ciąży, dostała od znajomej angielskie książki o porodzie Michela Odenta i Janet Balaskas, które zrobiły na niej olbrzymie wrażenie. – Można powiedzieć, że były one prapoczątkiem wszystkiego – wspomina.
Potem przyszły własne pytania i przemyślenia, jak ważny jest poród dla kobiety i dlaczego jest tak ignorowany przez społeczeństwo. – Albo nie przywiązuje się do niego należytej wagi, albo się go demonizuje – mówi. Zaczęła od prowadzenia zajęć dla kobiet, które przygotowywały je do porodu, a nie do bycia pacjentką szpitala położniczego.
W 1993 roku w Ośrodku Edukacji Ekologicznej EKO-OKO była jednym z organizatorów konferencji „Jakość narodzin, jakość życia”, która stała się pierwszym impulsem do zmian w polskim położnictwie. – Przygotowaliśmy ją kompletnie "na wariata". Uczestniczyło w niej ponad sześćset osób. Pracowaliśmy na jednym komputerze, przy pomocy którego były prowadzone zapisy. Nie było telefonów komórkowych. Korespondencja odbywała się za pomocą faxów. Nie było maili. Dziś nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej pracy – śmieje się. Na tej konferencji spotkała słynną antropolożkę Sheilę Kitzinger, która zmieniła bardzo dużo w spojrzeniu na rodzenie w położnictwie m.in. brytyjskim. – Powiedziała mi i Ewie Smuk, że atmosfera tej konferencji przypomina jej atmosferę końca lat osiemdziesiątych w Wielkiej Brytanii, kiedy tam rozpoczynała się rewolucja w położnictwie. Opowiedziała nam, jak wtedy zbierała opinie o szpitalach od kobiet, które w nich rodziły i na ich podstawie zrobiła coś na kształt przewodnika po porodówkach. Pomysł nas zaintrygował.
Najpierw udałyśmy się do miesięcznika „Twoje Dziecko”. Panie z redakcji podchwyciły pomysł. Czytelniczki przesyłały swoje listy, często ogromnie poruszające, ale okazało się, że było ich za mało, aby stworzyć z tego przewodnik. Poszłyśmy więc z tym pomysłem do Piotrka Pacewicza z „Gazety Wyborczej”, który zapalił się do akcji, i nawet wymyślił jej tytuł „Rodzić po ludzku” – opowiada. – Odbyły się dwie edycje akcji (1994/1995), ale „Gazeta Wyborcza” nie mogła zamienić się w „Gazetę Położniczą”. Coś trzeba było zrobić z takim potencjałem. Powstała fundacja „Rodzić po ludzku”. Miałyśmy już duży dorobek.
Rok 2006 pokazał, jak ważna jest ich praca. – W czasie kolejnej kampanii „Rodzić po ludzku” (od 24 grudnia 2005 r. do 23 grudnia 2006 r.) do Fundacji spłynęło 40 tys. wypełnionych przez kobiety ankiet na temat szpitali. Dodatkowo - 4 tys. papierowych listów. Serce nam rosło. 3 mln odsłon akcji na portalu gazeta.pl! 30 000 wejść na fundacyjną podstronę o akcji – wymienia konkretne dane. – To znaczy, że kobiety uwierzyły w naszą akcję; w to, że jak one na nią odpowiedzą, to te zmiany rzeczywiście się zdarzą.
Wzrusza ją i zaskakuje, że „Rodzić po ludzku” jest traktowana w społecznym odbiorze jako duża organizacja. – Kiedy do nas przyjechała pewna położna na szkolenie, to dziwiła się, że z Dworca Centralnego nie ma strzałek, które by wskazywały drogę do fundacji. Inna natomiast zapytała, czy nasze biura zajmują te cztery pięta. Tymczasem mieścimy się tylko na parterze budynku i to niecałym – wyjaśnia. W organizacji pracuje 8 osób na etacie przy wsparciu wolontariuszy. – Lubię pracować w grupie i uważam to za istotną wartość mojej pracy. Jedna osoba niewiele może. Naszą największą siłą jest twórcza współpraca – akcentuje. – Ponieważ jest nas tak mało, nasze działania są przemyślane tak, aby nakłady zwróciły się w postaci maksymalnych efektów.
Największy sukces
Wychowana w rodzinie niepełnej, uważa, że jedną z miar sukcesu życiowego jest stworzenie zżytej, fajnej rodziny. – Wychowywanie dzieci jest poruszającym, terapeutycznym zajęciem. Człowiek zastanawia się nad tym, kim jest i co chciałby przekazać swoim dzieciom, a czego nie. Wychowywanie dzieci to niezwykle twórcza praca – tłumaczy. Ma szczęśliwą rodzinę, choć jest teraz rozproszona. – Wychowaliśmy dzieci na tak niezależne, że zostawiły nas i poszły studiować zagranicę – żartuje i przyznaje, że „błogosławi” skype i komórkę, bo dzięki nim może być jest w bliskim kontakcie z dziećmi.
Największa porażka
Nie żegluje od porażek do sukcesów i na odwrót, bo pracuje nad balansem w życiu. – Nie lubię gór i dołów – podkreśla.
Dziesięć lat temu w wywiadzie powiedziała, że udało się zmienić sytuację w szpitalach. – Kiedy wspominam te słowa teraz, zdaję sobie sprawę, jaka byłam wtedy naiwna. Praca nad zmianą myślenia i postaw jest bardzo długa, trudna i żmudna – przyznaje. – Mamy na nią wpływ, ale go nie przeceniam. Potrzebujemy wsparcia innych organizacji i pracujemy nad tym. W pojedynkę nic się nie da zrobić.
Co lubi
Podróżować i nurkować. W czasie wypraw, z ciekawości, stara się dowiedzieć o warunki rodzenia w danym kraju.
Ostatnio w Tanzanii rozmawiałam w afrykańską położną – opowiada. – Tłumacz mówił słabo po angielsku. Tanzańczyk, jeszcze nieżonaty, nie miał żadnej wiedzy o kobiecej fizjologii ani tym bardziej o tym, czym jest poród. Na szczęście mój mąż tłumaczył mu „po męsku” to, o co ją pytam, więc dowiedziałam się co nieco.
Nurkuje od 11 lat. Pierwszy raz w Hiszpanii, potem uczyła się zanurzać w centrach nurkowych w Polsce. Na biurku postawiła swoje zdjęcie w stroju nurkowym. W jej życiu ważne miejsce zajmuje też joga. – Jest dla mnie tak oczywista jak mycie zębów – mówi. – Tu nie chodzi o wykonywanie szpagatów. Joga pozwala mi utrzymać równowagę emocjonalną i dobry stan zdrowia.
Plany na przyszłość
Jak każdy prezes organizacji pozarządowej w Polsce, co roku zastanawia się, jaka będzie przyszłość, skąd wziąć pieniądze na utrzymanie. – Mamy zasadę, że szukamy finansowania naszych projektów, a nie piszemy projekty pod granty. Czasami jest naprawdę ciężko – wzdycha.
Plan jest konkretny. – Iść dalej – deklaruje. – Mam pracę, która mnie interesuje i cieszy oraz dobry zespół pracowników. Jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Ale czasem mam dosyć. Myślę: „rzucę to wszystko i zostanę zegarmistrzem”. Mój zespół się wtedy śmieje, bo to najgorsza praca, jaką można mi zaproponować. Nie cierpię mozolnej dłubaniny. Oczywiście nie będę nigdy zegarmistrzem!
Anna Otffinowska – psycholożka, absolwentka Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, pomysłodawczyni i współorganizatorka społecznej akcji na rzecz polepszenia sytuacji w polskich szpitalach położniczych w latach 94/95, 2000 i 2006. Fundatorka, założycielka i prezeska Fundacji „Rodzić po Ludzku”, od 1996 roku działającej na rzecz poprawy sytuacji kobiet rodzących w szpitalach położniczych, respektowania praw pacjenta i prawa kobiet do godnego rodzenia. Założycielka pierwszej w Polsce szkoły porodu aktywnego. Wcześniej pracowała w eksperymentalnym przedszkolu, w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, działała w fundacji Eko-Oko. Laureatka medalu św. Jerzego ”Tygodnika Powszechnego” (2008 r.) i Nagrody św. Kamila (2010 r.). Dzieci: Antoni (23) i Hanna (21), mąż Jacek - badacz rynku.
Źródło: inf. własna ngo.pl