Jak z warszawskiej artystki zostać animatorką kultury na podlaskiej wsi? Przepis podaje Agnieszka Tarasiuk.
Gdy po Akcji Akacja sadziła w białostockim parku swoją akację za to, że dba o rozwój duchowy mieszkańców gminy Michałowo, nie była przekonana, czy zmiany, które dokonują się za jej sprawą we wsi będą trwałe. Dzisiaj, rok od tamtej uroczystości, opowiada o koncertach, spektaklach teatralnych, czy zwykłych ogniskach w Sokolu i z radością oświadcza „Nie robię już wszystkiego sama!”.
Z Żoliborza do Kazimierowa
Zacząć by trzeba od początku, tylko gdzie on? Czy na warszawskim Żoliborzu, gdzie Agnieszka Tarasiuk się wychowała i zdecydowała, że zajmie się sztuką? Skąd wyruszała przez kilka lat na zajęcia w warszawskiej ASP?
A może początku trzeba by szukać w rodzinnych annałach? Może życie na wsi wpisane jest w rodzinną historię? Wszak przodkowie Agnieszki ze strony matki mieli do wojny majątek pod Złoczowem na Podolu. Prababka Maria Schoferowa napisała na konkurs „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” powieść, która rozgrywa się na podolskiej wsi. A pradziadek ufundował Dom Ludowy w Złoczowie. Może to on czuwa nad poczynaniami prawnuczki, która przywraca życie w Domu Ludowym w podlaskiej wsi Sokole?
A może jednak na początku wszystkiego była miłość, która kazała Agnieszce – młodej, warszawskiej artystce podążyć za Markiem i razem z nim osiąść w Kazimierowie na Podlasiu, w rodzinnej wsi jego babki?
Gdzie by nie szukać początku, teraz Agnieszka Tarasiuk, absolwentka warszawskiej ASP, żona Marka Sutryka (czwartą kadencję sołtys), matka Poli i Frani od blisko 15 lat mieszka w Kazimierowie w gminie Michałowo i
Widok na krajobraz
Od 2000 roku robi to razem z białostockim Stowarzyszeniem Edukacji Kulturalnej „Widok”, którego jest członkiną. „Widok” to pomysł Magdy Godlewskiej, kuratorki sztuki z Galerii Arsenał w Białymstoku.
– To miała być odpowiedź na brak dostępu młodych ludzi z Podlasia do kultury. Organizowaliśmy dla dzieci z podlaskich wsi wyjazdy do teatrów, galerii.
Pani Magda od 5 lat prowadzi program stypendialny dla zdolnych dzieci z ubogich rodzin. Stowarzyszenie pełni też rolę producenta różnych nieszablonowych projektów artystycznych. Interesuje ich głównie sztuka społeczna, związana z miejscem, często powstająca w przestrzeni publicznej. Członkami stowarzyszenia są artyści, dziennikarze, ludzie pracujący w instytucjach kultury. Wszystkie projekty, które realizują mają autorski charakter. Początki Agnieszki Tarasiuk związane były z ochroną krajobrazu.
– Wsie w gminie Michałowo są oddalone od centrum, otoczone lasami, ludzie tu zawsze żyli skromnie, bo się nie przelewało – opowiada Agnieszka. – W sposób naturalny takie warunki uchroniły te miejscowości, ich dawną architekturę i krajobraz. Ale to już przestaje działać. Aby zachować tutejszą tradycyjną zabudowę i bogactwo przyrodnicze trzeba działać z rozmysłem. Przede wszystkim zmienić nastawienie ludzi do wciąż niedocenianych "zabytków codzienności": tradycyjnych ogrodów, drewnianych płotów, bagienka na torfowej łące…
Zorganizowała więc Agnieszka konkurs na najpiękniejsze tradycyjne obejście. Z małą Franią na ręku chodziła od gospodarstwa do gospodarstwa i namawiała ludzi do udziału. Udało się. To był także pretekst, aby zaprzyjaźnić się z otoczeniem,
– I tak byłam w niezłej sytuacji, bo przecież mój mąż był w zasadzie stąd, w tej wsi mieszkała jego babcia. Ja też już tutaj spędziłam kilka lat. Nie jestem spadochroniarzem – mówi Agnieszka. Konkurs na najładniejszy ogródek przełamał barierę, Agnieszka przestała czuć się na wsi obco, a wieś – na początek – zaakceptowała jej pomysły.
Kino w Sokolu
Po konkursie na ogródki, wójt gminy Michałowo opowiedział Agnieszce o starym Domu Ludowym w pobliskiej wiosce Sokole. Zbudowano go w 1937 roku ze składek okolicznych mieszkańców: białoruskich chłopów, żydowskich fabrykantów, polskich ziemian. Po wojnie działał tu klub i szkoła, były zabawy i spektakle amatorskiego teatru. Aż do lat 90., kiedy szkołę i klub zamknięto. Pradziadek z Podola poszeptał w głowie Agnieszki, że wszak nie może taki piękny, drewniany dom zamieniać się w ruinę. Z "błogosławieństwem" wójta i pomocą miejscowej młodzieży, Agnieszka zabrała się za odnawianie budynku. Wieś ze zdumieniem patrzyła, jak młodzieńcy, którzy jeszcze niedawno całe dnie spędzali pod sklepem sącząc piwo, taczkami wywozili gruz ze starego domu. I tak wspólnymi siłami doprowadzili do tego, że latem 2006 roku w Domu Ludowym w Sokolu ruszyło kino. Co sobota z wyremontowanego projektora 35 mm (z nieczynnego kina w Michałowie) puszczali filmy z Filmoteki Narodowej: „Konopielkę”, „Znachora”, dokumenty o życiu pogranicza. Po seansach grały kapele etno z Sejn, Warszawy i Lublina. Była też mini sesja naukowa z profesor slawistyki Elżbietą Smułkową, która opowiadała o swoich badaniach językowych przeprowadzonych w Sokolu 30 lat temu. Wtedy nie często słyszało się we wsi język polski, większość mówiła "po prostu" czyli w gwarze języka białoruskiego. Dziś po białorusku mówią tylko nieliczni staruszkowie. Dzieci wypytywały dziadków o przeszłość. Narysowały wielką mapę miejscowych tajemnic.
– Tego lata w Sokolu gadaliśmy o micie ucieczki od cywilizacji, chodziliśmy po lesie, budowaliśmy szałasy i oglądaliśmy filmy o leśnych ludziach, a awangardowi jazzmeni prowadzili warsztaty muzyczne na polanie – wspomina Agnieszka.
Poważny projekt
Dom w Sokolu to najpoważniejszy organizacyjne i najbardziej długoterminowy projekt, za jaki Agnieszka Tarasiuk się zabrała.
– Na początku bardzo dobrze się tam bawiliśmy, ciężko pracując przy okazji – mówi Agnieszka. – Ale zawsze miałam nadzieję, że ta eksperymentalna działalność przerodzi się w prawdziwą instytucję, która będzie mogła sprawnie działać na pograniczu sztuki, ekologii i edukacji.
Jest już opracowany projekt architektoniczny rewaloryzacji budynku oraz plan rozwoju instytucji. Stowarzyszenie WIDOK współpracuje ściśle z gminą Michałowo, która jest właścicielem obiektu.
– Teraz szukamy pieniędzy na przeprowadzenie remontów, ale nawet jeśli nie uda nam się ich znaleźć zewnętrznego wsparcia, remont ruszy. Wójt Marek Nazarko deklaruje swoje zaangażowanie – w głosie Agnieszki słychać wielką nadzieję i obawę, bo plany planami, a rzeczywistość czasami płata figle. Chociaż już jest lepiej niż rok temu.
– W zeszłym roku miałam poczucie, że gdyby mnie zabrakło, to wszystko się skończy. Ale teraz to się zmienia – cieszy się.
Swoje działania w Sokolu zakończył w sierpniu, a już pod koniec września odbyła się tam część międzynarodowego festiwalu inicjatyw teatralnych „Białysztuk”. Z tej okazji wieś zorganizowała ognisko z pieczeniem barana. A na zebraniu wiejskim przyjął się pomysł Marty Zajkowskiej (koleżanki Agnieszki) na wypromowanie lokalnej marki domowych przetworów z jagód i grzybów.
– I ja już tego nie robię, nie wymyślam – oświadcza z radością A. Tarasiuk. – Ustąpić pola jest czasem trudno, zwłaszcza gdy zwykło się reżyserować sytuację, ale na pewno warto. Kiedy inni przychodzą z pomysłami, to widać jak włożona energia procentuje, choć kierunek jej przepływu nie zawsze jest przewidywalny…
Eksperyment na sobie
Animacji kultury się nie uczyła. Nigdy nie należała do ZHP, ani innych organizacji. Nie może powiedzieć też, że było to dla niej coś naturalnego.
– Nie mam natury przywódczyni, to raczej rodzaj eksperymentu na mnie samej – mówi. – Pomagają mi doświadczenia artystyczne, wiara i chęć, aby podejmować absurdalne zamierzenia.
Na przykład tak absurdalne jak performance i koncert kwintetu smyczkowego w popegeerowskiej wsi Hieronimowo. Specjalnie na ten wieczór miejscowe dziewczyny – podczas zorganizowanego dla nich kursu krawieckiego – uszyły sobie balowe suknie. Nie były to zwykle warsztaty szycia i kroju. W świetlicy wiejskiej nastolatki spotkały się z uznaną projektantką mody, Moniką Jakubiak i pod jej kierunkiem projektowały i szyły suknie inspirowane historią dworskiego życia. Takiego, jakie toczyło się w majątku Hieronimowo jeszcze 70 lat temu (projekt nazwano „Suknia baronowej”).
Między ruinami dworu a PGR-em
Dziewczyny realizowały swoje marzenia o byciu księżniczką. Wszystkie suknie były wąskie w talii, a u dołu pękate jak bezy. Usztywniające halki uszyły z worków po paszy dla gęsi, ale gorsety ozdobiły koronkami, które specjalne przyjechały z Paryża. W tych sukniach wystąpiły na balu, który odbył się w parku, otaczającym dawny dwór. Drzewa spowijały girlandy żarówek, dzieci biegały po wsi z chińskimi lampionami, herbatę nalewano z samowara do stu porcelanowych filiżanek. A wszystko do muzyki klasycznego kwintetu smyczkowego.
– Energia, jaka się wtedy wytworzyła była niezwykła. Nie był to zwykły festyn, ani zwykłe szkolenie. I to mnie w tym najbardziej pociąga. Taka niejednoznaczność. Tylko, że to jest trudne do przekazania sponsorom – przyznaje nasza bohatera.
Bo jak wykazać we wskaźnikach, że udało się nieco poprawić relacje między nowym właścicielem dworu, a dawnymi pracownikami PGR-u? Jak wyjaśnić urodę i sens oświetlonej lampionami łódki, która specjalnie na ten wieczór została przywieziona z odległej o 50 km przystani?
– Pokazaliśmy, że wbrew lokalnym opiniom można się spotkać bez burd i alkoholu i można naprawdę dużo zrobić wspólnymi siłami – opowiada Agnieszka. – Mamy dalsze plany związane z dziewczynami z Hieronimowa. Film i zdjęcia o "Sukni Baronowej" będziemy pokazać w galeriach sztuki, a na wernisażu oczywiście wystąpią dziewczęta w swoich sukniach. Pojadą więc na wycieczki do Gdańska, Krakowa, może do Londynu. Pojadą nie jako turystki, ale na zaproszenie galerii, żeby pokazać swoją pracę i opowiedzieć o swoim miejscu.
Artykuł ukazał się w miesięczniku organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 10 (46) 2007; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl