O powrocie do Lublina, zmianach zachodzących w mieście, coachingu i liderach w NGO z Joanną Grelą rozmawia Wojciech Piesta.
Wojciech Piesta: Co Pani myślała o Lublinie mieszkając tu przed wyprowadzką do Warszawy?
Joanną Grelą: – Lublin. Miasto moich narodzin. To tu chodziłam do podstawówki, liceum, tutaj też studiowałam. Mieszka tutaj moja najbliższa rodzina i tu zawarłam życiowe przyjaźnie i związek małżeński. Także moje skojarzenia z puli sentymentalno-rodzinnej były i będą zawsze ciepłe, nostalgiczne. Jednak kiedy 8 lat temu dokonałam analizy lubelskiego rynku pracy, kiedy to rok wcześniej celem zarobkowania musiałam wyjechać na całe wakacje do Irlandii, postanowiłam tym razem szukać ekonomicznego szczęścia w stolicy. W tym kontekście miałam o Lublinie złe zdanie. Niejako czułam, że to miasto nie lubi młodych i energicznych ludzi, nie dba o nich, że nikomu nie zależy żeby tu być, działać i pracować. Złościłam się też, że nic się w tym mieście ciekawego nie dzieje, a chcąc się rozwijać musiałam organizować wspólnie z działającymi osobami w Europejskim Forum Studentów AEGEE, czy kołach naukowych jakieś ciekawe wydarzenia, konferencje i warsztaty. Świat rozrywki i wypoczynku też nie był za ciekawy. Śmiałam się co wakacje, że są tu pustki jak w miastach dotkniętych dżumą, że jak w westernach po Krakowskim Przedmieściu hula tylko wiatr. Generalny bilans wyszedł na minus, bo wiedziałam, że same sentymenty mnie nie nakarmią, nie usamodzielnią, więc wyprowadzka do Warszawy stała się jedynym dobrym rozwiązaniem.
Po niemal 4 latach życia w stolicy przyszedł czas na powrót. Co się stało? Lublin się zmienił czy Pani stosunek do tego miasta?
J.G.: – Pierwotną przyczyną powrotu w rodzinne strony był rozwijający się w brzuszku dzidziuś. Oczywiście, początkowo myślałam, że po tych przysługujących wtedy matkom 6 miesiącach macierzyńskiego wrócimy do Warszawy. Postanowiliśmy jednak zostać w Lublinie, który owszem – w moich oczach rozkwitł, unowocześnił się i otworzył. Jako młodej mamie zmieniła mi się też wtedy perspektywa – już nie myślałam tylko o swoich potrzebach, brałam pod uwagę gdzie lepiej będzie naszemu dziecku. Nie wyobrażałam sobie rodzinnego życia w takim trybie, w jakim żyłam w stolicy. Praca od 9 do 17 plus dojazdy zajmujące nierzadko 60 minut. Sumując 10 godzin poza domem i mój półroczny syn w rękach niani czy żłobkowych murach? O nie! Pracując jako koordynator personalny – bardzo często jeździłam w delegacje po całej Polsce rekrutując pracowników, realizując oceny okresowe, szkoląc czy wdrażając systemy motywacyjne. Nie widzieć rodziny 2-3 dni w tygodniu? O nie! Poza tym przerażał mnie wtedy wszechobecny trend, w którym to rozwój dziecka był ambicją rodziców, efektem ich nadmiernych oczekiwań, a nie bliskości i cierpliwego towarzyszenia. Bombardowały mnie zewsząd dochodzące opowieści jak to w sobotę nie można wybrać się na kawę, bo przecież trzeba wieźć dziecko z basenu na karate, a potem na zajęcia plastyczne, albo pouczenia, żebym tylko nie słała synka do przedszkola z dzienną drzemką, bo nie będzie w tym czasie realizował programu Ministerstwa Edukacji Narodowej... Wolałam więc może zaściankowy wciąż, ale mniej zwariowany na punkcie źle pojętego rozwoju, mniej presjogenny Lublin. Miasto, w którym bliżej do pracy i spokojniej na ulicy, gdzie znajomi mają czas na spacer i nocne pogaduchy.
Co powiedzieć tym, którzy narzekają, że w Lublinie nie ma pracy?
J.G.: – Cóż można im powiedzieć, że się mylą, że przesadzają? I tak, i nie. Praca tutaj jest, ale nie dla wszystkich. Praca tutaj jest, ale trzeba bardzo chcieć pracować – często niekoniecznie od razu w swoim zawodzie, nie za wymarzone pieniądze i może ciężej niż w innym mieście. Jednak na pewno jest nadzieja, na pewno idzie ku lepszemu. Jak można przeczytać na stronie Urzędu Statystycznego w Lublinie liczba bezrobotnych zmniejszyła się tu o 12,0%. Być może ta liczba wynika z migracji młodych osób do innych miast czy państw. Tego nie wiem, ale bardzo podobało mi się wystąpienie na konferencji TEDx Lublin Tomasza Małeckiego „Co zrobić, aby ludzie zostawali w Lublinie?”
https://youtu.be/XnIalXglWIs. Warto obejrzeć i pozbyć się lubelskich kompleksów. Uwierzyć w potencjał tego miasta. Zostać tutaj i kreować lepszą rzeczywistość.
Dobrze jest już w liceum pomyśleć w jakim kierunku zmierza gospodarka, jakie zawody będą potrzebne, ale przede wszystkim odnieść to do swoich pasji, predyspozycji, talentów. Grunt to wiedzieć czego się chce i krok po kroku do tego dążyć. Bardzo konkretnie odpowiedzieć sobie na pytania: „Jak chcę pracować? W jakim kierunku iść? Czego na pewno nie akceptuję?”. Jako coach i trener bardzo często pracuję z osobami szukającymi swojej życiowej drogi i odkrywają ją właśnie poprzez odkopanie marzeń i połączenie ich ze swoimi umiejętnościami. Wiara w sukces, w sensowność wykonywania danej pracy, włożony wysiłek i entuzjazm – niemalże zawsze owocuje zawodowym spełnieniem.
Można też powiedzieć – nie ma w Lublinie miejsca pracy – sam je stwórz. Rosnąca liczba freelancerów mówi sama za siebie. Nie brakuje tu przecież pozarządowych organizacji, inkubatorów przedsiębiorczości, biur karier, które wspierają startujących lub przekwalifikowujących się pracowników. Prężnie działający Lubelski Park Naukowo-Technologiczny czy Business Link – Centrum Rozwoju Biznesu – to miejsca otwarte dla przedsiębiorczych osób. Jak się już wie, co chce się robić – na pewno dzisiaj w Lublinie można znaleźć pomoc w realizacji danego przedsięwzięcia.
Zgadza się Pani z opinią, że Lublin to miasto kultury i organizacji pozarządowych?
J.G.: – Oczywiście, że tak. Kocham lubelską architekturę, uwielbiam też uczestniczyć we wszystkich cyklicznych kulturalnych wydarzeniach i inicjatywach. Tak jak pisałam na swoim blogu – Lubię Lublin i już! Lubię okolicznościowy zgiełk i zamieszanie, lubię słuchać i obserwować turystów mówiących w obcych językach. Jakaś taka mnie wtedy duma ogarnia, że przyjechali do mojego miasta.
Lubelszczyzna to też bez wątpienia region pełen zaangażowanych, pomysłowych i otwartych ludzi, którzy tworzą skutecznie działające fundacje, stowarzyszenia, których jest niemal 9 tysięcy. Według mnie najlepszą formą zdobywania bezcennych doświadczeń przed wkroczeniem na zawodową ścieżkę, a także formowania swojego charakteru i wzrostu jako człowiek jest praca jako wolontariusz i udzielanie się w różnych organizacjach. Polecam każdemu angażowanie się w lokalne inicjatywy. Korzyści są nie tylko ogólnospołeczne, ale i indywidualne. Na jakość mojej dzisiejszej pracy jako coacha, trenera i specjalisty zarządzania zasobami ludzkimi na pewno ogromny wpływ miała właśnie działalność w organizacjach pozarządowych.
Czym jest coaching?
J.G.: – Coaching to jeden z moich sposobów na życie! Jako coach zrzeszony i akredytowany przez ICF zgadzam się z definicją zamieszczoną na stornie www.icf.org.pl: „Coaching jest interaktywnym procesem, który pomaga pojedynczym osobom lub organizacjom w przyspieszeniu tempa rozwoju i polepszeniu efektów działania.” Coaching to regularne spotkania (sesje), na których klient określa na czym chce się skupić, a coach słuchając i pytając pomaga zrozumieć obecną sytuację oraz dookreślić cele i sposoby ich realizacji. Dzięki coachingowi Klient ma możliwość przyjrzeć się wartościom, zasobom, ale i ograniczeniom jakie decydują o życiowych wyborach oraz wygenerować nowe rozwiązania, które w pełni wykorzystują jego naturalne zdolności. Wyróżniamy różne typy coachingu np. coaching indywidualny, grupowy, zespołowy. Metaforycznie mówię, że: „Coaching to inspiracja. Coaching to droga. Coaching to zmiana.”
Co powinno charakteryzować dobrego coacha?
J.G.: – Dobry coach to człowiek samoświadomy, uważny, nastawiony na nieustanny rozwój. Właśnie na podnoszeniu kompetencji, poddawaniu się superwizji i dążeniu do profesjonalizmu bardzo mi zależy, to szczególnie podkreślam kiedy uczę coachingu. Środowisko coachów mocno się zróżnicowało, wiele w nim niejasności i często błędnego rozumienia tej metody pracy. Ważne jest, by wszystkie osoby stosujące w swojej pracy techniki coachingowe dbały o standardy i przestrzegały kodeksu etycznego. Według mnie wkraczanie w świat drugiego człowieka i towarzyszenie mu w rozwoju to duża odpowiedzialność, dlatego powtarzam, że coaching to praca dla dojrzałych, a coachem nie powinny nazywać siebie osoby po 2-3 dniach nawet najlepszego szkolenia.
Dlaczego wybrała Pani taki zawód?
J.G.: – Zawod coacha to dla mnie idealne połączenie kompetencji, z których zawsze chciałam korzystać. Możliwość stosowania psychologicznej wiedzy w praktyce bez konieczności „grzebania” w przeszłości klienta, nastawienie na ambitne cele, efektywność, możliwość obserwacji rozwoju drugiego człowieka – to napędza mnie do pracy. Śmieję się, że w coachingu i trenerstwie spełnia mi się powiedzenie Konfucjusza: „Wybierz pracę, którą kochasz, a nie będziesz musiał pracować nawet przez jeden dzień w swoim życiu.”
Co wspólnego ma coaching z NGO?
J.G.: – Coaching i NGO to małżeństwo doskonałe, bo mają te same wartości. I tu, i tu człowiek jest w centrum. I tu, i tu chodzi o dążenie do lepszego jutra. Sądzę też, że narzędzia stosowane w coachingu sprawdzają się również na gruncie NGO, bo czyż korzystanie z siły pytań, aktywne słuchanie, wyznaczanie celów, kreatywne szukanie opcji – nie są elementami codziennej pracy działaczy organizacji pozarządowych?
Czy organizacje pozarządowe korzystają z coachingu przywództwa?
J.G.: – Tak, liderzy fundacji czy stowarzyszeń niejednokrotnie korzystają ze wsparcia profesjonalnych coachów. Moim zdaniem generalnie w temacie przywództwa jest wiele do zrobienia. Na całym świecie wyniki badań, które miały na celu diagnozę ważnych obszarów do rozwoju w organizacjach, wskazują kompetencje liderskie jako wciąż wymagające doskonalenia. Powoli rozwijam ideę „Leadership po ludzku” (https://www.facebook.com/leadershippoludzku), która mocno wpisuje się w misję wielu pozarządowych organizacji. Coaching świetnie sprawdza się we wspieraniu przywódców w takim zarządzaniu ludźmi, w którym jest miejsce i na szacunek i na partnerstwo i na współodpowiedzialność.
Co coaching może przynieść pozytywnego dla sektora NGO?
J.G.: – Poza wspomnianym rozwojem liderów czy poszczególnych indywidualnych osób tworzących dana organizację, dobrą formą wsparcia działalności NGO jest coaching zespołowy. Taka forma pracy, w której uczestniczą wszyscy członkowie realizujący dany projekt, to nie tylko przestrzeń do integracji, dookreślenia celów, wymiany pomysłów, ale też sposób na oczyszczenie wzajemnych relacji, polepszenie komunikacji, uwspólnianie wizji i misji. Z serca polecam.
Jak zmotywować ludzi do zmiany?
J.G.: – W myśl wspomnianej idei coachingu – najważniejsze, by człowiek nauczył się sam siebie motywować. Siła takiego zapału jest większa i cenniejsza niż narzuconych z zewnątrz porad czy nakazów. Temat motywacji jest bardzo szeroki. Myślę, że warto zacząć od pytania „Po co robimy, to co robimy?”, od wizji i wspólnie ustalonych celów, bo jak napisał Earl Nightingale „Ludzie z celami odnoszą sukcesy, ponieważ wiedzą dokąd zmierzają. To jest aż tak proste”.
Joanna Grela (
www.joannagrela.pl) – psycholog, coach akredytowany przez ICF, trener biznesu i specjalista zarządzania zasobami ludzkimi. Pracuje z pasją, z ludźmi i dla ludzi. Prowadząc bloga: www.zmienperspektywe.pl zachęca do rozwoju osobistego oraz do ciągłego doskonalenia się coachów i trenerów, zaś na fanpage’u "Leadership po ludzku" (
https://www.facebook.com/leadershippoludzku) promuje "ludzkie" przywództwo.