Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
O tym, czy Lublin jest fotogeniczny, o kompleksie zaściankowości, życiu w innych kulturach i projekcie "EASTREET" z Tomaszem Kulbowskim rozmawia Wojciech Piesta.
Wojciech Piesta: – Czy Lublin jest fotogeniczny?
Tomasz Kulbowski: – Tak! Każde miejsce jest fotogeniczne. Różnice w postrzeganiu danego miejsca jako fotogeniczne lub nie, wynikają z naszego nastawienia. Ja bardzo lubię spędzić trochę czasu w nowym miejscu bez aparatu, żeby poczuć jego rytm, zobaczyć co tam się dzieje, jak otoczenie zmienia się w ciągu dnia. Co do samego Lublina, to go uwielbiam! Po sześcioletniej przerwie emigracyjnej nadal odkrywam to miasto.
Co cię tu inspiruje?
T.K.: – Frustracja... (śmiech) Inspirujące dla mnie jest to, że konfrontuję Lublin, który pamiętam z dzieciństwa z tym, który jest teraz. Tu zaczęła się moja przygoda z fotografią, ale nigdy tak naprawdę nie fotografowałem na poważnie w Lublinie, bo wyjechałem z kraju. Teraz chcę odkrywać miejsca, w których jeszcze nie byłem. Szczególnie takie dzielnice, w których rzadko bywam, jak Bronowice czy Tatary oraz peryferie miasta.
Jak się zmienił Lublin w czasie twojego pobytu za granicą?
T.K.: – Na pewno wyładniał i stał się bardziej zorganizowany. Lubię obserwować jak się zachowuje światło w miejscach, w których jestem. To są takie małe fotograficzne "skrzywienia", przez które patrzę na przestrzeń miejską. W Lublinie mam parę zakamarków, w których światło tworzy bardzo fajne plany i wręcz własną architekturę. Ale to miasto, jak większość w Polsce, jest egzotyczne pod względem samowolki architektonicznej i reklamowej. Jesteśmy osaczeni brzydkimi reklamami. Jako obywatel mam na to swój pogląd, ale jako artysta, fotograf staram się tego nie oceniać, tylko obserwować, bo przestrzeń, w której żyjemy mówi wiele o nas samych, czy nam się to podoba, czy nie.
Jak Lublin wygląda na tle innych miast, w których byłeś lub mieszkałeś?
T.K.: – Można odpowiedzieć na to pytanie na dwa sposoby. Po pierwsze, powierzchownie. Na przykład porównując Lublin do Sydney te miasta różnią się nawet nieboskłonem, bo to inna półkula. Inne jest światło, architektura. Po drugie, sprowadzając Lublin i inne miasta do wspólnego mianownika, czyli rytmu ulicznego. Wtedy nie widać dużych różnic. Ludzie zachowują się podobnie. Miasto to jest taki twór, który gdziekolwiek by nie powstał, to działa na podobnych zasadach i ludzie, którzy w nim żyją postępują w podobny sposób.
Lublinianie są naznaczeni kompleksem zaściankowości?
T.K.: – Pamiętam, że taki kompleks był dziesięć, piętnaście lat temu. Wtedy Lublin był bardzo zapuszczony i zaniedbany. Źle się tutaj działo. Ale już wtedy pojawiali się pojedynczy ludzie, którzy chcieli rozruszać miasto. Dziś mamy efekty ich działalności – miasto staje się coraz bardziej przyjazne mieszkańcom. Lublinianie nie powinni mieć żadnych kompleksów, za to mają wiele powodów do dumy. Ja, jako rodowity lublinianin, jestem dumny z tej zmiany i uważam, że dla mnie Lublin jest najlepszym miejscem do życia. Zresztą dla wielu moich przyjaciół również.
Dlaczego warto tu mieszkać?
T.K.: – Żyjemy w czasach migracji. Możemy mieszkać, gdzie nam się chce, bo podróże nie są niczym skomplikowanym. Sam to przerabiałem. Ale tu czuję się najlepiej, bo lubię być aborygenem. Wielkim komfortem dla mnie jest funkcjonowanie w mojej własnej kulturze, w której mam swoje korzenie. Bycie imigrantem to ciągła adaptacja. Trzeba dekad, żeby wtopić się w lokalny krajobraz na równi z autochtonami. Ja takiego wtopienia potrzebuję. Lublin jest też dla mnie miejscem, z którego lubię podróżować, a potem tu wracać i się wyzerować. Dzięki czemu moje spostrzeżenia z podróży nabierają konkretnego punktu odniesienia. To dla mnie bardzo cenne.
Wspominałeś kiedyś, że warto z Lublina wyjechać, żeby spojrzeć na to miasto z innej perspektywy.
T.K.: – Cały czas się pod tym podpisuję. Aborygeni – i wiele innych kultur starszych niż nasza - mają tradycję wędrówki inicjacyjnej, którą odbywa się we wczesnym etapie życia. Podczas takiej wędrówki młody człowiek poznaje inne miejsca i dowiaduje się rzeczy, które mają mu się przydać w dorosłym życiu. Uważam, że coś podobnego powinno istnieć w społeczeństwach Zachodu. Na przykład jednoroczna obowiązkowa emigracja. Człowiek, który wyjedzie, otrze się o innych ludzi, poczuje, jak to jest być innym. To pozwala spojrzeć z innej perspektywy na tematy takie jak tolerancja, imigranci, migracje, różnorodność, czyli rzeczy w dzisiejszym świecie powszechne.
Czym jest "EASTREET"?
T.K.: – "EASTREET" zaczął się trochę od przypadku. To było kilka miesięcy po moim powrocie do Polski. Przez długi czas praktykowałem fotografię uliczną i chciałem poznać innych ludzi, którzy się nią zajmują. Zależało mi na artystach z tej części świata, czyli z Europy Środkowo-Wchodniej. W ramach cyklu wydarzeń pod szyldem Wschód Kultury udało się zorganizować wystawę towarzyszącą, którą nazwaliśmy "EASTREET". Dostaliśmy ponad pięć tysięcy zdjęć w odpowiedzi na open call i szybko okazało się, że nie będzie to mała wystawa. Do pierwszej edycji wybraliśmy 82 fotografie. Została bardzo dobrze przyjęta przez środowisko fotografów oraz oglądających. Z tego powodu druga edycja była większa. Teraz pracujemy nad trzecią, która pewnie będzie jeszcze większa – planujemy poszerzyć ją o blok edukacyjny i wydarzenia towarzyszące.
Jest jakiś klucz doboru zdjęć?
T.K.: – Nie mieliśmy za wielu wzorców, więc "EASTREET" był dla nas eksperymentem. Nikt nie robił zbiorowej wystawy fotografii ulicznej skupionej na temacie krajów szeroko rozumianej Europy Środkowo-Wschodniej. Staramy się nie popadać w stereotypy i pokazywać różne oblicza fotografowanych miejsc, a przy tym budować z tych obrazów pewną narrację.
Jaki obraz Europy Środkowo-Wschodniej widać na zdjęciach z "EASTREET"?
T.K.: – Złożony. Jednym słowem: złożony. Bardzo różnorodny i wielowątkowy. Pojawiają się zdjęcia zaniedbanej przestrzeni publicznej, której nikt nie kontroluje. W tle przewijają się motywy historyczne i polityczne, staramy się unikać, ale nie da się do końca – historia przyprawiła nasza kawałek świata o widoczne blizny. Nie układamy zdjęć do wystawy według jakiejś określonej jednej wizji, ale pokazujemy miejsca, sytuacje, ludzi z różnych perspektyw. Jeździliśmy z wystawą po wielu państwach i dla nas te obrazy są czymś powszechnym i bliskim, ale na przykład dla przeciętnego Francuza niektóre zdjęcia mogą być kadrami z filmu Emira Kusturicy. Są też takie zdjęcia, które widzowie z różnych stron świata odbierają tak samo, ich znaczenie jest uniwersalne.
Czy Europa Środkowo-Wschodnia próbuje podążać ścieżkami Zachodu, czy szuka własnej drogi rozwoju?
T.K.: – Wydaje mi się, że teraz cały świat podlega pewnej standaryzacji, a zwłaszcza miasta. Są pewne korporacyjne wytyczne wyglądu przestrzeni publicznej i je możemy spotkać w każdym państwie. Ale myślę, że w Europie Środkowo-Wschodniej te standardy są trochę zmutowane, przepuszczone przez nasz specyficzny rodzaj wrażliwości. Przypomina mi się zdjęcie luksusowego butiku w Rosji, na którym było widać piękną witrynę, a przed nią śpiące stado bezpańskich psów. Kontrasty są powszechne w krajach, z których zdjęcia prezentujemy na "EASTREET", to jest być może główna cecha, która je spaja. Zróżnicowanie jest naszym bogactwem. Wystarczy pojechać sto kilometrów na wschód od Lublina i będziemy w zupełnie innym świecie.
A sam Lublin, będzie kierował się w stronę standaryzacji czy różnorodności?
T.K.: – Lublin ma dość dużo ludzi, którzy działają w sferze kultury. Ci ludzie są świadomi wielokulturowego dziedzictwa tego miasta, ale ta świadomość na razie jest głównie w ich głowach. Nie oceniam tego źle, jednak bardzo bym chciał, żeby te intencje jeszcze częściej przekształcały się w realne działania. Żeby w Lublinie powstawało więcej galerii sztuki niż handlowych. Mam nadzieję, że ciągłe naśladowanie Zachodu nam się przeje i dzięki naszej słowiańskiej duszy strawimy je i wydalimy, że tak powiem (śmiech).
Tomasz Kulbowski – fotograf, urodził się w Lublinie, ale wiele lat mieszkał w Sydney i Londynie; organizator wystawy "EASTREET".
Źródło: lublin.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.